Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: Justyna bez Marit? Jak Ali bez Fraziera, Barca bez Realu

Wojciech Koerber
Z reguły, gdy się budzę, sprawdzam, co mnie w życiu ominęło. Laptop, cyk, login, hasło, odzew i lecę po tytułach: "Kapitalny Gortat, Słońca znów poległy". Albo: "Przeciętny Gortat, Suns wreszcie górą". I tak na przemian. A więc ojciec sukcesu to jeszcze nie jest. Kowalczyk? Wybraliśmy się jej śladem do Jakuszyc. Gdzie wyż azorski spotyka się ponoć z niżem islandzkim, w związku z czym sezon narciarski trwa tam równie długo, co na Syberii. Jak w dowcipie o jej mieszkańcach, chwalących sobie, że "u nas to przez dziesięć miesięcy w roku jest zimno, a później już tylko laaato i laaato". Kolega mówił, że będzie transparent w języku Bjoergen - witamy gości z Norwegii, życzymy szybkiego powrotu do zdrowia. Nie było. Uff. Bo kimże byłaby Kowalczyk bez Bjoergen i odwrotnie? Kim Ali bez Fraziera, Barca bez Realu etc.? Jedna legenda bez drugiej by nie powstała. To groźny rywal czyni ciebie większym. W sporcie, w życiu, wszędzie.

Więc ja w Jakuszycach już przed dwoma laty biegówki założyłem. Koleżanka - wziąłem taką z białymi, święcącymi ząbkami - szczerzyła te kiełki, gdy patrzyła na pierwsze kroki kaleki. Tzn. moje. Komandor Gozdowski, on mnie w narty wyposażył, wolał nie patrzeć. Też bym wolał, by filmik z nauki jazdy nie przedostał się nigdy do sieci. Straciłbym resztki autorytetu. A wiecie, co było po godzinie? Byłem jak tramwaj w tych torach normalnie, już szczęśliwy cały. I jeszcze tej samej doby łyżwą jeździłem. Choć, niestety, był to jedynie trening wyobrażeniowy, przeprowadzony nocą, w głębokim śnie. Jak po grzybobraniu. Zamykasz oczy i widzisz same brązowe łebki. Borowiki. Ci, co zbierają, wiedzą, o czym mówię.

Ale to punkty trzeba teraz zbierać, Śląsku, do mistrzostwa! Ruszyła wiosna futbolowa, zaraz ruszą niższe ligi aż do B klasy. Otóż pamiętam czasy, końcówka XX wieku, gdy wyniki tychże klas zbierał jeszcze do gazety red. Doliński. Tak, to było jego dziecko.

Przychodził na emeryturze, by w niedzielny wieczór zadzwonić do parafii, do sklepu, na policję - miał sprawdzone miejsca - dorwać wynik (komórek jeszcze nie mieliśmy) i zapisać na maszynie. Po czym na komputer przenosiła to nieoceniona na wielu redakcyjnych frontach Gabrysia Bester. Trzeba było słyszeć złość w ustach nestora, gdy wynik jakiś niemożliwy stawał się do zdobycia (po rzuceniu słuchawką: k..., j... go pies, sołtysa nie ma, ksiądz nie podnosi).

Tak, miał red. Doliński wysoce rozwinięte poczucie obowiązku. W młodych ludziach, zauważam, coraz trudniej o takie cechy. A bywało, że następcy błądzili. Jeden, gdy ustalił, że 0:0 było, dopytywał słodkim głosem: "a do psierwy?". Inny, stary wyga, zwykł żartować, że generalnie sportem się nie interesuje, że tylko ze sportu żyje. I było coś na rzeczy. Mianowicie wrócił do pracy po pewnym rozbracie z zawodem, a pech chciał, że w przerwie tej doszło akurat do regulaminowej transformacji.

Niedziela, po 22, czas wydanie zamykać, a on - zapatrzony w monitor - po brodzie się masuje, co zwykł czynić w momentach niepewności. Właśnie się zbiera, by nam powiedzieć - coś go tchnęło - że za zwycięstwo przyznawał wszystkim dwa punkty, nie trzy. O, k… Zrozumie ten, kto wie, co znaczy dedlajn w gazecie. Mieliśmy tamtego wieczoru duuużo pracy.

Więc życzę Wam, by praca była pasją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska