Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dąbrowski: Oszukiwałem trenera i kolegów, teraz obiecuję poprawę

Wojciech Koerber
Z Danielem Dąbrowskim, sprinterem Śląska Wrocław, lisowczykiem, medalistą mistrzostw świata i Europy, rozmawia Wojciech Koerber

Co takiego się działo, że najlepszy polski lekkoatleta 2006, laureat Złotych Kolców, miast się rozwijać, zaczął się rozmieniać? Przecież wiek sprzyjał optymalnym osiągom.
2007 rok nie był jeszcze taki zły, zdobyłem mistrzostwo Polski i brąz MŚ. W pewnym momencie trener Józef Lisowski i mój klubowy opiekun z Łodzi - Krzysztof Węglarski troszeczkę się jednak rozdzielili, nie wiem czemu, i to był początek kłopotów. Trenowałem już wyłącznie na planach Węglarskiego, zaczęły się kontuzje, przeciążenia, aż w końcu konieczna była artroskopia stawu skokowego. Miałem sześć tygodni na przygotowania do igrzysk w Pekinie, gdzie dostałem takie baty indywidualnie, że w sztafecie już nie wystąpiłem. No i przyszła załamka psychiczna.

Ludzie jednak mówią, że się Panu nie chciało. Że trenował Pan raz, dwa razy w tygodniu, myśląc, że przez całą karierę wyłącznie na talencie da się przelecieć.
Niestety, tak było. Sądziłem, że mi się uda. I tak troszkę okłamywałem trenera, że ćwiczyłem, a nie ćwiczyłem. Efekt był taki, że w 2009 roku przebiegłem 400 metrów w 47,42 przy życiówce 45,33. Zgrupowania rozpoczynałem na świeżości, pierwsze dwa, trzy dni okazywały się niezłe, ale później było już tylko gorzej, brakowało wcześniejszego przygotowania. Na 200 m uzyskałem 23,05, a przecież mój najlepszy wynik to 20,74.

Nie wierzę, że trener tego wielkiego oszustwa nie zauważał.

Zauważał, koledzy również. Marcin Marciniszyn, Piotrek Klimczak. Oni pomogli mi przejrzeć na oczy, sprawili, że przestałem się lenić. Przyjechałem na stałe do Wrocławia, by być pod czujnym okiem trenera.

Do tego lenistwa doszedł też pewnie niesportowy tryb życia?
Nie w tak dużym stopniu, jakoś niesportowo się nie prowadziłem. Ja zawsze uważałem, że odżywianie to 50 procent sukcesu, musi być prawidłowe. Nie można się opierać na fast foodach. Po prostu obijałem się. Od lutego jestem już jednak we Wrocławiu, w Łodzi czeka mnie tylko latem obrona licencjatu na Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej (III rok).

Czyli teraz Pan obiecuje, że już będzie grzeczny?
Dokładnie tak, obiecuję, że będę grzeczny. Że będę pracował i wyglądał efektów, chciałbym się zbliżyć w nowym roku do swoich życiówek. Trener mi zaufał i chciałbym spłacić wobec niego dług. Również wobec kolegów ze sztafety, bo ich też zawiodłem. I dziś grzejemy gdzieś tyły, zamiast atakować.

Chyba jest Pan naturszczykiem, któremu wszystko zbyt łatwo przychodziło. Choć najpierw była piłka nożna w Łodzi.

To prawda, do siedemnastego roku życia grałem w III-ligowym Starcie Łódź, zresztą bez sportu nie mogłem wysiedzieć, zawsze coś uprawiałem i dużo biegałem. A za piłką biegałem w klubie jako napastnik.

I dlaczego zmienił Pan profesję?
Miałem na osiedlu kolegę, który też grał w piłkę, lecz przeszedł do lekkiej i wygrał zawody. A ja zawsze byłem od niego szybszy. I on mnie namówił, a po 2-3 miesiącach treningów zostałem mistrzem Łodzi na 60 metrów. Ja mam po prostu wrodzony charakter do sprintu.
Jak się Pan urządził we Wrocławiu?

W internacie wojskowym. Mam na ul. Żelaznej swój pokój i kuchnię. Dzielę ten aneks z kadrą Polski w rzucie dyskiem. Czyli z Wiolettą Potępą.

A ta czeka na swój pierwszy medal dużej imprezy, po którym świat się o jej istnieniu dowie. Jak o Joannie Wiśniewskiej, naszej brązowej medalistce ME z Barcelony.

No właśnie. Wiola miała kontuzję, to pokrzyżowało jej plany, ale myślę, że niedługo osiągnie swój cel. Ja również mam takie przeczucie.

A jakaś sympatia u Pana jest?
Na razie nie. Że tak powiem, rozglądam się.

Wojsko dużo Panu dało?

Jestem w nim od 2007 roku i już wtedy zdobyliśmy srebrny medal na igrzyskach armii. Gdyby nie wojsko, już dawno zakończyłbym przygodę ze sportem. Nie miałbym z czego żyć, musiałbym podjąć pracę. Dlatego jestem wdzięczny kapitanowi Stankiewiczowi i majorowi Korszunowi, którzy we mnie wierzyli. Dzięki nim funkcjonuję i również dla nich chciałbym coś dobrego zrobić.

Wrocław to miasto pokus?
Na jakąś drobną imprezę można jeszcze teraz wyskoczyć, ale 4 listopada jedziemy na obóz do Cetniewa i zacznie się prawdziwa walka. Chcemy zdobyć z Marcinem i Piotrkiem medal na halowych ME we Francji (11-13 marca, Paryż). Wierzę, że pod czujnym okiem najlepszego specjalisty w Polsce od 400 metrów, trenera Lisowskiego, pokażę jeszcze klasę. A poza tym wciąż marzę o medalu olimpijskim. Jak wielu, i ja wszystkie dotychczasowe krążki zamieniłbym na ten jeden olimpijski. Choćby brązowy. To taka przepustka do lepszej przyszłości.


Daniel Dąbrowski

Urodzony: 23.09.1983 w Łodzi.
Klub: Śląsk Wrocław.
Rekord życiowy na 400 m: 45,33 (2007 rok).

Sukcesy: brąz MŚ w sztafecie 4x400 m Osaka 2007, brąz ME w sztafecie Goeteborg 2006, srebro HMŚ w sztafecie Moskwa 2006, złoty medal MP na 400 m (2007), zdobywca Złotych Kolców - nagrody dla najlepszego lekkoatlety Polski 2006, olimpijczyk z Pekinu.

Wojsko: żołnierz 2. Batalionu Dowodzenia Śląskiego Okręgu Wojskowego we Wrocławiu w stopniu starszy szeregowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska