Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wirusolog: koronawirus wygrał i właśnie się do tego przyznaliśmy. Nie panujemy nad epidemią

Marcin Kruk
Marcin Kruk
Lukasz Gdak
- Jesteśmy w grupie krajów, które nie panują nad epidemią. Ostatnie luzowanie obostrzeń, to jest właściwie przyznanie, że wirus wygrał - mówi portalowi GazetaWroclawska.pl dr hab. Egbert Piasecki, kierownik Laboratorium Wirusologii Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. Ludwika Hirszfelda Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Tłumaczy także, dlaczego rząd zdecydował się na tak duże poluzowanie, jak długo będziemy czekać na szczepionkę i kiedy będzie można uznać, że epidemia się skończyła. Instytut, w którym pracuje dr hab. Piasecki użyczył specjalistyczny sprzęt wrocławskim szpitalom i placówkom sanitarnym, a pracownicy i doktoranci instytutu wspierają te jednostki w diagnostyce zakażeń SARS-CoV-2. Laboratorium Genomiki i Bioinformatyki IITD wraz z firmą Illumina testuje obecnie nowe odczynniki do sekwencjonowania genomu wirusa CoV-2. W wyniku współpracy pierwsze dwie pełne sekwencje wirusa trafiły już do ogólnodostępnych baz danych.

Rząd w środę znacznie złagodził restrykcje związane z zapobieganiem epidemii. Premier ogłaszając 4 etap odmrażania nie krył optymizmu. Czy to koniec epidemii?
- Sytuacja epidemiologiczna od końca marca właściwie nie zmieniła się. Można tylko mieć nadzieję, że nadchodzi ciepła pora roku i zakażenie powinno się wolniej rozprzestrzeniać. Nie dlatego, że będzie ciepło, tylko dlatego, że będziemy dużo na świeżym powietrzu, a pomieszczenia będą wietrzone. Można spodziewać się, że będzie mniejsza ekspansja zakażenia. Oprócz względów epidemiologicznych, trzeba wziąć pod uwagę problemy społeczne i gospodarcze. Społeczeństwo jest zmęczone „umaseczkowaniem”, a gospodarka odczuwa znaczne problemy, więc trzeba było podjąć próbę poluzowania restrykcji. Jednakże tempo odmrażania wydaje się zbyt szybkie.

Pod koniec lutego minister Szumowski wyśmiewał maseczki, niespełna dwa miesiące później nakazał je nosić, a teraz pozwala ściągać. A przecież zachorowań jest tyle samo, a może nawet teraz nieco więcej.
- Wydaje się, że względy gospodarcze są ważniejsze niż wszystkie inne, bo nie można dopuścić do katastrofy ekonomicznej. Jednocześnie można spodziewać się, że to poluzowanie nie wywoła znacznego wzrostu zakażeń. Tego wprawdzie nikt nie wie z całą pewnością, ale przypuszczamy, że wpłynie na to cieplejsza pora roku i związana z nią możliwość przebywania na świeżym powietrzu i częstego wietrzenia pomieszczeń. Ponadto ludzie, a szczególnie osoby bardziej zagrożone, nauczyli się zachowywać bezpiecznie, co spowoduje, że nie będzie wielkiego wzrostu liczby chorych.
Dokładnie nie wiemy, ale można sądzić, że około 1 procenta polskiej populacji już przeszło zakażenie. To niewiele, ale z każdym dniem liczba osób wrażliwych, które jeszcze nie zetknęły się z wirusem, będzie się zmniejszać, a co za tym idzie, rozprzestrzenianie się wirusa powinno ulec spowolnieniu. Możliwe też, że w pierwszej fazie epidemii wirus uderzył w osoby najbardziej wrażliwe, a teraz w większym stopniu zakażenie będzie rozprzestrzeniało się bezobjawowo.
Modele pokazujące sytuację w różnych krajach mówią, że jesteśmy w trzeciej grupie krajów, czyli tych które nie panują nad epidemią. Poluzowanie następuje więc ze względów społeczno-gospodarczych, bo epidemiologicznie nie jest to uzasadnione. Ale przeważają względy społeczne. Już teraz widzimy na ulicach, że ludzie noszą maseczki byle jak. Co z tego, że są nakazy, jeśli ludzie je ignorują, a ich utrzymanie musiałoby się wiązać z wymuszeniem ich egzekwowania i nie byłoby akceptowane społecznie. Na początku epidemii, kiedy wszyscy bali się, to starali się pilnować. A skoro widać, że koronawirus nie dotknął nas tak bardzo, jak Włoch, Hiszpanii czy Francji, to nastroje społeczne nie sprzyjają przestrzeganiu nakazów. Trzeba więc trochę poluzować, chociaż nie wiem, czy aż tak bardzo.

Czy tajemnica łagodnego przebiegu epidemii w Polsce tkwi w małej liczbie testów?
- Trudno powiedzieć, dlaczego pandemia u nas przebiega łagodniej. Ale nie wynika to tylko z małej liczby testów. Ten łagodniejszy przebieg widać też w liczbie zgonów. Nawet jak uznamy, że jest ona mocno niedoszacowana i faktycznie jest dwukrotnie lub trzykrotnie większa, to mówimy o kilku, a nie kilkudziesięciu tysiącach ofiarach koronawirusa.
Czekamy też na to, co będzie jesienią. Czy będzie druga fala, jak silna ona będzie? Bardzo interesujące w koronawirusie jest to, dlaczego są takie różnice w przebiegu epidemii pomiędzy Europą Środkową, a Zachodnią. Od Skandynawii, przez byłe kraje komunistyczne, łącznie z dawną NRD, po Grecję obserwujemy pas słabszego, jak się wydaje, uderzenia wirusa. Nawet, jeśli Szwedzi nie wprowadzili większości restrykcji takich jak w innych krajach, to nie ma u nich takiej strasznej tragedii, jak np. w Belgii. Przyczyny tego są zastanawiające i nie są związane z różnicami w budowie krążących wirusów.

Po ostatnim poluzowaniu grozi nam fala zachorowań za dwa tygodnie?
- Zobaczymy. Tak naprawdę tego nikt nie wie. Może z jednej strony cieplejsza pora roku, a z drugiej, świadome pilnowanie się osób najbardziej zagrożonych sprawią, że zachorowań nie będzie dużo więcej. A jeśli liczba chorych zacznie wzrastać, to pewnie niektóre nakazy i zakazy wrócą.
Aczkolwiek nie wyobrażam sobie, żebyśmy wrócili do lockdownu. Chyba żaden kraj nie wróci. To luzowanie u nas i w innych krajach, to jest właściwie przyznanie, że wirus wygrał. Okazało się, że nie stać nas na takie restrykcje, które zablokują rozprzestrzenianie się wirusa, więc z tego punktu widzenia wirus jest górą. Mówimy, że Szwedzi czy Białorusini, którzy od początku puścili wszystko na żywioł, mają dużo chorych. Ale zobaczymy za jakiś czas czy sytuacja epidemiologiczna się nie wyrówna.

Może okazać się, że gospodarka została znokautowana, ale liczba chorych będzie taka sama, jak w tych krajach?
- Spłaszczanie krzywej zachorowań oznacza, że pandemia wydłuża się. Jaki będzie ostateczny bilans zachorowań zobaczymy za kilka miesięcy. Miejmy nadzieję, że gospodarka mimo wszystkich trudności da sobie radę.
Spłaszczanie krzywej oznacza także, że liczba ciężkich zachorowań nie przekracza wydolności szpitali. Według wypowiedzi rzecznika rządu epidemia jest opanowana, bo każda osoba w ciężkim stanie z podejrzeniem infekcji Covid-19 ma zapewnione łóżko w szpitalu. Społecznie nie jest to jednak satysfakcjonujące. Z punktu widzenia epidemiologicznego lekarze na pewno przyznają, że opanowanie epidemii nie polega na tym, że łóżek i respiratorów wystarcza, a oni mają w szpitalach masę chorych. Lekarze chcieliby widzieć opanowanie epidemii polegające na tym, że nie ma chorych.

Dopiero stworzenie szczepionki pozwoli wygrać z koronawirusem?
- Minister Szumowski stwierdził, że będziemy w maseczkach chodzić do chwili, kiedy pojawi się szczepionka i sugerował termin roku lub nawet dwóch. Jednak sprawa ze szczepionką jest bardziej skomplikowana.
Nawet jeśli naukowcy już wpadli na świetny trop, to jego sprawdzenie wymaga wykonania wielu koniecznych i czasochłonnych badań przedklinicznych. Zanim preparat wprowadzony zostanie do pierwszych badań klinicznych, trzeba odpowiedzieć na wiele pytań np. czy preparat jest nietoksyczny, czy jest skuteczny, czy wywołuje właściwą odporność, czy produkcja przeciwciał jest na odpowiednio wysokim poziomie, czy neutralizują one wirusa. Trzeba sprawdzić występowanie niespodziewanych efektów ubocznych. Zwykle robi się to powoli. Długotrwałe efekty szczepienia obserwuje się przez tygodnie, miesiące, a nawet lata. Jeśli chcemy mieć pewność, że szczepionka będzie bezpieczna i skuteczna to nie można działać na skróty.
Następną sprawą jest sama produkcja szczepionki. Jak ją wyprodukować? Moderna produkuje szczepionki z RNA. Ale RNA jest wrażliwe, trzeba je odpowiednio przechowywać. Jest więc kwestia stabilności szczepionki, łatwości dystrybucji. A wyprodukowanie na wielką skalę? Moderna mówi, że może zrobić 400 mln dawek rocznie. Tylko 400 mln. Dalej kwestia kosztów i tego, jak długo trwa ochronne działanie szczepionki. Jeśli będzie działać tylko rok i dużo kosztować, to nie znajdzie masowego zastosowania.
Jak już będzie gotowy preparat szczepionkowy, to można spodziewać się, że każde państwo wprowadzi restrykcje, żeby firma, nawet prywatna, obowiązkowo dostarczyła szczepionkę najpierw na rynek krajowy. To zrozumiałe i trudno, żeby było inaczej. A przecież wyprodukowanie milionów dawek szczepionki nie jest takie proste. Zatem ktoś, kto ją wyprodukuje to najpierw zaspokoi swój rynek, a w drugiej kolejności będzie dawał tym, którzy mają największą siłę przebicia. Już mamy doniesienia, że jeszcze przecież na etapie koncepcyjnym, szczepionka brytyjska została przeznaczona w liczbie 100 mln dawek dla Brytyjczyków, a kolejne 300 mln dawek zarezerwowano dla Amerykanów. Zatem my możemy dość długo poczekać na taką szczepionkę. Dla pocieszenia można powiedzieć, że praktyczne bezpieczeństwo i skuteczność nowego preparatu wypróbują inni.
Gdy będziemy już mieć szczepionkę najpierw zapewne będą szczepieni chętni z grupy najbardziej narażonych i zagrożonych. Później pozostali chętni. Pojawiające się głosy o wprowadzeniu tej szczepionki do kalendarza szczepień obowiązkowych są zdecydowanie przedwczesne.

Czy można więc określić, jak długo może potrwać opracowanie i wdrożenie szczepionki?
- To jest trudne pytanie. Od kilku miesięcy do kilku lat. Kilka miesięcy przy optymistycznym założeniu, że wszystko szybko się uda i badania przyspieszą, bo teraz są takie możliwości i nowoczesne techniki, jakich dawniej nie było. Natomiast spojrzawszy na historię powstawania obecnie stosowanych szczepionek trzeba mówić o 5 – 10 latach. Musimy też pamiętać, że wiele prób stworzenia szczepionek zakończyło się niepowodzeniem. Mimo usilnych starań nadal nie mamy szczepionek chroniących przed zakażeniem HIV, HCV, a także takim pospolitym wirusem, jak wirus opryszczki.

Czy pozbędziemy się koronawirusa?
- Koronawirus na pewno nie zniknie. Zawsze było tak, że jak już jakiś wirus wszedł do populacji, to pozostawał w niej. Spośród licznych wirusów człowieka tylko wirusa ospy prawdziwej udało się wyeliminować, a obecnie trwa zwalczanie wirusa polio. W obu tych przypadkach podstawą była masowa, żmudna akcja szczepień trwającą kilka dziesięcioleci. W najbliższych latach musimy się zatem przyzwyczaić do obecności koronawirusa.

Weterynarze w całej Polsce mają być w gotowości i przygotować się do badania zwierząt na obecność koronawirusa. Chodzi przede wszystkim o psy, koty i norki. Portal GazetaWroclawska.pl dotarł do zaleceń, jakie dla lecznic w całej Polsce wydał właśnie Główny Lekarz Weterynarii. Okazało się bowiem, że wbrew wcześniejszym informacjom, zwierzęta te mogą zarażać się od ludzi i od samych siebie dokładnie tym typem koronawirusa, który wywołał obecną pandemię. Weterynarze potwierdzili już pierwsze takie zakażenia.Które zwierzęta są najbardziej narażone? Jak zarażają się od ludzi? Jak mają wyglądać badania? Czytaj więcej na kolejnych slajdach - posługuj się klawiszami strzałek, myszką lub gestami.Polecamy także:Zasady na plaży w czasie epidemii. Trzy razy mniej ludzi i specjalne strefyProf. Simon: Premier mówi, że jest mniej zakażeń? U nas zabrakło miejsc!

Alarm! Psy i koty zarażają się koronawirusem od ludzi. Weter...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska