Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak działała szajka lichwiarzy we Wrocławiu. Reportaż dziennikarzy portalu Gazetawroclawska.pl i Superwizjera TVN

Marcin Rybak, współpraca Kamila Wielogórska Superwizjer TVN
Kupowali sobie bezkarność. Buforem dla ich przestępczej działalności byli prawnicy – adwokaci, notariusze, nawet sędziowie – słyszymy o wrocławskiej szajce lichwiarzy od informatorów, którzy od lat ich tropią. - Przejmowali za bezcen atrakcyjne nieruchomości, zabierali też maszyny, samochody i inne sprzęty.

Od kilku miesięcy dziennikarze portalu GazetaWroclawska.pl i Superwizjera TVN próbowali ustalić, czy te opowieści da się udowodnić. Dotarliśmy do wielu osób, które potraciły dorobek życia. Odnaleźliśmy dom, przejęty przez lichwiarza, a potem oddany wrocławskiej prawniczce, która później została sędzią. Wiedziała, co kupuje? Wiedziała, od kogo?

„On musiałby kogoś zamordować, żeby go posadzili” – usłyszeliśmy od jednej pokrzywdzonych osób o Mariuszu M. Zdaniem wielu naszych rozmówców, to mózg lichwiarskiej szajki. Dotarliśmy do niego. Początkowo nawet zgodził się spotkać. W krótkiej, telefonicznej rozmowie mówił, że sam czuje się ofiarą fałszywych pomówień, oszczerstw i oszustw. Obiecał, że się spotka, wszystko wytłumaczy. Wskaże osobę winną jego nieszczęścia. Ale się nie spotkał. Gdy spotkaliśmy go na sądowym korytarzu, uciekł.

Akcja z komandosami

Kim więc jest Mariusz M? Przestępcą, czy ofiarą? Uczciwym przedsiębiorcą, czy szefem gangu, który pokrzywdził wiele osób i przez którego wielu straciło majątek życia? - Kiedy go poznałam i pytałam, czym się zajmuje, to praktycznie co godzinę zajmował się czymś innym. Raz był komornikiem, raz prokuratorem, raz biznesmenem. Robił wrażenie osoby związanej z branżą prawną – słyszymy od jednej z pokrzywdzonych kobiet.

A Mariusz M. był w przeszłości karany: za ukrywanie dokumentów, znieważenie policjanta i - co szczególnie ważne - groźby i przemoc wobec jednego z dłużników. W sądzie odnaleźliśmy jeszcze inne postępowania - także dotyczące zastraszania, nachodzenia i pobicia dłużników. Sprawy zakończyły się jednak uniewinnieniem biznesmena.

Grudzień 2018 roku, komunikat Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu: „siedmiu osobom (…) zarzucono działanie w zorganizowanej grupie przestępczej, której celem było popełnianie przestępstw przeciwko mieniu na szkodę osób fizycznych oraz wyłudzanie nieruchomości i ruchomości o łącznej wartości 2 770 000,00zł, pod pozorem umowy pożyczki”. Z siedmiu osób cztery trafiły do aresztu. Wśród nich Mariusz M.

Dolnośląska Komenda Wojewódzka Policji pokazała film ze swojej akcji. Funkcjonariuszy wydziału do walki z korupcją wspierali antyterroryści. Były bowiem informacje, że Mariusz M. może być uzbrojony. Media opisały tę historię i zapomniały o niej. Tymczasem po kilku tygodniach czwórka podejrzanych była już na wolności. Sąd okręgowy wypuścił wszystkich. Ocenił, że prokuratura ma słabe dowody. W zasadzie same pomówienia. I to osoby, która też nie jest kryształowa.

- Po wypuszczeniu z aresztu Mariusz zaczął się wszystkiego wyzbywać, wykreślać z zarządów, pozbywać się udziałów w spółkach, pozbywać się ruchomości i nieruchomości – opowiada osoba, znająca szczegóły tej sprawy. A śledztwo? Trwa do dziś. I nie wiadomo, kiedy się skończy.

Był troskliwym mężczyzną

Opowieści ofiar zaczynają się zwykle tak samo. Pilna potrzeba pożyczenia większej gotówki. Czasem bank nie chce dać kredytu. Wtedy pojawia się on – przedsiębiorca z gotówką i pomysłem jak pomóc. A oni słuchają go i ufają. Gdy się orientują, w co wdepnęli, jest już za późno.

Tak właśnie pieniędzy potrzebowali Beata i jej maż. Bank dopominał się o zwrot kredytu, a inny nie chciał dać nowego. Znaleźli ogłoszenie w gazecie: „pożyczki pod zastaw nieruchomości”. Tak poznali Mariusza. Od razu wzbudził ich zaufanie. - Był troskliwym mężczyzną, wydawało się, że ten człowiek nam pomoże, że przy jego pomocy wyjdziemy z problemów finansowych – opowiada Beata. Wydawało się, że to będzie najrozsądniejsze rozwiązanie. Potrzebowali 60 tysięcy złotych, oddać mieli w ciągu roku 88 tysięcy, razem z odsetkami. Jako zastaw zaproponowali niewielki fragment dużej, atrakcyjnej działki w wiosce koło Kobierzyc pod Wrocławiem. On miał się zająć formalnościami, związanymi z wydzieleniem z dużego pola dziesięciu arów, które miały stać się zabezpieczeniem pożyczki. Zaprowadził ich do pani notariusz we Wrocławiu. Tu szybko podpisali dokumenty. Dostali kopertę z pieniędzmi. Nie przeliczyli. Nie sprawdzili też wielu innych rzeczy. Nie wiedzieli, jakiego rodzaju umowę podpisują. A pani notariusz niczego im nie wytłumaczyła, niczego nie sprawdziła, nic nie wydało się jej dziwne.

Najpierw odkryli, że w kopercie jest 50, a nie 60 tysięcy. Choć w akcie notarialnym podpisali, że pożyczają 60. Potem okazało się, że jako zastaw tej pożyczki nie wpisano małej, wydzielonej wcześniej działki, a całe duże pole, warte – ich zdaniem - 2 miliony złotych. I wreszcie – okazało się, że ta ziemia nie jest po prostu zastawem wpisanym do hipoteki gruntu. Z przerażeniem stwierdzili, że - pożyczając owe 50 tysięcy - oddali Mariuszowi M. na własność ziemię za 2 miliony. To skutek prawnego kruczka, często stosowanego przez lichwiarzy. Nazywa się „przewłaszczenie na zabezpieczenie”. Teoretycznie lichwiarz musi oddać grunt, gdy dostanie zwrot gotówki i odsetki. A jeśli już musi skorzystać z zabezpieczenia, to ma obowiązek zwrócić różnicę, między wartością gruntu a sumą, która jemu się należała.

Beata z mężem nie oddali wszystkich pieniędzy. Nie odzyskali ani kawałka ziemi, ani złotówki z tego, co Mariusz M. powinien im zwrócić. Nieruchomość zaczęła szybko zmieniać właściciela. Zawiadamiali prokuraturę, wytaczali cywilne procesy. Wszystko na
nic.

- Wydawało mi się, że on ma szerokie plecy, które zawsze go kryły, a my byliśmy zbywani. Ta ziemia została nam ukradziona – opowiada Beata. - Była rozpacz, alkohol, problemy w domu, dobrze, że mieliśmy wsparcie w dzieciach. Sami nie dalibyśmy rady.

Podobnych historii słyszeliśmy wiele.

Zbyszek zajmował się chorą psychicznie żoną, mieli piękne mieszkanie na ulicy Kościuszki we Wrocławiu. Ale pojawiły się finansowe problemy, długi. Zgłosił się, ktoś, kto zaproponował pomoc. Tak Zbyszek znalazł się w wiosce pod Wrocławiem w zdemolowanym mieszkanku, wartym znacznie mniej niż to, które opuścili z żoną. Ona mieszka dziś w domu pomocy społecznej, on tam pracuje. Dojeżdża kilkanaście kilometrów rowerem, czasem autobusem. Zdaniem naszych rozmówców, za całą historią stała szajka Mariusza M. - Podpisywaliśmy jakieś akty notarialne, jeden, drugi, trzeci. Myślałem, że to uczciwa zamiana. Byliśmy za głupi do tych przepisów, które oni tam czytali u notariusza – mówi dziś Zbyszek.

Anna pożyczyła 50 tysięcy, ale w akcie notarialnym jest suma 220 tysięcy. Pani notariusz wytłumaczyła im, że to tylko taki zapis. Potem lichwiarz zażądał zwrotu kwoty, która jest zapisana, a nie tej, jaką pożyczyli. Swój dom wycenia na 600 tysięcy złotych. - Dla mnie to jest jedno wielkie oszustwo, złodziejstwo, skoro pożyczam od kogoś 50 tysięcy i mam oddać dom z ziemią, to jest kpina. Ja się tu urodziłam, wychowałam od dzieciństwa — opowiada.

Nie zawsze pieniądze pożyczał osobiście Mariusz M. Czasem byli inni, których on wciągnął do biznesu. - Nazywał takich ludzi inwestorami – mówi policjant. Bożena pożyczyła 70 tysięcy od takiego „inwestora” pod zastaw połowy domu wartego prawie pół miliona złotych. Jej mąż kolejne 80 tysięcy od Mariusza M. pod zastaw drugiej połowy. Też nie mieli świadomości, jaką umowę podpisują. A przede wszystkim – nie brali pokwitowań, gdy zwracali gotówkę. Dziś Bożena przekonuje, że oddali wszystko. Ale dom stracili. A, że nie chcieli się wyprowadzić, lichwiarze zaczęli im utrudniać życie. Robili wszystko, by pozbyć się poprzednich lokatorów. Za korzystanie z lokalu nakładano na nich niebotyczne kary - nawet do 25 tys. złotych miesięcznej opłaty, a gdy to nie pomagało, używano siły.

Bożena: - On mnie nękał , on się tam wprowadził, później wprowadził kolegów i oni zajmowali jedno piętro. Kiedyś ja siedziałam w kuchni, a tu wchodzi jakiś zamaskowany facet. Uderzył mnie, miałam potem siniec pod okiem. Zaczęłam krzyczeć, a on uciekł. Anna: - Ciągle ktoś stał przy wjeździe, obserwował. Była taka sytuacja, że, dwa razy chciał mnie potrącić samochód. Duży czarny na pasach, dwa razy to samo auto, i wtedy zaczęłam się bać, bo to dziwny zbieg okoliczności.

Notariusz, sędzia i radca prawny

Gdy przyglądamy się transakcjom, okazuje się, że Mariusz M, i jego wspólnicy korzystali z usług kilku tych samych kancelarii notarialnych - najczęściej kancelarii Dominiki G. Ta sama notariuszka pojawiła się w innej głośnej sprawie — również dotyczącej przejmowania nieruchomości od starszych i schorowanych osób. Usłyszała już dwa wyroki za przekroczenie uprawnień.

Znaleźliśmy też dom na wrocławskim Ołtaszynie. Wart – jak twierdzi jego była właścicielka – 800 tysięcy złotych. Pożyczyła pod jego zastaw 129 tysięcy złotych. Pieniądze pożyczał znany wrocławski biznesmen branży hazardowej. Choć na umowie wpisana jest jego konkubina. Gotówki nie oddała i dom przejęli lichwiarze. W 2015 roku jego właścicielką została wrocławska prawniczka. Pracowała w sądzie, jako asystent sędziego. Potem sama została sędzią. Dom kupiła za 350 tys. zł. Dziś twierdzi, że znalazła ogłoszenie.

Ale nasz niepokój budzi krąg znajomych pani prawnik. Dobrze znała mężczyznę, który był związany i z Mariuszem M., i z biznesmenem branży hazardowej. Mężczyzna ów – Roman P. - kupił mieszkanie od pani prawnik. Tak się poznali. Spotykamy go jeszcze w innej kontrowersyjnej transakcji. Przejął nieruchomość w podwrocławskiej Długołęce, wyłudzoną podstępem od schorowanego człowieka. Sąd pozbawił go potem tej własności.

- Jak to się stało, że pani kupiła ten dom?
Sędzia odpowiada, że znalazła ogłoszenie, a cena była atrakcyjna. Nic nie wzbudziło jej podejrzeń. Owszem, rozmawiała kilka razy z byłą właścicielką. Wiedziała, że do był zabezpieczeniem pożyczki, ale nie wiedziała, że to była lichwa. O istnieniu lichwiarskiej szajki Mariusza M. o pożyczkach i przejmowaniu nieruchomości nic nie wiedziała. Choć samego Mariusza poznała. Ale nie była to żadna bliska znajomość.

Jest jeszcze radca prawny Piotr J. Blisko związany z Mariuszem M. i jego biznesami. Usłyszał zarzuty w śledztwie prokuratury regionalnej, choć nie w wątku lichwiarskim. Śledczy badają też oszustwa podatkowe, związane z wyłudzaniem podatku VAT. A policjanci sugerują, że zyski z podatkowych oszustw mogły być inwestowane w lichwę i przejmowanie nieruchomości.

Prokuratorskie śledztwo ciągle trwa. Kiedy się skończy? Czy pokrzywdzeni będą mogli odzyskać nieruchomości albo choćby część pieniędzy?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska