Na początku lutego pracownica jednej z tych firm zauważyła w toalecie skarpetę z wyciętym otworem. Jak się okazało, w skarpecie znajdował się telefon komórkowy marki Huawei.
Pracownica zaniosła telefon swojemu szefowi, a ten przekazał go wrocławskim policjantom. Jak twierdzi dziś wrocławska prokuratura, to właśnie ten biznesmen umieścił telefon w skarpecie z dziurą, a całość zamontował w toalecie.
Co więcej, z uzasadnienia aktu oskarżenia w tej sprawie wynika, że oskarżony miał usunąć z telefonu - zanim dostarczył go policji - dowody swojego przestępstwa.
Zdaniem śledczych, właściciel dwóch firm - 39 letni mężczyzna - kupił telefon. W aparacie znajdowała się i kamera, i specjalna aplikacja umożliwiająca przesyłanie "na żywo" obrazu na ekran komputera.
Prokuratura twierdzi, że oskarżony oglądał obraz z kamery na komputerze we własnym biurze. Zanim telefon został odnaleziony, z toalety skorzystać miało dziewięć osób - siedem pań i dwóch panów. Byli to pracownicy i klienci firm tego biznesmena.
Kiedy kilka miesięcy temu pierwszy raz napisaliśmy o tej sprawie - zaraz po skierowaniu aktu oskarżenia - biznesmen przekonywał nas, że to nie jego telefon i afera z podglądaniem to nie jego dzieło. Mówił, że sprawę będzie wyjaśniał w sądzie. Przekonywał też, że przecież współpracował z policją na etapie śledztwa w tej sprawie.
W środę przed wrocławskim sądem oskarżony biznesmen będzie miał okazję, by opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Grozi mu kara nawet dwóch lat więzienia.
Dodajmy, że taką właśnie karę przewiduję prawo dla każdego, kto "w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?