Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy oficer słyszał huk petardy tylko prywatnie?

Marcin Rybak
Odpalenie rac na stadionie to przestępstwo, grozi za nie nawet pięć lat więzienia
Odpalenie rac na stadionie to przestępstwo, grozi za nie nawet pięć lat więzienia fot. janusz wójtowicz
Wojewoda dolnośląski zamknął wrocławski stadion dla kibiców - na rozgrywany w sobotę mecz Śląska z GKS Bełchatów - bo policja przekonała go, że na tej arenie może być niebezpiecznie. Dlaczego?

Ano dlatego, że kibice Śląska od dawna i regularnie łamią prawo, a władze klubu "nie podejmują zdecydowanych działań mających na celu wyeliminowanie niezgodnych z prawem (...) zachowań" - czytamy w uzasadnieniu wniosku. Tymczasem z ustaleń "Gazety Wrocławskiej" wynika, że to samo można powiedzieć o policjantach.

Główny powód zagrożeń, podawany przez policję, to odpalanie rac w czasie meczu. Jest to poważne przestępstwo. Wojewoda wydał swoją decyzję w trybie superekspresowym. W ogóle nie wysłuchał tego, co ma do powiedzenia klub na swoją obronę. Wykorzystał przepis, który daje możliwość błyskawicznego działania, gdy zagrożone jest zdrowie i życie. A race na stadionie takie zagrożenie stwarzają.

Ale policja nie spieszy się ze ściganiem sprawców tych poważnych przestępstw. Wrocławscy kibice odpalać mieli race m.in. w Bełchatowie w listopadzie ubiegłego roku. Ale miejscowa policja i prokuratura - jak ustaliliśmy - nie prowadziły śledztw w tej sprawie. Choć komisja Ekstraklasy SA ukarała nasz klub, a informacje o karach są dostępne w internecie. Tak samo 1 kwietnia tego roku na meczu w Poznaniu wrocławscy kibice przemycić mieli race. I tu - pomimo kary z Ekstraklasy - policyjnego śledztwa nie ma.

O obydwu incydentach dolnośląska komenda policji dowiedziała się, dopiero przygotowując wniosek do wojewody. Wcześniej o nich nie wiedziała - na przykład od kolegów z Bełchatowa i Poznania.
- Prawdopodobnie kluby nie zawiadomiły policji o tych zdarzeniach - mówi rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu Paweł Petrykowski.

Tak samo tłumaczy przeszło półroczny brak reakcji wrocławskich policjantów na rzekome odpalenie hukowej petardy po meczu Śląska Wrocław z Zagłębiem Lubin w październiku ubiegłego roku. W Śląsku pamiętają, że na stadionie przy Oporowskiej - w czasie zdarzenia - był oficer policji dowodzący zabezpieczeniem.

Paweł Petrykowski utrzymuje jednak, że dowódca - nawet jak naprawdę był - to "koordynował zabezpieczenie poza stadionem". Na to, co się dzieje na trybunach, powinna reagować ochrona. Policja na stadionie może działać tylko na wezwanie organizatora imprezy.

Rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski: - Nie wiem, co widzieli i co słyszeli, albo nie, policjanci w tym konkretnym przypadku. Jeśli jednak wiedzieli, że mogło dojść do przestępstwa, to powinni byli reagować.

Komentarz - Marcin Rybak, dziennikarz

Ciekawe. Otóż 30 października ubiegłego roku po meczu na Oporowskiej coś potężnie huknęło. Delegat PZPN - niemrawej, znienawidzonej piłkarskiej centrali - zapisał w meczowym protokole swoją wersję wydarzeń. Klub szybko został ukarany przez piłkarskie władze. A policjanci? Słyszeli huk albo i nie. Ale nawet jak słyszeli, to przecież to za mało. Potrzebny był jeszcze oficjalny dokument z pieczątką i doniesieniem: "Coś potężnie huknęło"!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska