Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. „Twierdza”, czyli rzecz o ludziach, którzy tworzyli Solidarność Walczącą [ROZMOWA]

Katarzyna Kaczorowska
Kornel Morawiecki – przywódca Solidarności Walczącej. Igor Janke, autor „Twierdzy”, jest pewien, że przyjdzie kiedyś czas, że cała SW zostanie uhonorowana orderem za swoją działalność
Kornel Morawiecki – przywódca Solidarności Walczącej. Igor Janke, autor „Twierdzy”, jest pewien, że przyjdzie kiedyś czas, że cała SW zostanie uhonorowana orderem za swoją działalność Tomasz Hołod
– Jestem im wdzięczny za wizję wolnej Polski i za to, że mieli odwagę tę wizję wcielać w życie – mówi Igor Janke

Czy to jest świadomy wybór – budowanie narracji opowieści o Solidarności Walczącej w opozycji do historii Regionalnego Komitetu Strajkowego?
Chciałem opowiedzieć historię, która do tej pory nie była opowiedziana. Nie chciałem niczego deprecjonować ani budować opozycji. Chciałem opowiedzieć o fantastycznych ludziach, ich działaniu, metodach, ale i wizji, którą mieli. To było coś niezwykłego w początkach lat 80.: mieć wizję wolnej Polski i mieć odwagę, by działać w tym kierunku. To fascynująca historia, a jej bohaterowie, którzy tak wiele dla naszej wolności zrobili, nie zostali nagrodzeni przez wolną Polskę.

Nie wszyscy. Kornel Morawiecki odmówił przyjęcia odznaczenia z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale część ludzi z Solidarności Walczącej zdecydowała inaczej.

Kornel Morawiecki uznał, że order jest nie dla niego, ale dla organizacji. To organizacja powinna dostać najwyższe odznaczenie, czyli Order Orła Białego. Prezydent postanowił nadać mu odznaczenie niższej rangi i Kornel Morawiecki na to się nie zgodził. To, że nie dostał on do tej pory Orła Białego, jest dla mnie rzeczą niebywałą i niezrozumiałą. Mam nadzieję, że go w końcu kiedyś dostanie.

Zamiast orderu dostał książkę.
Chciałem tym ludziom podziękować za to, co zrobili.Ja się tak bardzo nie angażowałem, zwłaszcza przed 1987 rokiem. Mieszkałem w małym miasteczku w Wielkopolsce.

Gdzie?
W Gostyniu. Do Warszawy przyjechałem w drugiej połowie lat 80. na studia. Zacząłem wtedy działać w NZS-ie, ale powiedzmy sobie szczerze – to już była inna sytuacja i nie wymagała jakieś ogromnej odwagi. A ci ludzie poświęcili kawał swojego życia na walkę o to, żebyśmy mogli tutaj siedzieć w ładnej knajpce we Wrocławiu i rozmawiać.

Co Pan wiedział o Solidarności Wolności, kiedy zaczynał o niej pisać?
Wiedziałem, że to była świetnie zakonspirowana, bardzo bojowa, radykalna organizacja, która miała wizję niepodległej Polski i niezwykłego przywódcę – Kornela Morawieckiego. Nie znałem jednak ludzi, którzy go otaczali. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, z iloma profesorami rozmawiałem, zbierając materiały. Nie miałem więc świadomości tego, jak bardzo niezwykli ludzie stali za Solidarnością Walczącą. Wiedziałem za to, że to jest ciekawy temat, nieopisany, i chciałem się do niego przymierzyć.

Sam Pan wpadł na pomysł opisania historii Solidarności Walczącej?
Sam. Kiedy skończyłem książkę „Napastnik” o premierze Węgier, Viktorze Orbanie, okazało się, że została nie najgorzej oceniona i pomyślałem, że powinienem to robić. Pisać książki. Szukałem następnego tematu. Chciałem napisać coś o Gruzji albo o najnowszej historii Polski. Myślałem o SW. Zacząłem pytać ludzi, których kojarzyłem z Solidarnością Walczącą, czy warto to zrobić. Przekonali mnie szybko. I rozpocząłem pracę: dziesiątki spotkań, setki rozmów.

We Wrocławiu przez wiele lat bohater był jeden – Władysław Frasyniuk. I narracja była oczywista – był Regionalny Komitet Strajkowy. Od kilku lat można jednak zauważyć zmianę opowieści – był tylko jeden niezłomny, Kornel Morawiecki, a Solidarność Walcząca była jedyną strukturą, która nie miała w środku agentów.
Nie jestem z Wrocławia i nie wiem, jaka narracja tu dominuje czy dominowała. Dla mnie jedna i druga opowieść to kawałek wspólnej historii. Nie chcę w niczym odejmować zasług innym działaczom i dużej Solidarności, Regionalnego Komitetu Strajkowego i innych organizacji. Oni wszyscy walczyli o Polskę. Ci, którzy cokolwiek robili, i tak byli w mniejszości w Polsce i już choćby dlatego mam do nich wszystkich szacunek. Frasyniuk też jest dla mnie bohaterem. Nie chcę wziąć udziału w dyskusji o wyższości świąt jednych nad drugimi. Chciałbym za to przywrócić Solidarności Walczącej właściwe miejsce. Taka była moja intencja – pokazać tych ludzi jako bohaterów. To są wielcy bohaterowie Polski.

Bierze Pan udział w spotkaniach promujących „Twierdzę”. I naprawdę nie zderza się Pan z ocenami tamtych podziałów i wyborów?
Nie chcę dyskutować o tym, kto był bardziej zasłużony czy kto był większym patriotą: Frasyniuk czy Morawiecki.
Jedni i drudzy mają wielkie zasługi. Ja napisałem książkę o Solidarności Walczącej. Chciałem oddać im honor. To moi bohaterowie.

Dlaczego?
Bo mieli odwagę posiadania wielkiej wizji. Nie bali się mieć wielkiego marzenia. To mnie w nich zafascynowało. Lubię ludzi, którzy nie boją się mieć wielkiej wizji. Dzisiaj ogłoszono erę pospolityki. Mamy taki moment w historii, kiedy mało kto ma jakąkolwiek wizję.To jest fatalne, bo się nie da zmieniać świata, jeśli nie ma się wyobrażeń, jak można go zmienić.

Pan by chciał zmieniać świat?
Pewnie. Intrygują mnie ludzie, którzy chcą to robić. Kornel i zgromadzeni wokół niego ludzie w 1982 roku wymyślili sobie wolną Polskę i zaczęli konsekwentnie dążyć do zrealizowania tej wizji. Kiedy niedawno miałem spotkania ze studentami w Warszawie, ktoś zapytał, co dzisiaj młodzi ludzie mogą wynieść z tej historii. Odpowiedziałem, że właśnie to: idee, odwagę spojrzenia, wolę zmieniania świata. Kiedy słyszę ludzi mówiących, że polityka jest beznadziejna, bo jest tylko Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość, a jednocześnie ci ludzie nic nie robią, to mam ochotę nimi potrząsnąć. Zamiast narzekać, załóżcie swoją partię albo wejdźcie do tych, które są, i je zmnieńcie. Załóżcie firmy i zmieńcie rzeczywistość, która was otacza i która wam się nie podoba. Niech ludzie budują swoje środowiska. Taka była SW i to było w niej wspaniałe.

Zazdrości Pan czegoś swoim bohaterom?
Pewnie, że im zazdroszczę. Mówiłem już, że zacząłem działać w zdelegalizowanym w stanie wojennym Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w 1987 i 1988 roku, kiedy to już – patrząc z dzisiejszej perspektywy – było lekkie, łatwe i przyjemne. W Gostyniu, gdzie spędziłem największą część swojego dzieciństwa i okresu dorastania, mój bunt poszedł w innym kierunku. Nie było tam opozycji politycznej, więc hippisowałem, nosiłem długie włosy, jeździłem na zloty. Chociaż byłem wtedy też antykomunistą. Taki polski paradoks. Można było być hippisem i antykomunistą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska