Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odrobiona lekcja

Krzysztof Kucharski
Obie ekipy przygotowały własne scenariusze na temat polsko-żydowskich zaszłości i ukrywanych niechęci
Obie ekipy przygotowały własne scenariusze na temat polsko-żydowskich zaszłości i ukrywanych niechęci Tomasz Hołod
Izraelsko-polska premiera w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu.

"Bat Yam - Tykocin" to pierwsze w historii i na taką skalę polsko-izraelskie przedsięwzięcie teatralne. Pretekstem jest Rok Polski w Izraelu, a całemu przedsięwzięciu patronuje Instytut Adama Mickiewicza. Pomysł ożenił dwa teatry: Habima z Tel Awiwu i Wrocławski Teatr Współczesny.

Pracowało przy nim dwoje trzydziestoletnich reżyserów: Yael Ronen z polskimi aktorami we Wrocławiu, a Michał Zadara z izraelskimi w Tel Awiwie. Obie ekipy przygotowały własne scenariusze na temat polsko-żydowskich zaszłości, niedomówień i wzajemnych, ukrywanych pod polityczną poprawnością niechęci.

Bat Yam to izraelskie miasteczko wchłonięte przez Tel Awiw, dawniej zamieszkałe przez ortodoksyjnych Żydów, które przyjęło w latach 90. ubiegłego wieku dużą falę emigrantów z byłego ZSRR. Tykocin to turystyczna atrakcja Podlasia, przed wojną w połowie zamieszkała przez Żydów.
Akcja obu niezależnych przedstawień spotyka się Tykocinie - łączy je osoba Polki mającej odebrać medal "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata".

Na scenie wrocławskiej polski Żyd chce odzyskać dom, który należał do jego ojca i w którym mieszka właśnie owa Polka. Rusza z Izraela niby w sentymentalną podróż, zabierając całą rodzinę oraz swojego ojca. Problem w tym, że ojciec ten dom przepisał na tę Polkę. Natomiast z Warszawy do Tykocina gna trójka młodych ludzi, chcąc nie dopuścić do wręczenia tego medalu, bo mają dowody, że owa Polka nie mogła nikogo ukrywać, bo wcześniej wszystkich Żydów w Tykocinie wymordowano.
Największą zaletą obu przedsięwzięć jest duży dystans do tych wszystkich historycznych zaszłości i teraźniejszych niechęci, pokazany z dużym poczuciem humoru. Najgorszym grzechem obu spektakli jest natomiast nieumiarkowanie. Oba są za długie i niepotrzebnie przegadane. Podejrzewam, że inne wrażenie bym odniósł, oglądając je osobno: choćby dzień po dniu. Po wrocławskiej premierze taka sama, podwójna, odbędzie się jeszcze w grudniu w Tel Awiwie. Potem oba spektakle będą wiodły samodzielny żywot.

Wrocławski "Bat Yam", do którego scenariusz napisali Yael Ronen i Amit Epstein, wydaje się dowcipniejszy i lepiej teatralnie opowiedziany. Lepsze wrażenie zrobili też na mnie aktorzy tej ekipy. Goście z Izraela, mając świadomość bariery językowej, grali trochę ostrzej, przerysowując swoje postaci zarówno głosem, jak i gestem. Wyglądało, że nie zaufali do końca wyświetlanym tłumaczeniom na scenicznym oknie. Publiczność reagowała na żarty z kilkusekundowym opóźnieniem.

Z czym wyszedłem z teatru? Z paroma "że". Na pewno z przekonaniem, że młodzi mają dość narodowych martyrologii, bo ile lat w tym można na tę samą nutę grzebać; że w sprawie polskiego antysemityzmu nic się na razie nie zmieni; że niechęć wpajana Izraelczykom do Polaków też ma się dobrze. I tak zostanie, dopóki będą żyły pokolenia dotknięte dramatem wojny. Dopiero potem te narodowe animozje zaczną się rozmazywać. Tak wynika z raportu młodych, jeśli próbowali go zrobić uczciwie, a nie poprawnie politycznie.

Jestem też przekonany, że do kas obu teatrów - w Tel Awiwie i we Wrocławiu - nie ustawią się długie kolejki widzów, bo artystycznie wyszło to średnio. Jak odrobiona lekcja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska