Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyganiał diabła z ludzi, aż się biskup zirytował

Rafał Święcki
Złe rzeczy o byłym proboszczu w Karpnikach usłyszeć łatwo. Czy to rzeczywiście wcielony diabeł? Tak chcą go widzieć ci, którym się naraził. Jego zwolennicy wolą milczeć lub mówią niewiele. Żaden pod swoimi słowami nie chciał podpisać się nazwiskiem.

Ksiądz Marek Skolimowski z liczących 800 mieszkańców Karpnik pod Jelenią Górą od wielu miesięcy nie chce opuścić miejscowej plebanii. Choć od dawna nie jest tutaj proboszczem. Do wyprowadzki nie potrafi go przymusić ani legnicki biskup, ani przeciwni mu parafianie. Choć uprzykrzają mu tu życie, jak mogą, duchowny trwa w swoim uporze.

Ze światem komunikuje się, jedynie zamieszczając filmy w serwisie You Tube. Zwykle są to kręcone zza firanki manifestacje pod plebanią. Dostęp do księdza ma zaledwie garstka zwolenników ze wsi i starzy znajomi spoza parafii. To pewnie dzięki nim jeszcze się tu trzyma, choć od dawna odcięto go od kościelnej tacy.

Teraz grozi mu jeszcze kara suspensy. Za nieposłuszeństwo biskup Stefan Cichy chce odebrać mu prawa do wykonywania wszystkich funkcji kapłańskich. Dał mu czas na wyprowadzkę 1 lutego. Jeśli ksiądz się nie wyniesie, będzie musiał zdjąć sutannę. Nie będzie mógł: odprawiać mszy, nauczać, udzielać sakramentów i pobierać dochodów.

Były proboszcz nie ma szans na odwołanie w Watykanie. Wykorzystał już tę drogę. Sygnatura Apostolska - najwyższy organ sądowniczy Kościoła katolickiego - przyznała rację w sporze biskupowi legnickiemu. - Od wielu miesięcy staraliśmy się rozwiązać ten konflikt polubownie. Jeździł do niego na rozmowy ksiądz biskup Marek Mendyk. Próbowali go przekonywać koledzy z seminarium. Ksiądz Marek trwa jednak na stanowisku, że to on ma rację - mówi ksiądz Waldemar Wesołowski, rzecznik prasowy kurii legnickiej. Choć duchowny ma zaledwie 45 lat, diecezja przygotowała dla niego mieszkanie w Domu Księży Emerytów w Legnicy. Biskup polecił mu pomagać w pracy duszpasterskiej przy Caritasie.

Trudno orzec, jakie rozwiązanie wybierze zbuntowany kapłan. Być może zostanie w Karpnikach, bo w Legnicy nie będzie miał gdzie się podziać z siódemką koni, które trzyma w niewielkiej obórce. Te rasowe zwierzęta muszą być dla niego ważne, bo dba o nie bardzo.

W Węglińcu, skąd pochodzi ksiądz Marek, wciąż pamiętają, że bardzo kochał konie. Wybrał naukę w technikum rolniczym. Mieszkańcy Węglińca wspominają też jego mocny charakter - lubił stawiać na swoim. W szkole z tego powodu miewał kłopoty. Kiedyś rówieśnicy pobili go tak poważnie, że miał problemy ze zdrowiem. Choć w czasach szkolnych planował studia na Akademii Rolniczej, ostatecznie wybrał seminarium. Księdzem został bardzo wymagającym - tak oceniają go nawet osoby, które chciałyby, żeby został w Karpnikach.

Ten radykalizm sprawia, że nie jest to pierwsza parafia, z której musi odejść po protestach mieszkańców. Kilka lat wcześniej przegoniono go z Rudzicy w powiecie lubańskim. Tam także chrzcił wedle swego uznania, a do komunii szły tylko dzieci, które spełniały jego wymagania. Rudzica zbuntowała się, gdy duchowny przed pogrzebem nie zgodził się na wniesienie do kościoła trumny ze zmarłym mieszkańcem. Kiedy parafianie zagrozili okupacją kurii, ksiądz Marek wyjechał. Jego miejsce zajął przeniesiony pilnie poprzedni proboszcz z Karpnik - ksiądz Piotr.

- Początkowo ksiądz Skolimowski sprawiał dobre wrażenie. Sądziliśmy, że będzie z niego dobry gospodarz. Miał konie. Ludzie chętnie mu pomagali. Razem odrestaurowaliśmy kościelną wieżę. Sam zakładałem tam przyłącze elektryczne - wspomina Marian Sadowski.

Gdy latem 2009 roku powódź zalała wieś, proboszcz czynnie włączył się w akcję pomocy mieszkańcom. Kupił od leśniczego drewno opałowe i rozdawał ludziom. Lodówek i pralek z Caritasu rozdzielił za 80 tysięcy złotych.

Ale już w październiku doszło do pierwszego poważniejszego zgrzytu. Wieś chowała wówczas Wieśka - miejscowego strażaka ochotnika. - Zwyczaj nakazywał, by koledzy zmarłego pełnili wartę przy trumnie. Ale ksiądz kazał im usiąść na miejsca i zagroził, że nie rozpocznie nabożeństwa. Twierdził, że tylko on ma prawo stać tyłem do ołtarza. Strażacy musieli ustąpić - wspomina Bogusław Kempiński.

Wówczas ludzie zaczęli skarżyć się na inne własne doświadczenia z duchownym. Beacie Łyko ksiądz odmówił udzielenia chrztu jej poważnie choremu dziecku. - Kazał mi iść ochrzcić synka do rzeki, bo mój mąż nie chodził do kościoła. Musiałam wystarać się w kurii o zgodę, by inny ksiądz udzielił chrztu. Z tego powodu zaczęłam wojnę z księdzem Markiem - przyznaje matka chłopca.
Do innego incydentu doszło podczas mszy po majowych komuniach. Ksiądz odmówił podania komunii świętej jednej z dziewczynek, która tydzień wcześniej po raz pierwszy przyjęła ten sakrament w innym kościele. - Córka bardzo chciała iść do komunii ze swoją klasą w kościele w Łomnicy. Ksiądz Marek uznał, że jest ona nieważna i publicznie upokorzył moje dziecko i nas. Później córka nie chciała chodzić do kościoła w Karpnikach - mówi Małgorzata Iwanowska.

Jej rodzina poprosiła proboszcza o wydanie metryk chrztu, by przenieść się do innej parafii. Ksiądz Skolimowski nie wydał im dokumentów. Po 20-minutowej spokojnej rozmowie (zarejestrowanej dyktafonem) wezwał policję, ponieważ uznał, że parafianie zagrażają jego bezpieczeństwu. Ale policjanci nie znaleźli podstaw do interwencji.

Gdy konflikt we wsi się zaostrzał, ksiądz wezwał na pomoc zaprzyjaźnionego egzorcystę. - Stwierdził, że po wsi biegają diabły, którymi są nieochrzczone dzieci. I zaczął co kilka tygodni wyganiać szatana z Karpnik. Święcił wodę, oleje, sól. A ten drugi ksiądz nakładał dłonie na głowę dzieci i mówił: "Wypędzam z ciebie szatana w imię Boga jedynego" - opowiada Marian Sadowski.

Jesienią 2011 roku kuria legnicka odwołała księdza Skolimowskiego ze stanowiska proboszcza. Jego miejsce zajął ksiądz Erwin Jaworski. Większość ludzi go zaakceptowała, tylko zwolennicy poprzednika na niego narzekają. Twierdzą, że to duchowny zbyt miękki i niewymagający.

Od kurii ksiądz Marek dostał termin opuszczenia plebanii do 18 maja 2012 roku. Nie zrobił tego, więc biskup nałożył na niego karę suspensy. Podwładny hierarchy odwołał się wówczas do Watykanu.

Przed plebanią kilkakrotnie organizowano protesty przeciwko obecności księdza Marka w Karpnikach. Przed wyważeniem drzwi plebanii i wywiezieniem na taczkach uchroniła go policja. Ludzie bronili też nocami kościoła, gdy były proboszcz próbował przepiłować kłódki, by dostać się do świątyni.

Mieszkańcy jak mogli starali się utrudniać mu życie we wsi. Nie zawsze grali fair. Kiedy ktoś poprzecinał druty elektrycznego pastucha - spłoszone konie księdza biegały po całych Karpnikach. Drzwi plebanii oblewano keczupem, a na automatycznej sekretarce księdza pojawiły się wulgarne wyzwiska.

Rozwiązano umowę na dostawy prądu do budynku. Po kilku dniach duchownemu udało się jakoś przekonać dostawcę energii i plebania znów ma zasilanie. Grupa mieszkańców rozebrała też księdzu nielegalnie postawioną wiatę, w której trzymał siano dla koni. Wcześniej kilkakrotnie pisemnie wzywali go do usunięcia samowoli, on jednak nie reagował na korespondencję. - Groziła nam grzywna za niezastosowanie się do decyzji nadzoru budowlanego - mówi Bogusław Kempiński.

Próbowano też uzyskać nakaz eksmisji. Ale wniosek złożony do sądu przez nowego proboszcza zawierał błędy formalne i został odrzucony. Teraz parafia wynajęła już do tej sprawy prawnika. Terminu rozprawy jeszcze nie wyznaczono. Jeśli ksiądz Skolimowski nie wyprowadzi się dobrowolnie, będzie to jedyna możliwość legalnego usunięcia go z plebanii.

Konflikt o księdza podzielił Karpniki. Jego zwolennicy nie chcą wypowiadać się pod nazwiskami, bo są w mniejszości, obawiając się negatywnych reakcji większości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska