MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dramat namiętności

Magdalena Talik
Vittorio Vitelli jako Jagon (z lewej) i Ian Storey jako Otello
Vittorio Vitelli jako Jagon (z lewej) i Ian Storey jako Otello Michał Pawlik
Inscenizacja "Otella" Giuseppe Verdiego nie jest najefektowniejszą z plenerowych superprodukcji Opery Wrocławskiej, ale najbardziej ambitną pod względem artystycznym.

Szekspirowski dramat charakterów sprawdził się na Wyspie Piaskowej, choć widzowie - a przede wszystkim śpiewacy - musieli walczyć z wyjątkowo niskimi, jak na tę porę roku, temperaturami.
"Otella", przedostatniego dzieła włoskiego króla opery, trudno wyobrazić sobie w formie dużego widowiska podobnego do tych, jakie już widzieliśmy na otwartej przestrzeni. Nie można go porównać ze spektakularną "Giocondą" Ponchiellego na Odrze czy skrzącym się dowcipem "Napojem miłosnym" Donizettiego na Pergoli.

"Otello" to pełen napięcia kameralny koncert na trzech bohaterów, nowatorski pod względem muzycznym, choć pisany ręką ponad 70-letniego kompozytora. Niewiele tu scen efektownych; dominują sceny zaprojektowane z myślą o tekście Szekspira i z nadzieją idealnego wyważenia między słowem i muzyką. Reżyserującemu we Wrocławiu po raz kolejny Michałowi Znanieckiemu nie udało się do końca powtórzyć zeszłorocznego sukcesu "Napoju miłosnego". Wtedy w znacznie ciekawszy sposób wykorzystał przestrzeń Pergoli, w spektaklu było też więcej elementów zaskakujących widza, a całe przedstawienie miało znacznie lepszą dramaturgię.

"Otello" na Wyspie Piaskowej był nierówny - uwagę skupiał na sobie głównie doskonały Vittorio Vitelli w partii Jagona. Najlepsze okazały się dwa ostatnie akty, bo w tym miejscu akcja nabrała tempa i wzrosło napięcie. Finałowe sceny, w których Desdemona (Nomeda Kazlaus) modli się do Matki Boskiej i jest mordowana przez zaślepionego zazdrością Otella (Ian Storey), były już prawdziwym, reżyserskim majstersztykiem, a oszczędna i pomysłowa scenografia nie zasłaniała, ale umiejętnie podkreślała najistotniejsze elementy: fenomenalną muzykę i pełen pasji dramat ludzkich namiętności.

Oklaski należały się nie tyle Michałowi Znanieckiego, ile orkiestrze Opery Wrocławskiej (a także chórowi) prowadzonej przez Ewę Michnik, której w niezwykle spartańskich warunkach, przy 10 stopniach C, udało się wydobyć z partytury wszystkie niuanse brzmieniowe i z finezją wykonać dzieło Verdiego tak, by poruszyło widzem. W obsadzie wokalnej z trojga głównych bohaterów początkowo zachwycał jedynie Jagon w fenomenalnej kreacji Vittorio Vitellego. Włoski baryton urzekł doskonałą dyspozycją i aktorską stroną roli. Jego "Credo", hedonistyczne wyznanie wiary z II aktu, przesycone cynizmem, na długo zostanie w pamięci widzów.

Nomeda Kazlaus w partii Desdemony w pierwszych aktach dopiero dopasowywała się do roli, ale niezwykła scena z pieśnią o wierzbie i modlitwa w finałowym akcie zniewalały swoim pięknem i ciepłem. Najmniej przekonywał, niestety, Ian Storey jako tytułowy Otello. To tenor o ładnej barwie barytonowej, aktorsko jednak mało przekonujący.
Bodaj najbardziej nieoczekiwaną niespodziankę zrobiła melomanom pogoda; nigdy dotąd na spektaklach plenerowych nie było tak zimno. Po raz kolejny okazało się jednak, że dla wielkiej sztuki nie ma praktycznie żadnych przeszkód.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska