Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiadomość o śmierci matki podana w toalecie, czyli o lekarskim wyczuciu

Agata Grzelińska
Agata Grzelińska
Agata Grzelińska
Obejrzałam film „Moje córki krowy” w reżyserii Kingi Dębskiej, którą zainspirowały jej własne przeżycia. Świetnie zagrali w nim Agata Kulesza, Gabriela Muskat, Marian Dziędziel i Marcin Dorociński. Recenzję zostawiam jednak dziennikarzom z działu kulturalnego.

Postanowiłam napisać o tym filmie, bo pokazuje on niezwykle trafnie problem wielu polskich lekarzy, którzy nie potrafią rozmawiać ze swoimi pacjentami jak człowiek z człowiekiem. A to w trudnych chwilach jest niezwykle ważne. Często sposób, w jaki lekarz przekazuje choremu albo jego rodzinie złe wiadomości, jest tym, co ten człowiek lub jego bliscy zapamiętują najbardziej i tym, co ich potem najbardziej boli.

Film Kingi Dębskiej porusza ten problem niejako mimochodem. Na pierwszy plan wyłania się relacja dwóch sióstr. Mnie jednak o wiele bardziej poruszały sceny rozmów z lekarzami, którzy o śmiertelnej chorobie matki, a potem ojca bohaterek mówili im zdawkowo, w biegu, nawet nie zatrzymując się na szpitalnym korytarzu, niezrozumiałym, specjalistycznym językiem. Kompletnie beznamiętnie. Sceną, która robi piorunujące wręcz wrażenie, jest ta, gdy lekarka spotyka jedną z filmowych sióstr w szpitalnej toalecie i przy okazji mycia rąk mówi, że jej matka właśnie odeszła...

Kto choć raz leżał w szpitalu lub odwiedzał tam rodzinę i usiłował dowiedzieć się o stan zdrowia swój, matki, ojca, dziecka czy babci, wie, że takie zachowania sporej części personelu medycznego to standard. Wiadomo, że absurdem byłoby oczekiwać od lekarzy, że będą przeżywać cierpienie swoich pacjentów, bo żaden z nich by tego długo nie wytrzymał. Ale chyba co innego nie zabierać szpitalnych historii do domu, a co innego być przez kilka minut rozmowy po prostu ludzkim. Zwłaszcza gdy ma się do przekazania bardzo bolesne i bardzo trudne do przyjęcia informacje. Czy to naprawdę aż tak wiele?

Żeby nie było, że są to jednostkowe odczucia, oddam głos bardzo znanemu pacjentowi, jak sam o sobie mówi, „onkocelebrycie”, ks. Janowi Kaczkowskiemu, śmiertelnie choremu na raka mózgu (glejaka). W jednym z wywiadów mówi on tak: „Nie trzeba mistrzostwa świata, by potraktować drugiego człowieka jak... człowieka. (...) Kolejna kwestia - empatia to nie jest sympatia. Anglicy powiedzieliby, że empatia to umiejętność wejścia w czyjeś buty, postawienia się w jego sytuacji. Nie sądzę, by polscy lekarze byli zepsuci, jako środowisko, do szpiku kości. Brak im może praktycznych umiejętności. Spotkałem bardzo wielu młodych lekarzy, którzy potraktowali mnie jak śmiecia”.

Byłoby krzywdzące, gdybym nie wspomniała, że jest wielu wspaniałych lekarzy, ludzkich fachowców. Ale liczba tych, którzy traktują chorych jak śmieci (bo i tak do nich przyjdą?), nadal jest o wiele za duża.

Aby być sprawiedliwym, trzeba dodać, że problem ten dotyczy nie tylko lekarzy. Pamiętam, jak moja kuzynka opowiadała, co usłyszała, gdy urodziła swoją córkę. Jeszcze w tych czasach, gdy nie dowiadywano się na USG, jakiej płci jest dziecko. Położna w wyjątkowo niewybredny sposób poinformowała ją, że ma dziewczynkę. „Ci...a” - to było pierwsze słowo, jakie usłyszała, gdy na świat przyszedł jej największy skarb.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska