Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszechobecny nadmiar Muse na Coke Live Festival

Jerzy Węgrzyn
Od lewej: C. Wolstenholme (wokal,bas), M. Bellamy (wokal, gitara), D. Howard (perkusja)
Od lewej: C. Wolstenholme (wokal,bas), M. Bellamy (wokal, gitara), D. Howard (perkusja) materiały prasowe
Gdybym miał krótkim zdaniem scharakteryzować grupę Muse, napisałbym tak: Zespół, który nie wie, co to umiar. Kiedy słucha się płyt zespołu, wydaje się, że wszystkiego tam za dużo: dźwięków, patosu, nieprzystających do siebie - wydawać by się mogło - stylistyk.

Tak to wygląda na płycie. Kto wybierze się na koncert, zetknie się z kolei z nadmiarem wizualnych efektów specjalnych. Ciekawe w kontekście wszechobecnego nadmiaru jest to, że Muse to zaledwie trio (w wersji studyjnej, na koncerty wożą ze sobą dodatkowego człowieka).

Występują od początku w tym samym składzie, ale tak naprawdę jest to zespół, który realizuje wizję jednej osoby. Matt Bellamy jest wokalistą, gitarzystą, pianistą, komponuje, pisze teksty, a do tego produkuje, aranżuje, na ostatniej płycie rozpisał nawet partie dla orkiestry symfonicznej.

W muzyce Muse znajdziemy wszystko: gitary i elektronikę, elementy rocka alternatywnego, progresywnego i hard rock. Charakterystyczny dla muzycznego myślenia Matta Bellamy'ego jest utwór United States Of Eurasia z ostatniego albumu Resistance. Zaczyna się spokojnie i balladowo, potem następuje bardzo wyraźny ukłon w stronę twórczości Queen.

Następnie słyszymy smyczki grane przez orkiestrę, jakby pożyczone z Kashmiru Led Zeppelin, po czym nagle Bellamy dorzuca ni stąd, ni zowąd fragment nokturnu Chopina. Wszystko to rozgrywa się w ciągu paru minut zaledwie. I jakimś cudem to działa.

Artysta talent odziedziczył po ojcu. Był kiedyś zespół, który nazywał się The Tornados, na gitarze rytmicznej grał w nim George Bellamy. W 1962 roku grupa podbiła świat utworem Telstar. Szesnaście lat później rodzina Bellamy powiększyła się o syna, który okazał się być cudownym dzieckiem.

Matt zaczął grać na fortepianie w wieku 6 lat. Gdy chodził do szkoły, założył się ze swym kolegą, że nauczy się Sonaty księżycowej Beethovena. Opanował ją w czasie lunchu, wygrał zakład, a potem, na bis, zagrał utwór od tyłu. Skłonność do ekstrawagancji i popisywania się pozostała mu do dziś.

Muse to kumple, którzy zaczęli wspólne granie w wieku 14 lat. Początkowo krytycy nazywali ich złośliwie cover bandem Radiohead, z czasem jednak pojawiły się na koncie muzyków wszelkie możliwe nagrody. Ostatnia płyta zaliczyła szczyt list bestsellerów w 19 krajach.

Przyznam, że mam z grupą Muse problem. Jako zwolennik prostoty i wróg zadęcia, powinienem być odporny na przekaz grupy. A jednak nie jestem. Muse nieustająco balansuje na granicy kiczu i śmieszności, ale robi to w tak umiejętny sposób, że należy się Bellamy'emu honorowy tytuł rockowego akrobaty.

A co do grupy w wersji koncertowej, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spektakl świetlny momentami niepotrzebnie odwraca uwagę od muzyki. Na niedawnym katowickim Off Festiwalu, grupie Dinosaur Jr. nie dostarczono na czas instrumentów, muzycy musieli grać na pożyczonych. A mnie się marzy, żeby na koncert Muse nie dojechały kiedyś ciężarówki z efektami świetlnymi.

Wszyscy skoncentrowaliby się na dźwiękach i przekonali, że muzycy świetnie sobie bez gadżetów radzą. Rzecz w tym, że tylko jakieś nadzwyczajne okoliczności mogłyby zmusić ich do rezygnacji z efekciarskiej otoczki. Bo Matt Bellamy nie potrafi się ograniczać. Jednak tak naprawdę trudno czynić mu z tego tytułu zarzut. Taki już po prostu jest. Zagadką pozostaje, jak on to robi, że mimo to wciąż intryguje.

Co, gdzie i kiedy? Czyli festiwalowy niezbędnik

Coke Live Festival to jedna z największych muzycznych imprez w Polsce. W zeszłym roku na terenie Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie bawiło się około 30 tys. osób.

Największą gwiazdą dwudniowej (piątek-sobota) imprezy będzie zespół Muse, ale to nie koniec muzycznych fajerwerków. Wśród ponad 30 zagranicznych i polskich artystów znajdą się m.in. The Chemical Brothers, 30 Seconds to Mars, N.E.R.D., Panic at the Disco, The Big Pink, Muchy, DonGURALesko, Sokół, Rotten Bark, Eldo, CF98, Mosqitoo i Sofa. W poprzednich latach na festiwalu grali także Missy Elliot, Timbaland i Rihanna.

Karnet na dwudniową imprezę kosztuje 200 zł (z miejscem na polu namiotowym 220 zł). Bilety jednodniowe są w cenie 115 zł. Można je kupić na stronach eventim.pl i ticketpro.pl. (MW)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska