Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najstarszy kibic w Polsce? Pan Zdzisław ma 93 lata i od 66 lat wiernie kibicuje Śląskowi Wrocław. To żywa historia!

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Zdzisław Sarna od 66 lat kibicuje Śląskowi Wrocław. Jest wierny ukochanemu klubowi w czasie sukcesów i porażek.
Zdzisław Sarna od 66 lat kibicuje Śląskowi Wrocław. Jest wierny ukochanemu klubowi w czasie sukcesów i porażek. Maciej Rajfur
Czy upał, czy mróz Zdzisław Sarna zasiada na trybunach wrocławskiego stadionu, by dopingować swoją ukochaną drużynę. Robi to już... 66 lat! Prawdopodobnie jest najstarszym czynnym kibicem piłkarskim w kraju.

26 kwietnia skończył 93 lata. Jest w bardzo dobrej formie i ma świetną pamięć jak na swój wiek. Jego pasja do kibicowania narodziła się jeszcze przed II wojną światową.

P. Zdzisław Sarna urodził się w Łodzi w 1929 roku. W dzieciństwie, gdy miał 8 i 9 lat, jego wujek - kibic ŁKS-u Łódź - zabierał go na mecze. Mieszkał przy ul. Kopernika, niedaleko stadionu. Wtedy jeszcze ŁKS grał w Ekstraklasie i zawsze na meczach był komplet. Zdzisław złapał bakcyla.

Po II wojnie światowej zamieszkał w Kielcach i jako nastolatek też chodził dalej na mecze lokalnej drużyny, ale później przeprowadził się do zachodniej Polski. Poszedł do pracy w Iwinach w kopalni Konrad. W 1952 roku rozpoczął służbę w wojsku. Gdy wrócił w 1955 roku do "cywila", zaczęła się wielka przygoda ze Śląskiem Wrocław, która trwa do dziś!

Ponad 1000 meczów na koncie

- Człowiek czekał na tę niedzielę meczową, żeby ze szwagrami pójść. Byliśmy młodzi. Uwielbialiśmy chodzić na stadion. Żona mówiła do mojego syna, którego zabierałem ze sobą: „Pilnuj taty!" - opowiada "Gazecie Wrocławskiej" Zdzisław Sarna.

Nie da się dokładnie policzyć, na ilu meczach Śląska był. Na pewno ta liczba sięga ponad 1000. Uczestniczył w tzw. spotkaniach domowych i jeździł na wyjazdy. Organizował także wyjazdy na mecze z zakładu pracy.

- To się nigdy nie nudzi. Pamiętam, jak mieszkaliśmy jeszcze w Leśnicy. Lał deszcz. Śląsk grał z ROW-em Rybnik. Jedziemy na mecz, a było ogromne oberwanie chmury. Psa bym z domu nie wypuścił na taką pogodę. Założyliśmy peleryny i w drogę! Kiedy przejeżdżaliśmy koło Żernik, gość łowił ryby na stawach. I ktoś w autobusie stwierdził: „ Co za głupek, deszcz pada, a on ryby łapie” - wspomina pan Zdzisław.

- A ja wtedy jako dzieciak, stojąc sobie obok taty w autobusie, pomyślałem: „My wcale nie jesteśmy mądrzejsi od wędkarza. Deszcz leje, a my na mecz?”. Zaznaczam, że wtedy nie było mowy o krytej trybunie! Padało bez przerwy. Przed, w trakcie i po meczu. Nie przypominam sobie właściwie, kiedy przestało. Przemokliśmy do suchej nitki. To były lata 70. - dopowiada Roman Sarna, syn Zdzisława, który także jest zapalonym kibicem. Tata zaraził go pasją.

Syn na spotkania piłkarskiego Śląska chodzi od pół wieku. Zaczął w latach 70. Przez mgłę widzi pierwsze mecze. - A od 1973 roku, gdy miałem 10 lat, mogę jak z nut opowiadać o swoich kibicowskich wojażach. Na pierwszym wyjeździe byłem w 1974 roku. Tato wziął mnie za rękę i pojechaliśmy pociągiem rejsowym na mecz. Pierwszy samodzielny wyjazd przeżyłem w 1978 roku, gdy miałem 15 lat - uśmiecha się R. Sarna.

Tych meczów Śląska się nie zapomina

Jakiś czat temu Śląsk Wrocław grał mecz z ŁSK-em w Pucharze Polski w Łodzi. Nie mogło zabraknąć tam p. Zdzisława. To było dla niego bardzo sentymentalne spotkanie. Starcie dwóch ukochanych klubów. - Ale oczywiście moje serce biło za Śląskiem. Kiedy trybuny łódzkie wrzały, ja siedziałem cichutko. Nie zapomnę, jak sędzia przedłużył mecz. ŁKS naciskał i w ostatniej minucie wyrównał na 2 do 2. Stadion ryczał, a ja spokojnie siedziałem. W karnych WKS przegrał - opowiada 93-latek.

- Nigdy w domu nie używaliśmy słowa fanatyk, ale po tylu latach, jak sobie to wszystko uzmysłowiłem, to stwierdzam, że to już nie jest tylko zwykłe kibicowanie. Tato jest pozytywnym fanatykiem - kwituje Roman.

Jakie mecze zostały najstarszemu kibicowi w pamięci? - Ten z Ruchem Chorzów przegrany u siebie 0:5 w 1975 roku. Ze Stalą Mielec w składzie z Szarmachem też przegrany 0:5. A Śląsk w latach 1975-82 praktycznie nie przegrywał we Wrocławiu. To były pewne punkty. Nawet nie remisował. Same ręce się składały do oklasków - wspomina Z. Sarna.

Doskonale pamięta legendarne już starcie z Liverpoolem na Stadionie Olimpijskim. Szpilki nie można było wcisnąć. Na arenę weszło ok. 50 tysięcy kibiców.

- Na Dworcu Autobusowym był kiosk. Tam stałem w kolejce ponad 3 godziny po wejściówki. A przed samym meczem z Liverpoolem, żeby zając dobre miejsce, przyszedłem 4 godziny przed pierwszym gwizdkiem. Grali w środę o godzinie 13, a ja już od 9 stałem na Olimpijskim. Syn dołączył potem na ostatnią chwilę - opowiada ze szczerym uśmiechem.

Wyjątkowe bywały także mecze wyjazdowe. Szczególnie te, na które jechały tłumy wrocławian.

- Pewnego razu w latach 70. do Opola pojechało nas 10 tysięcy kibiców Śląska. Zajęliśmy wtedy pół stadionu. Kibice opolscy nie mogli wejść nawet na swój młyn, bo tam już siedzieli fani z Wrocławia. Ta grupka gospodarzy zajęła miejsce gdzieś z boku na łuku i wyglądała, jakby ona przyjechała na wyjazd - stwierdza 93-latek.

Opowiada także o innym wyjeździe z 1982 roku. Do Łodzi na mecz z Widzewem pojechały tysiące mieszkańców Wrocławia.

Rozrusznik chodzi podwójnie, bo są emocje

W ostatnim sezonie Zdzisław Sarna był na wszystkich meczach na Tarczyński Arenie oprócz jednego. Ani mróz, ani upał go nie zatrzymują. Pod znakiem zapytania stało też ostatnie spotkanie z Górnikiem Zabrze. Wszystko zależało od wyniku innych drużyn. Dlaczego?

- Gdyby Wisła wygrała w Radomiu, to już bym tatę nie wziął na ostatni mecz Górnikiem Zabrze. Wtedy Śląsk walczyłby do ostatniego meczu o utrzymanie w Ekstraklasie. A ostatecznie przecież przegrali... Nie chciałbym, żeby tato był świadkiem spadku do 1. ligi. A ma w sobie rozrusznik. Trzeba oszczędzać mu wielkie emocje. Ten rozrusznik to chyba podwójnie pracuje. Ja tatę nie raz proszę, żeby się uspokoił, nie nakręcał się. Nie ukrywam, zaczynam się bać o jego zdrowie - stwierdza syn Roman.

93-latek ciągle żywo dopinguje. U prawdziwego kibica to nie mija z wiekiem. Wciąż z sentymentem wspomina czasy swojej młodości i regularne wizyty na stadionie przy Oporowskiej. Wtedy przygoda nie kończyła się wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego.

- Po meczu przed stadionem odbywały się żarliwe dyskusje fanów. Piłkarze wychodzili, machnęli ręką na pożegnanie. Ten nowy stadion byłby fajniejszy, gdyby Śląsk lepiej grał i gdyby więcej ludzi przychodziło - oświadcza p. Zdzisław.

Jaki jest jego ulubiony zawodnik? - Nie mam takiego w obecnej drużynie, ale patrząc przez te wszystkie lata, oczywiście muszę wskazać Janusza Sybisa. To legenda. Bardzo fajny człowiek i niezwykły zawodnik. Takich już nie ma… - zamyśla się 93-latek.

I dopowiada po chwili: - Człowiek jak teraz idzie na mecz, to nie zna zawodników. Dlaczego? Kiedyś oni grali po 10 lat i więcej w Śląsku. Kibice ich kochali. A teraz? Przychodzi jakiś gość, pokopie rok dwa i odchodzi. Potem przychodzi następny. Szybko się zmieniają. Nie mają śląskowej tożsamości. Dużą rolę grają pieniądze - wyjaśnia doświadczony kibic.

Zdzisław i Roman widzą, że frekwencja na meczach WKS-u jest marna. Trybuny świecą pustkami. - Musi być wynik. Drużyna powinna walczyć o najwyższe cele. Ja i tato idziemy, bo czujemy obowiązek. Ale takich kibiców nie znajdzie Pan we Wrocławiu 40 tysięcy. Dzisiaj młodzi mają więcej możliwości rozrywki. Mecze nie są najbardziej atrakcyjną opcją - podsumowuje R. Sarna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska