Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie byłoby Frasyniuka, gdyby nie było Wrocławia

Władysław Frasyniuk
Fot. Tomasz Hołod
- Nawet gdy zostajesz sam, nie możesz się nikogo bać - mówi Władysław Frasyniuk, Honorowy Obywatel Wrocławia. Rozmawia Marek Zoellner

Stawiają Panu pomniki za życia. Jakie to uczucie?
Jeden z moich bliskich współpracowników zadzwonił do mnie, żeby pogratulować i powiedział: "Władek, wchodzisz w niebezpieczny okres. Za chwilę będą szukali ulicy, którą nazwą »Frasyniuka«, a potem będą czekać, aż umrzesz". I to "umrzesz" zakończył dużym wykrzyknikiem.

Ale Władek się nie przejął...
Nie przejął się, twardy jest. Zresztą, mówiąc już całkiem serio, ta nagroda to powód do dumy i radości. Bo nie ma nic ważniejszego od uznania najbliższych. Nie da się tej nagrody przeliczyć na pieniądze. Ona jest właśnie takim uznaniem. Uznaniem wybitności. Z tym że nie jest ona wyłącznie moja, bo walczyło o nią wielu ludzi.

Nie chce Pan, tak jak Wałęsa, przypisywać sobie wszystkich zasług?

Ja jestem pierwszym polskim pokoleniem, które rodziło się tu, we Wrocławiu. Można powiedzieć tak: nie byłoby Frasyniuka, gdyby nie było Wrocławia. A można jeszcze inaczej: nie byłoby Frasyniuka, gdyby nie było Solidarności. To wyróżnienie, przyznane przez radnych, a za ich pośrednictwem przez mieszkańców, jest pewną klamrą spinającą ostatnie 30 lat. To uznanie fenomenu, który nazywał się dolnośląska Solidarność. I chociaż będą ją wręczać Frasyniukowi, to jest dla całej Solidarności.

Spróbujmy rozłożyć na części pierwsze ten Pana tytuł… Przepraszam, ten tytuł Solidarności. Co to jest honor? Czy w dzisiejszych czasach jeszcze coś takiego w ogóle istnieje?
Oczywiście, że tak. Honor to odpowiedzialność wobec ludzi. Aleksander Labuda powiedział mi kiedyś: "Pamiętaj, Władku, jesteś w tym kraju pierwszym, który otrzymał demokratyczny mandat. To wielki obowiązek. Ludzie mogą zawieść, mogą się przestraszyć, ale tak naprawdę wszystko zależy od przywódcy. Wszyscy mają prawo się bać, oprócz niego". To właśnie jest honor. To świadomość przywódcy. Nawet jak zostajesz sam, nie możesz się nikogo bać. Przywódcy to ludzie okaleczeni, bardzo samotni, ale jednocześnie wypełnieni czymś, co nazywam patologiczną otwartością. Mają w sobie jakąś specyficzną życzliwość wobec drugiego człowieka. Nawet jak ktoś się załamie, ktoś donosi, mam do niego szacunek. Bo stanął przed śledczym nie dlatego, że nazywał się Kowalski, ale dlatego, że miał odwagę coś zrobić. Narażał się. Mój honor to szacunek dla takiego człowieka.

Obywatel… Nie kojarzy się źle?
No, posmak komunistyczny trochę ma, to fakt. Ale mnie bardziej kojarzy się z obywatelem świata. Z człowiekiem świadomym swoich praw, kroczącym z podniesionym czołem, który nie boi się głoszenia swoich poglądów, nie kuli uszu, gdy wrzaśnie na niego policjant albo strażnik miejski. Zna swoje prawa, ma swoją godność i wie, że musi ich bronić. To obywatel pisany przez duże "o". Wiele osób z mojego pokolenia nadal kole w oczy kolor czerwony. Ja takich skojarzeń z obywatelem nie mam. To było i jest ważne słowo, tak jak "człowiek" i "wolność".

W Sukiennicach przed salą, w której spotykają się radni, wiszą zdjęcia rajców z poprzednich lat. Wśród nich Pan z długą, czarną brodą. Są tam też zdjęcia Honorowych Obywateli Wrocławia i tam również trafi fotografia Frasyniuka.
To wyróżnienie najbliższe sercu. Jestem przekonany, że dla moich najstarszych córek jest to duże zaskoczenie. Ale chyba pozytywne. Jestem im to winny. Przecież wszystkie przygody z dawnych lat, które im zafundował tatuś, to była gehenna życiowa. One nie miały dzieciństwa, nie miały ojca. Musiały się tłumaczyć na podwórku, że ich ojciec siedzi za kradzież 80 milionów. Że jest przestępcą. Ich życie złapał w swoje łapska nieustanny stres.

Takich ojców było więcej, ale nikt ich dzisiaj nie pamięta…
Niestety, tak się jakoś składa, że pamiętamy przywódców, pamiętamy pierwszych przewodniczących, ale kompletnie gdzieś się zatarli ludzie podziemia. Ja ich też nie pamiętam, bo w konspiracji bardzo ważnym elementem jest anonimowość. W sierpniu 1980 roku mówiło się dużo o sile Wrocławia. Polegała ona na tym, że każdy był tu obcy, każdy przyjechał z innych stron. To z kolei sprawiło, że ci wszyscy przyjezdni czuli w sobie wielką potrzebę integracji, żeby nie czuć się obco. I z tych wszystkich ludzi narodziła się właśnie ta energia. Bardzo bym chciał, żeby na wręczenie nagrody Frasyniukowi (24 czerwca) przyszli przewodniczący zakładowych komisji: Mundek, Monter… Mam w głowie ich pseudonimy, ale nie wiem, jak się nazywali. Chciałbym, żeby przyszli też inni. Ci, bez których nie byłoby legendy podziemnej Solidarności: Beata, bardzo atrakcyjna łączniczka; ciocia Zosia z ul. Powstańców Śląskich, u której leżał w trakcie choroby Piotr Bednarz. Chciałbym, żeby ci ludzie stanęli obok mnie, bo to jest nasza wspólna nagroda. Ona się im należy za to, że cierpieli z mojego powodu, że byli bici…

A ci, którzy bili. Też mogą przyjść?
Też. Bo Solidarność to jest pozytywny sposób myślenia o świecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska