Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Wolny handel we Wrocławiu ma zaledwie 200-letnią historię

Hanna Wieczorek
W miejscu wyburzonych Sukiennic wzniesiono kamienice, w których znajdowały się sklepy działające już na podstawie nowych praw
W miejscu wyburzonych Sukiennic wzniesiono kamienice, w których znajdowały się sklepy działające już na podstawie nowych praw Paweł Relikowski
Królewski edykt z 1811 roku, o wolności wykonywania rzemiosła i handlu, uderzył w podstawy bytu 800 rodzin. Nic więc dziwnego, że od razu zaczęły się protesty...

Królewski edykt, który wprowadził wolność wykonywania rzemiosła i handlu, znosił także przywileje cechowe w całych Prusach.

Oznaczało to, że cechy nie wydawały już pozwoleń na produkcję rzemieślniczą oraz handel miejski. Fryderyk Wilhelm III wydawanie świadectw przemysłowych przekazał początkowo dyrekcji policji, a następnie magistratom. Co więcej, mógł je dostać każdy, nie tylko członek cechu. Dla pruskich, a więc także wrocławskich rzemieślników oraz kupców było to prawdziwe trzęsienie ziemi. Ci, którzy nie potrafili się przystosować do nowych warunków, popadli w nędzę.
Handel tylko z ław

Wrocławscy rzemieślnicy skupieni w cechach od czasów średniowiecza doskonale potrafili zadbać o swoje interesy. Bezwzględnie zwalczali konkurencję. Weźmy na przykład handel chlebem, który przez wieki był podstawą wyżywienia mieszkańców miasta. Jak pisze profesor Leszek Ziątkowski w „Historii Wrocławia”, władze miasta, przeciwdziałając gwałtownym wzrostom cen pieczywa, jeszcze w średniowieczu ustanowiły wolny targ chlebowy. Odbywał się on w czwartki i soboty. Później „wolny handel pieczywem” rozciągnięto na wszystkie dni tygodnia. Wydłużał się także czas targowy. Początkowo chleb sprzedawano przed południem, od 1581 r. do nieszporów, a w roku 1599 zezwolono na sprzedaż do wieczora.

Na targu mogli handlować pieczywem nie tylko wrocławscy piekarze skupieni w cechu, ale także wiejscy partacze (partaczami nazywano rzemieślników, którzy nie należeli od organizacji cechowych). Piekarze stanowili jeden z najpotężniejszych cechów. Nie dość, że była to bardzo stara organizacja, to jeszcze rzemiosło owo było koncesjonowane.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że piekarzem w stolicy Śląska mógł zostać jedynie ten, kto miał ławę chlebową, czyli miejsce do sprzedaży swoich wyrobów.
Ławy te stały w Rynku, na jego zachodniej pierzei. Być może pieczywo sprzedawano także z ław mącznych, które stały na ulicy Odrzańskiej, wzdłuż muru otaczającego cmentarz przy kościele św. Elżbiety. I choć władze miasta starannie kontrolowały ceny, rodzaje pieczywa oraz poziom sprzedaży, wrocławscy piekarze zadbali, by ich konkurenci z przedmieść nie mieli lekkiego życia.

Doprowadzili do tego, że wwożone do miasta pieczywo było dokładnie kontrolowane. Sprawdzano nie tylko recepturę oraz jakość, ale także wagę chleba. Jeśli uznano, że pieczywo nie spełnia wymaganych warunków, przekazywano je szpitalom.
Nie dość na tym, władze miejskie zabroniły wywożenia raz wwiezionego chleba. A więc, jeśli wiejskim piekarzom nie udało się go sprzedać, musieli zostawić swój towar we Wrocławiu. Korzystali na tym cechowi rzemieślnicy, którzy za grosze wieczorami skupowali niesprzedany towar.

Zresztą obawa przed spekulacją prowadziła do bardzo restrykcyjnych przepisów dotyczących także handlu zbożem. Bo sztuczne windowanie cen prowadziło do niepokojów i niebezpiecznych zamieszek. Dlatego też w XVI wieku handel tym towarem ograniczono do targu zbożowego, leżącego w południowo-wschodniej części Rynku. Zakazano przy tym bezpośrednich dostaw zbóż do domów klientów.
Cechy miały swoje stałe miejsca sprzedaży. I tak w XVI wieku handel drobiem oraz dziczyzną odbywał się niedaleko ulicy Kurzy Targ. Mięsem handlowano na Nowym Targu oraz Jatkach, na Nowym Targu stały także budy śledziowe.
Awantura o odszkodowanie

Przywileje, prawa do kramów, ław oraz bud dawały stały i solidny dochód cechowym rzemieślnikom oraz kupcom. Jak wylicza prof. Teresa Kulak w „Historii Wrocławia”, w 1811 roku naliczono 686 uprawnień kupieckich oraz rzemieślniczych. A dotyczyły one między innymi: 48 bogatych kramów sukienniczych, 40 kramów handlarzy płótnem, 100 kramów i straganów spożywczych oraz 78 ław chlebowych oraz 88 obuwniczych. Królewski edykt z 1811 roku, o wolności wykonywania rzemiosła i handlu, uderzył w podstawy bytu 800 wrocławskich rodzin. Nic więc dziwnego, że od razu zaczęły się protesty. Cechy, pozbawione swojej dotychczasowej władzy, domagały się przywrócenia dawnego porządku. Znalazły one zresztą sprzymierzeńców wśród wrocławskich rajców.
Wrocławska rada miejska 6 listopada postanowiła prosić Fryderyka Wilhelma III o wstrzymanie ustawy. Radni przekonywali króla, że pozbawienie praw materialnych i przywilejów miejskich rzemieślników oraz kupców doprowadzi ich do ruiny. Na dodatek skrupulatnie wyliczono, że odszkodowania za utra-tę uprawnień finansowych owych 800 rodzin powinny wynieść... 1 165 320 talarów!

Królewskich urzędników nie wzruszył memoriał wrocławskich radnych. Karl August Hardenberg, minister, który wprowadził edykt o wolnym handlu, odpowiedział, że mająca swoje korzenie w średniowieczu sytuacja prawna nie ma już racji bytu, co więcej, jest szkodliwa dla społeczeństwa. A magistrat powinien bronić interesów nie 800, a 12 tysięcy rodzin, które składają się na wrocławską populację.
Ministerialne napomnienia nie zamknęły sprawy roszczeń, które zresztą przerzucono na samorząd miejski. Ich skala była tak duża, że władze Wrocławia nie były w stanie im sprostać. Sytuacja zaogniała się. W końcu, kiedy w sierpniu 1811 roku Fryderyk Wilhelm III przybył do Wrocławia, magistrat zwrócił się z prośbą o ostateczne rozwiązanie nabrzmiałego konfliktu. Wyjście, jak pisze Halina Okólska w „Radzie Miejskiej przez wieki”, znalazł pochodzący z Wrocławia radca państwowy Johann Gottfried Hoffmann. Jego propozycje spowodowały, że magistrat zaczął się dogadywać z różnymi cechami i korporacjami handlowymi.
Sklepy zamiast kramów
I tak w 1821 roku zburzono istniejące w mieście do średniowiecza, a dokładnie od 1241 r. kramy sukienników, którzy zgodzili się na rozwiązanie swojej korporacji. Zachował się spis ostatnich właścicieli posiadających przywilej handlu suknem. Stąd na przykład wiemy, że kramy nr 1 i 2, noszące nazwę Zielone Winogrona, należały do Ludwika Richtera. Jego stoisko sąsiadowało z kramem Złoty Anioł (nr 3 i 4), którego właścicielem był Johann V. Magirius. Ten zresztą okazał się także... poetą. Ułożył nawet utwór opisujący sukiennicze kramy. Nazwy kramów znajdujących się w Sukiennicach przypominały nieco nazwy wrocławskich kamieniczek, były bowiem wśród nich: Złote Jabłko, Złota Kotwica, Złoty Lew, Złote Słońce, Złoty Baranek i... Murzyn.

W miejscu wyburzonych Sukiennic wzniesiono kamienice, w których znajdowały się sklepy działające już na podstawie nowych praw. Jak informuje Teresa Okólska, niewielu kupców ze starych korporacji potrafiło odnaleźć się w nowych warunkach. Do chlubnych wyjątków zaliczał się właściciel kramu Pod Złotym Jeleniem, Ludwik Batschkow, który wraz z Ludwikiem Richterem założył pierwszy wrocławski sklep.

Powolne wykupowanie praw do straganów handlowych trwało długie lata. Jak pisze prof. Teresa Kulak, stragany wykupywano jeszcze w latach dwudziestych XX wieku. Ostatecznie kres temu położyło dojście Hitlera do władzy.
Tekst powstał na podstawie tomu I i tomu II „Historii Wrocławia” oraz „Rady Miejskiej przez wieki”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska