Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oczekiwanie jesieni

Andrzej Górny
Archiwum
Spotkałem znajomego, który od ćwierćwiecza pracuje na Zachodzie i przemieszcza się z kraju do kraju. Wykształcony jest wszechstronnie, talent do języków ma powyżej średniej, toteż nie zamiata ani nie sterczy za zmywakiem, lecz wchodzi w skład kadry kierowniczej. Ostatnio prosperuje bodaj we Włoszech, a do kraju przybył służbowym bmw.

- Drogi u was wciąż nędzne jak z komuny - powiada mi na dzień dobry. - Przejechałem po kraju marne kilka tysięcy kilometrów i już trzeba będzie w aucie reperować zawieszenie. Złodziejstwo nawet większe niż kiedyś. W ciągu roku już dwa razy ukradli mi samochód, a raz tylko wyciągnęli ze środka laptopa i kamerę - dodaje na deser.

- Trzeba było przyjechać syreną - doradziłem złośliwie, bo przygodę z motoryzacją zaczął w latach 80. od tej właśnie marki i bardzo się wtedy unosił nad jej zaletami i dopieszczał tę konstrukcję na bazie motopompy, ulepszał i pucował.

Drugi niewidziany od lat kumpel przyleciał ze Stanów. Nasz dialog wyglądał tak: - No to prowadź do jakiejś knajpy, gdzie dają po staremu czystą pod śledzia. Po nocach mi się tam śniły te smaki. - Człowieku, czy ty do skansenu przyjechałeś? Nie ma już takich lokali ani takich zakąsek.

- A ta dziura koło mostu Grunwaldzkiego, Złota Kaczka chyba? - Zburzona wraz z całą kamienicą.
- A Instytut Morski, czyli Bałtyk, nieoficjalna filia Klubu Dziennikarza? - Kiedy tam zajrzałem kilka lat temu, sprzedawali pierogi i sałatki na wynos. Teraz może jest tam bank albo biuro turystyczne.

- I naprawdę nie dają nigdzie śledzia po węgiersku albo chociaż po japońsku? Ani barszczu z uszkami i zrazów zawijanych z kaszą gryczaną? - Może gdzieś i dają, ale na pewno łatwiej o sushi, łososia albo krewetki. Nie przywrócisz klimatów młodości takim tanim kosztem.

- To po co ja tu przyjechałem? - zadumał się na koniec nieco przesadnie.

Jeszcze jeden znajomy nadciągnął z Argentyny; ten wybył najdawniej, bo po podstawówce, w latach 50. Też się rozczarował, bo nie mógł znaleźć sklepu z kiszoną kapustą w beczce, a parkach brakowało mu wiewiórek, które z dzieciństwa zapamiętał.

Pierwszy kolega pomstował na dziurawe drogi, drugi prosił o czystą ze śledziem, trzeci szukał wiewiórek.

Wszystkie te sceny przypomniały mi się po lekturze książki Thomasa Swicka pt. "Niespokojny czas". Autor to Amerykanin, który przybył tu w latach 70., zakochał się kraju oraz w Polce, z którą się ożenił. Uczył w stolicy angielskiego, przeżył z nami stan wojenny, przetrwał wszelkie absurdalne dla niego trudności aprowizacyjne, biurokratyczne i mieszkaniowe, odbył nawet pielgrzymkę z Warszawy do Częstochowy, podczas której doświadczył głębokich wzruszeń i uniesień.

Spojrzenie człowieka z zewnątrz, życzliwego i ceniącego nasz naród, jest miejscami naiwne, choć często wyłapuje paradoksy, które dla tubylca są niedostrzegalne. Myśmy przecież do nich przywykli, taka była nasza codzienność, niewielu znało inny świat. Wielu mówiło - jest jak jest i musi tak być, bo niczego nie da się zmienić.

Jednego nie mogę jankesowi darować - nie dostrzegł piękna naszej złotej polskiej jesieni. Wprawdzie przyznaje, że najlepiej czuje się w mieście i niechętnie rusza w plener, jednak albo miał pecha, albo brak mu daru obserwacji, bo zauważał jesienią tylko kilka przebłysków słońca wśród nieustannej szarzyzny w deszczu. Chciałbym go zawieźć do lubuskiego lub mazurskiego lasu, gdzie kilkadziesiąt odcieni brązu, bieli i zieleni koi oczy, trawy, zioła, mchy i grzyby wysyłają niepowtarzalne aromaty, a powietrze oszałamia.

Jakoś wtedy mniej bolą narodowe waśnie, a pod przydrożnym krzyżem nikt nie daje gorszących spektakli. Dlatego niecierpliwie czekam na tę porę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska