Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Adamem i Izą Małyszami: On nie jest aniołkiem

Wojciech Koerber
Adam Małysz, wraz z żoną Izą, pojawili się o godz. 14 w salonie INTER-CAR Bielany, gdzie odebrali volvo XC60. To duże efektowne auto otrzymali w użytkowanie od prezesa firmy Erwina Kempy w ramach programu "Najlepsi wspierają najlepszych".

Z Adamem Małyszem i jego żoną Izą, rozmawia Wojciech Koerber

Najpierw uciekał Pan od żony na sylwestra do Garmisch-Partenkirchen. I tak przez 15 lat. Gdy skoki się skończyły i mogliście wreszcie wejść w Nowy Rok wspólnie, też Pan uciekł. Jeszcze dalej, na Dakar. Tak już zawsze będzie? Przecież żona lubi tańczyć.
A.M. To prawda, lubi. Ja natomiast, jak każdy mężczyzna, trochę mniej (śmiech). Rzeczywiście, od kiedy skaczę, jeszcze razem w sylwestra nie byliśmy. Ale może żona jest akurat z tego powodu zadowolona. A może za rok pojedzie już na Dakar ze mną?

Nie wiem czy to będzie możliwe. Jeśli Aleksander Zniszczoł, nasz nowy wicemistrz świata juniorów nie spuści z tonu, za rok powalczy o podium TCS. A wtedy małżonka, jako jego menedżerka, będzie musiała spędzić najbliższego sylwestra w... Ga-Pa.
I.M. Faktycznie, ale tylko pod warunkiem, że Olek nadal będzie chciał ze mną współpracować. Mam taką nadzieję, bo dostał mi się rodzynek. Współpracujemy już dwa lata.
A.M. Jeśli Olek rzeczywiście zacznie skakać tak, że będzie wygrywał, to menedżer faktycznie musi być przy nim.

Na czym ta współpraca polega? I czy to dopiero początek tworu pod nazwą Iza Małysz Team?
I.M. Zobaczymy. Ja go po prostu reprezentuję, dbam, by miał motywację i by jednocześnie miał z tego coś dla siebie. To chłopak z ogromnym talentem, jeśli nie spocznie na laurach, będzie tylko lepiej. A czy to początek czegoś większego? Niczego nie wykluczam. Na pewno to początek mojego działania, sama się przy tym uczę. A jeśli o sylwestra chodzi, to wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Na początku na pewno było ciężko, ale teraz śmiejemy się niekiedy, że jak miałby Adam jeszcze jeden dzień dłużej zostać, to już byśmy nie wiadomo jak reagowali na siebie. To jest takie zdrowe. My oboje jesteśmy, wbrew pozorom, bardzo uparci, Adam to wcale nie taki aniołek, zgrzyty są i czasem potrafimy się pokłócić jak w jakiejś włoskiej rodzinie. Ale rozstania dają czas, by zatęsknić za sobą.
A.M. Pewnie też dzięki temu nie znudziliśmy się jeszcze sobą. Jak człowiek długo z sobą przebywa, to tak bywa. A my cały czas się poznajemy jeszcze.

Zamierza Pan poskakać sobie jeszcze dla przyjemności?
A.M. Wielu mnie o to pyta. W zawodach na pewno nie. Gdy kończyłem karierę, obiecałem Han-nu Lepistoe, że robię to definitywnie, a ja dotrzymuję słowa. Powrót do skakania byłby moim największym błędem. Trzeba wiedzieć, w którym miejscu się jest i być z tym pogodzonym. Musiałbym pracować jeszcze ciężej, by w ogóle próbować dorównać tym młodzikom. A czy pójdę sobie skoczyć dla przyjemności - zawsze mówiłem, że tak, ale tej zimy już pewnie się nie uda. Poza tym, kurczę, trochę przytyłem. Jak ostatnio kręciliśmy reklamówkę dla Generali, to w kombinezon się nie zmieściłem.

To ile wynosi teraz Pański współczynnik BMI?
A.M. Oj, na pewno mógłbym mieć teraz o wiele dłuższe narty. Ale już by tak nie leciały. Przytyłem około 10 kg, ważyłem 54, a dziś jest 64. Nie widać? To dobrze, że jeszcze nie widać (śmiech).
I.M. Ja przynajmniej nie mam teraz wyrzutów sumienia, gdy jem.

Dopiero co wrócił Pan z tureckiego Erzurum, gdzie pełnił rolę kierownika polskiej ekipy na MŚJ w narciarstwie klasycznym. Czym trzeba było się tam zajmować?A.M. Do współpracy namówili mnie Robert Mateja i Maciek Maciusiak, ale bym mógł tam pojechać, to PZN przydzielił mi funkcję dyrektora całej ekipy. Biegaczy też tam pytałem, czy potrzebują mojej pomocy, ale mówili, że nie i się nie dziwię. Każdy woli się poruszać w swoim środowisku, zresztą ja ich nawet dobrze nie znam. Miałem też naszych zawodników motywować i twierdzili, że tak jest, że moje rady są bardzo cenne. Myślę, że start był udany. Adam Cieślar był siódmy w kombinacji, niewiele zabrakło do szóstki, do tego Olek zdobył srebro indywidualnie i z drużyną.
I.M. Szkoda tylko, że zainteresowanie było niewielkie. No ale impreza zbiegła się z MŚ w lotach.

Życie. Jeśli w tym samym czasie skaczą gdzieś po blisko 250 m, to tam są tłumy i kamery.
A.M. Rok temu MŚ juniorów, wtedy rozgrywane w Estonii, puszczali chociaż na Eurosporcie 2. Turcja nie za bardzo tym narciarstwem żyje, kibiców nie było, bardziej ludzie stawali tylko samochodami przy drodze, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Brudną kierowniczą robotą mistrz również się zajmował?
A.M. Tak, choć ciężko się z tymi Turkami dogadać. Wciąż tylko powtarzali "yes, yes, OK, tomorrow", a tomorrow było już zupełnie inaczej (śmiech). Dlatego, by nasza ekipa mogła być elastyczna, wypożyczyliśmy na miejscu samochód. Tam autobus dowoził tylko na skocznię i wracał, więc gdy się czegoś zapomniało, pozostawała taksówka albo 10 km na nogach. Ale radziliśmy sobie ze wszystkim.

Córka Karolina, już lat 15, też jakiś sport uprawia?
A.M. Jeśli można nazwać naukę sportem, to na pewno, bo ma jej masę. Jeśli tylko znajdzie jakąś wolną chwilę, próbujemy ją wygonić, by poszła się poruszać, choć nie chodzi o sport profesjonalny. Jakby jednak nie było, sport amatorski to jest zdrowie, więc wszystkiego już próbowaliśmy, ostatnio kosza jej zawiesiłem, bo lubi porzucać czy na rowerze pojeździć. Gdyby nie miała tyle nauki, to ze sportem nie byłoby problemu, ale powiem szczerze, że dziś te dzieci mają w szkole przechlapane. Ja będąc w podstawówce czy zawodówce, nigdy się tak nie przykładałem, a ona jest strasznie ambitna, po przyjściu do domu z miejsca bierze się za lekcje. Wszystko musi mieć wyuczone i kończy czasem o godz. 21. A to już późno na cokolwiek. Dla mnie co innego było ważne. W piłkę po szkole pograć, sport uprawiać, a później najwyżej się zadanie w nocy rozwiązywało albo nad ranem. Ale cieszymy się, że języki ją bardzo interesują, bo to w dzisiejszych czasach podstawa.

A jakiś następca na skoczni, Małyszek, pojawi się kiedyś?
A.M. Ja myślę, że już są następcy. Przede wszystkim Kamil Stoch, który się upiera, że następcą nie jest, ale jakby nie było - jest.
I.M. Będzie następca, już jest. Mój chrześniak, od Adama siostry. Skacze w Lotos Cup, Tomek Pilch się nazywa.
A.M. Młody jeszcze jest, 12 lat ma. Ale skacze bardzo fajnie.

Jakie są Pana nabliższe rajdowe plany?

A.M. Wiele zależy od rozmów ze sponsorami, ale chcielibyśmy wystąpić w Pucharze Europy. Rusza w maju i jest to cykl ośmiu imprez na naszym terenie - Słowacja, Czechy, Polska, Węgry. Może wystąpimy także w rosyjskim Rajdzie Silk Way, to taki mały Dakar.

Na ostatnich etapach Rajdu Dakar już Pan nawet Hołowczyca wyprzedził. Chociaż głównie dlatego, że on... stanął.
A.M. Ktoś mi mówił na mecie, że jestem lepszy od Hołowczyca, bo skończyłem debiutancki Dakar na 38. miejscu, nawet na 37,. o czym się we wtorek dowiedziałem (po dyskwalifikacji Robby'ego Gordona - WoK), a Hołek na sześćdziesiątym którymś. Ale to nie ten poziom, on miał trudności dużo większe. My jechaliśmy tak, by się nie rozpaść, by było co do auta włożyć. Umiejętności nie zawsze są najważniejsze. Często bardziej liczy się jazda z głową, to, jak się oszczędza samochód. Do mety dojechał nawet, gdzieś za nami, jeden samochód elektryczny, który po drodze musiał stawać, by się doładować. Chcieli pokazać, że się da ekologicznie, chociaż z tyłu mieli jakiś agregat, czy coś takiego, który ten prąd doładowywał i był już spalinowy. My tankowaliśmy z reguły do pełna, bo chcieliśmy tylko dojechać i przeżyć przygodę, ale taki Gordon na każdej stacji stawał, bo hummery, te potwory, zjadały mnóstwo paliwa. Niektóre auta paliły tam po 50, a nawet 100 l.

Pan w tych rajdach też chce dostać się na szczyt, czy wystarczy trochę emocji i adrenaliny?
A.M. Wiadomo, że ten pierwszy Dakar był tylko przygodą. Jechaliśmy, by dojechać, przeżyć to i zobaczyć jak wygląda (Małysz był trzeci wśród debiutanckich załóg - WoK). Gdy jest się jednak zawodowym sportowcem, a za takiego zawsze się uważałem, chce się iść naprzód. Gdy jeden odcinek był taki po szutrach, zacząłem się ścigać i Rafał (Marton - pilot) musiał mnie hamować. Mówił - zaraz, nie mamy takich części, jak zaczniesz skakać na tych muldach i urwiesz przedni mostek, to drugiego nie mamy. Dlatego ten hamulec musiał mi się uruchamiać. Ale sportowiec zawsze będzie myślał o wyniku.
Rozmawiał Wojciech Koerber

Małysz i volvo
Iza i Adam Małyszowie pojawili się wczoraj w salonie Inter-Car Bielany, gdzie odebrali volvo XC60. To duże, efektowne auto otrzymali w użytkowanie od szefa salonu Erwina Kempy, byłego żużlowca Śląska Świętochłowice, w ramach programu "Najlepsi wspierają najlepszych". Współpraca trwa już kilka lat, wcześniej Małysz wyjeżdżał z salonu m.in. jeepem. Podobną pomoc od prezesa Kempy otrzymuje też trenująca obecnie w Hiszpanii Otylia Jędrzejczak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska