Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląsk Wrocław - Zagłębie Lubin 2:0

Mariusz Wiśniewski, Michał Sałkowski
Śląsk pokonał na własnym boisku Zagłębie 2:0 (0:0). Kluczowe były zmiany, bardziej trafne gospodarzy.

- Uff, nareszcie - nie ukrywał ulgi i zadowolenia po meczu Tadeusz Socha, obrońca Śląska. - Powód do radości mam podwójny, bo zagraliśmy z tyłu na zero.
Zupełnie inne nastroje panowały w ekipie z Lubina. Łukasz Jasiński krótko stwierdził: - Za dużo było z naszej strony niedokładności i Śląsk to wykorzystał.

Trenerzy obu zespołów zaskoczyli ustawieniem swoich zespołów. Ryszard Tarasiewicz nieoczekiwanie posadził na ławce rezerwowych Sebastiana Dudka i zagrał dwoma defensywnymi pomocnikami - Antonim Łukasiewiczem i Amirem Spahiciem, a wysunięty w środku pola był tylko Sebastian Mila. Franciszek Smuda postawił też na trzech środkowych pomocników, ale teoretycznie wszyscy oni byli usposobieni defensywnie.

W pierwszej połowie na boisku nie było jednak za bardzo widać, że to goście są teoretycznie ustawieni bardziej defensywnie, bowiem to Zagłębie było częściej w posiadaniu piłki i atakowało. Goście grali agresywniej, ale także nieco dokładniej. Niewiele jednak z tego wynikało. W dużej mierze zasługa w tym świetnie dysponowanej obrony Śląska, która skutecznie rozbijała ataki rywali.

Wrocławianie wyłączyli z gry Mouhamadou Traore i Senegalczyk w sobotę sobie nie pograł. W tym momencie ciężar akcji ofensywnych spadał na Dawida Plizgę i Łukasza Hanzela. I właśnie ten pierwszy był najbliższy zdobycia gola dla Zagłębia, kiedy znalazł się sam przed Wojciechem Kaczmarkiem.

Sytuacja nie wyniknęła jednak po akcji, ale błędu zawodników Śląska, którzy tak podawali piłkę do Kaczmarka, że ta znalazła się przed Plizgą. Zawodnik gości nie miał jednak za dużo miejsca i próbował strzelać górą, ale bramkarz Śląska nie dał się zaskoczyć. Chwilę później ponownie przed szansą stanął Plizga, ale znów górą był Kaczmarek, który tym razem nogą sięgnął piłki.
I w zasadzie to wszystko. Jeszcze na samym początku szansę na gola miał Tomasz Szewczuk, ale z kilku metrów nie trafił w bramkę.

Prawdziwe emocje zaczęły się w drugiej połowie, która była znacznie żywsza i ciekawsza. Kluczowe było jednak to, co wydarzyło się w przerwie. Obaj trenerzy zdecydowali się na zmiany. Za Łukasza Madeja Tarasiewicz desygnował do gry dynamicznego Vuka Sotirovicia. Smuda natomiast za Mateusza Bartczaka wpuścił Iliana Micanskiego i dał sygnał, że chce walczyć o zwycięstwo. Tyle tylko, że Bułgar był widoczny jedynie w momencie wchodzenia na boisko. Później już się nie pokazywał i nie stanowił absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką wrocławskiego Śląska.

Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku Sotirovicia, który sprawiał wrażenie, jakby sam chciał grać na wszystkich pozycjach. Biegał i walczył nie za dwóch, ale za trzech. Na efekty trzeba było czekać do 60 minuty. Wówczas w środku pola Śląsk przejął piłkę. Sebastian Mila przyspieszył i zagrał prostopadle do Sotirovicia. Napastnik gospodarzy bez przyjmowania uderzył i złapany na wykroku Aleksander Ptak musiał wyjmować piłkę z siatki.
W tej sytuacji było doskonale widać, jak wiele straciło Zagłębie po zejściu Bartczaka. Jego robota, choć mało efektowna, jest wielce pożyteczna. Mila miał znacznie więcej miejsca w środku pola i mógł pokazać, że powoli wraca do wysokiej dyspozycji. Udowodnił to w 78 minucie.

Wcześniej jednak Zagłębie, nie mając już nic do stracenia, rzuciło się śmielej do ataków. I kilka chwil po stracie gola mogło doprowadzić do wyrównania. Po rzucie rożnym najwyżej do piłki wyskoczył Martins Ekwueme i kiedy wydawało się, że wpadnie ona do siatki, minęła górny róg bramki Kaczmarka. Była to najlepsza sytuacja Zagłębia do zdobycia gola w drugiej połowie.

W końcu nadeszła wspomniana 78 min i ponownie błysnął Mila. Najpierw jednak błąd popełnił Piotr Świerczewski, który tak podawał piłkę do Costy, że ta znalazła się pod nogami pomocnika Śląska. Mila szybko zagrał do wybiegającego na czystą pozycję Janusza Gancarczyka. Skrzydłowy Śląska popędził na bramkę Ptaka i uderzył z narożnika pola karnego. Próbował go zablokować jeszcze Plizga, ale nieskutecznie. Można się nawet zastanawiać, czy nie podbił jeszcze piłki, która nad głową Ptaka wpadała do siatki.

I na tym emocje praktycznie się skończyły. Kibice z Lubina ożywili się jeszcze tylko raz, kiedy zaraz po wejściu na boisko na indywidualną akcję zdecydował się Szymon Pawłowski. Skrzydłowy gości minął Mariusza Pawelca i mocno wstrzelił piłkę w pole karne, ale tam najpierw Kaczmarek zdołał ją sparować, a później Jarosław Fojut ekspediował daleko od bramki.

Zagłębie niby jeszcze atakowało, ale bez większego zaangażowania i wiary w sukces. Śląsk natomiast nadal szukał szans w kontratakach, lecz brakowało zrozumienia, dokładności i kończyło się na niczym.
Kibice Śląska świętowali już zwycięstwo, a na kilka minut przed końcem meczu mieli jeszcze jeden powód do radości, bo na boisku pojawił się Dariusz Sztylka. Pomocnik Śląska blisko rok walczył najpierw z kontuzją, a później z problemami zdrowotnymi i w pewnym momencie wydawało się, że będzie musiał zakończyć karierę. Teraz jednak wydaje się, że wszystko co najgorsze ma już za sobą i kwestią czasu jest, kiedy wróci do dawnej, wysokiej formy.

Śląsk Wrocław - Zagłębie Lubin 2:0
Bramki: Sotirović 61, J. Gancarczyk 78.
Sędziował: Adam Kajzer (Rzeszów)
Widzów: 6500
Śląsk: KaczmarekI - SochaI, Celeban, Fojut, Pawelec - Madej (46 Sotirović), ŁukasiewiczI Spahić (87 Sztylka), Mila, J. GancarczykI - Szewczuk (81 Dudek).
Zagłębie: Ptak - G. Bartczak, Jasiński, Costa, Dinis - Plizga, M. Bartczak (46 Micanski), Ekwueme, Świerczewski (80 Pawłowski), Hanzel - Traoré.
Ryszard Tarasiewicz (trener Śląska Wrocław): Był to mecz z gatunku tych, które trzeba wygrać. Udało się i trzeba się cieszyć. Chciałem pochwalić moich zawodników za konsek-wencję i dobrą organizację gry. Obawiałem się, że kibice będą pchali drużynę do gry ofensywnej kosztem realizacji założeń taktycznych, ale tak się nie stało. Dziękuję kibicom za cierpliwość. Były jednak w meczu trudne momenty. Tak myślałem, że jak pierwsi strzelimy bramkę, to wygramy. Rywal był również z Dolnego Śląska i wiadomo, jak się podchodzi do derbów.

Franciszek Smuda (trener Zagłębia Lubin): W pierwszej połowie panowaliśmy nad grą. Drugą połowę także zaczęliśmy tak, jak sobie założyliśmy, ale później popełniliśmy błędy indywidualne i taktyczne. Przy drugiej bramce taki błąd, jaki popełnił Piotr Świerczewski, nie może się zdarzyć. Śląsk prowadził wtedy 2:0 i było już po herbacie. Szkoda, bo można było dzisiaj powalczy, ze Śląskiem, który w ubiegłym sezonie posiadał więcej dynamitu niż obecnie. Atut własnego boiska przesądził, że wykorzystali nasze błędy. Obiecywałem sobie jeden punkt, którego jednak nie zdobyliśmy. Punktów musimy szukać w kolejnych meczach na własnym boisku. Walka o utrzymanie może trwać do końca sezonu. Ale gwarantuję wam z tego miejsca: Zagłębie nie spadnie!

Piotr Świerczewski (Zagłębie Lubin): Byłem najwaleczniejszym zawodnikiem Zagłębia? Ale to znaczy, że źle? Ja nie boję się walczyć. Można przegrać mecz, ale nie bez walki. To ważne dla samego siebie i dla kibiców, którzy widzą, czy ktoś daje z siebie wszystko, czy przechodzi obok meczu. Mnie jest miło, że dziennikarze oceniają, że byłem najwaleczniejszym zawodnikiem zespołu. Staram się i daję z siebie wszystko. Nie będę oceniał innych, bo wyjdę na tego złego, a tego nie chcę. Przy tej sytuacji, kiedy Śląsk zdobył drugiego gola, podwałem do Costy. Gdyby nie czekał na piłkę, mógł spokojnie ją przejąć. Trochę mój błąd, bo mogłem podać do kogoś innego, bliżej ustawionego, ale też trochę błąd Costy, bo mógł wyjść do piłki. Przegraliśmy i nie ma o czym mówić. Wracamy do Lubina bez punktów i szykujemy się na następny mecz na własnym boisku. Musimy szukać punktów w meczu z Polonią Bytom, bo powoli zaczyna nam się palić grunt pod nogami. Maciek Zegan (dobry znajomy Świra - red.) też przegrał? A, na punkty. Wiadomo, jak to bywa z tymi punktami w boksie.

Jarosław Fojut (Śląsk Wrocław): To był chyba najlepszy mecz w obronie, od kiedy wróciłem do gry. Pierwszy raz zagraliśmy z tyłu w takim składzie i wyszliśmy na zero, a więc tylko się cieszyć. Zagraliśmy blisko siebie, konsekwentnie i wygraliśmy 2:0. To bardzo ważna wygrana, bo ostatni raz wygraliśmy chyba w sierpniu.

Vuk Sotirović (Śląsk Wrocław): Napastnik musi mieć trochę szczęścia i tak się złożyło, że ja to szczęście ostatnio miałem. Wszedłem na boiskow Kielcach i strzeliłem gola. Dzisiaj też wszedłem z ławki rezerowywch i zdobyłem bramkę. Mam satys-fakcję i cieszę się, że tak to się ułożyło, bo to, co przechodziłem wcześniej , ciężkie chwile, które przeżywałem, to tylko ja sam wiem.

Dariusz Sztylka (Śląsk Wrocław): Jestem szczęśliwy, że w końcu jestem zdrowy i zagrałem w pierwszej drużynie. To jest dla mnie bardzo ważne, ale wiem też, że czeka mnie jeszcze dużo pracy. A najbardziej cieszę się ze zwycięstwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska