Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznać człowieka świętego to było wielkie szczęście

Katarzyna Kaczorowska
46. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, obok Jana Pawła II po prawej gospodarz - ksiądz kardynał Henryk Gulbinowicz
46. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, obok Jana Pawła II po prawej gospodarz - ksiądz kardynał Henryk Gulbinowicz fot. marek koch
Z Jego Eminencją Księdzem Kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem o papieżu Janie Pawle II rozmawia Katarzyna Kaczorowska.

To jak to się stało, że Wrocław znalazł się wśród miast, które Jan Paweł II odwiedził podczas drugiej pielgrzymki do ojczyzny, w 1983 roku?
Muszę się przyznać, bardzo mi zależało, by Ojciec Święty Jan Paweł II przyjechał do nas już w czasie pierwszej pielgrzymki. Uważałem bowiem, że to będzie ważny przekaz dla Europy i świata - papież odwiedza ziemie niegdyś przez wieki należące do Niemiec. Odwiedza, a więc uważa je za nasze, za polskie. Ale wszystko zależało od prymasa Stefana Wyszyńskiego, który podejmował pierwszy raz papieża i nie chciał go przemęczać. Dlatego wtedy, w 1979 roku, Wrocław w planach nie został uwzględniony.

To skąd ta zmiana w 1983 roku?
A stąd, że prymasem był już kardynał Józef Glemp, a każda nowa osoba na wysokim stanowisku chce dobrze żyć z ludźmi, z którymi przyjdzie jej współpracować. Po drugie, kardynał Glemp wiedział, że Jana Pawła II ciągnie do rodaków i dlatego szedł mu na rękę.

1983 rok to stan wojenny. W więzieniu siedzą przywódcy RKS na Dolnym Śląsku: Władysław Frasyniuk, Piotr Bednarz. Józef Pinior od kilku miesięcy czeka w areszcie na proces.
I właśnie dlatego, że był stan wojenny, pojawiły się głosy - fałszywe głosy - żeby papież do Polski nie przyjeżdżał, bo będzie w ten sposób legitymizował reżim generała Wojciecha Jaruzelskiego. Wiadomo było, że wprowadzenie stanu wojennego miało zdusić Solidarność, która uczyła nas wszystkich życia w wolności. I dlatego tak ważne było, aby ktoś z autorytetem, powszechnie znany nie tylko w Polsce, ale także w świecie, podtrzymał ludzi na duchu, wzbudził akt nadziei, że stan wojenny to jest coś, co ma początek, ale i koniec mieć będzie, a Solidarność powinna dalej działać. Obudzony naród polski, mówiąc obrazowo, został "przybity" w brutalny sposób. Stan wojenny trwający od 13 grudnia 1981 roku do 22 lipca 1983 stłamsił atmosferę nadziei, wzmógł poczucie zniewolenia. Polscy komuniści wykopali nowe, bolesne rowy podziałów. Nie tylko inteligencja, ale też prości robotnicy zrozumieli, że polscy komuniści pozostali na pozycjach walki z każdym odruchem narodowej walki o wolność. Pani redaktor wspomniała internowania, więzienia, ale i krew górników z kopalni "Wujek" stały się formą, którą chciano zagłuszyć legendę i międzynarodowy prestiż Solidarności. Papież jako hasło pielgrzymki przyjął słowa: "Pokój Tobie, Polsko, Ojczyzno moja". Można i trzeba powiedzieć, że Jan Paweł II przyjechał do nas, by leczyć bolesne rany zadane przez stan wojenny, by wlać w serca Polaków otuchę i nadzieję na lepsze jutro. Papieskie poparcie dla Solidarności, jak wiemy, było bezsporne.

Papież nie posłuchał tych, którzy odradzali mu przyjazd do Polski.
I za to należy mu szczególnie dziękować.

Jak wyglądały przygotowania do tej wizyty?
To była straszna robota. Po zamachu każdy wyjazd papieża niósł ze sobą obawy. Konieczne były uzgodnienia na najwyższym szczeblu: reprezentanci władz państwowych, partyjnych, episkopatu i Watykanu, no i ja. W delegacji z Rzymu byli świeccy, ale przewodniczył im ojciec jezuita, który koniecznie chciał zobaczyć stare miasto. Spełniłem jego prośbę. I jak poszliśmy na Rynek, to stanął przed ratuszem i tak stał. No to ja do niego: "Co z ojcem się stało? Zamieniłeś się w słup soli, jak żona Lota?". I usłyszałem "Byłem w wielu miastach na świecie, ale takiego pięknego Rynku to nigdzie nie widziałem. Daj mi trochę pokontemplować". Przyznam, że dopiero wtedy zacząłem doceniać ten nasz wrocławski Rynek. Ale wracając do wizyty papieża - wiedzieliśmy, że Jan Paweł II będzie tego dnia po południu na górze św. Anny i to był ogromny plus: przyjedzie do nas wypoczęty, u nas będzie zaczynał służbę. Rozmowy dotyczyły między innymi wyboru miejsca na mszę i spotkanie z wiernymi. Zaproponowano nam plac przy Akademii Wychowania Fizycznego. Pojechałem na miejsce rozejrzeć się, rozpytać. I wie pani, kogo się radziłem?

Pewnie Ducha Świętego.
Od razu widać, że kobieta. Piłkarzy, bo oni na tym się znają. Pytam paru: "Ilu ludzi się tu zmieści?". "400 tysięcy najwyżej i to na pych". No to mnie się wydawało, że to za mało i dlatego w rozmowie z władzami województwa - wojewodą był wtedy pan Janusz Owczarek - negocjowaliśmy nowe miejsce, większe. Wynegocjowaliśmy Partynice. Marzyło mnie się wtedy, żeby papież przejechał papamobile z hipodromu na Ostrów Tumski przez całe miasto. I pamiętam rozmowę w urzędzie wojewódzkim, w notabene bardzo ładnej sali, kłóciłem się z jakimś pułkownikiem z Warszawy. On się sprzeciwiał, ja dawałem argumenty, ale dzisiaj wiem, że to on miał rację. Po pierwsze, Jan Paweł II byłby wystawiony na niebezpieczeństwo w czasie tak długiego przejazdu, a po drugie nie byłoby już czasu na obiad, na spotkanie z duchowieństwem, alumnami.

Tylko o ten przejazd kłócił się Ksiądz Kardynał?
No nie tylko. Była umowa, że poza gen. Jaruzelskim nikt z władz państwowych nie wita papieża. Ale jak ja zobaczyłem, gdzie Jan Paweł II będzie lądował, że stamtąd do Partynic jest kawałeczek drogi, no to jak można uwłaczać dobrym obyczajom? Powiedziałem: "Panie wojewodo, proszę przygotować krótkie, ładne przemówienie". I przygotował. Ba, elegancko wygłosił i to pod okiem I sekretarza KW PZPR Tadeusza Porębskiego.

Do dzisiaj to wydarzenie dla Janusza Owczarka ma wyjątkowe znaczenie. Wróćmy jednak na same Partynice. Papież mówił wtedy Dolnoślązakom o wolności i patrzył na tysiące transparentów z symbolami Solidarności.
Jestem krótkowzroczny i transparenty widziałem, ale co na nich napisane, już nie dostrzegłem.

O czym Ksiądz Kardynał wtedy myślał?
Hm, jestem też ogromnie praktyczny i zawsze się boję, jak jest takie wielkie wydarzenie, że coś się stanie nieprzewidzianego. W pamięci mam zawsze uroczystości na 1000-lecie chrztu, które w 1966 roku przygotowywałem we Fromborku - powiał wiatr, dekoracja zwaliła się na kobietę i gwóźdź przeszedł jej przez plecy.

Wtedy na szczęście wiatr nie wiał i było bardzo ciepło.
No więc, cieszyłem się, bo milicjanci mi mówili, że w tej mszy uczestniczyło koło miliona ludzi, a byli i tacy, którzy mówili, że ponad milion. Nie tylko katolicy, to byli ludzie Dolnego Śląska, i ta świadomość, że papież przyciąga tak wielu i tak różnych, dawała mi ogromną radość. W czasie tej mszy Jan Paweł II koronował Matkę Bożą z Góry Iglicznej. Tego akurat nikt nie widział, tylko ja byłem świadkiem, jak nałożył koronę, bo to maciupeńka figurka, korony maleńkie i z daleka ich nie było widać. Papież wtedy tak się zatrzymał, oczy zamknął, a jak je otworzył, były pełne łez. I powiedział do mnie szeptem - "Ja u Niej tyle razy z młodzieżą byłem, a ty Ją ukoronowałeś". Więc przeżywał bardzo to wydarzenie. Warto wiedzieć, że bardzo ciekawym rysem w osobowości Karola Wojtyły, jako duszpasterza, było to, że kiedy skończyła się II wojna światowa, pokazywał młodzieży ślady polskości tu na Dolnym Śląsku, najstarszej dzielnicy Polski. Tutaj wędrował i stąd też w diecezji świdnickiej jest dziś szlak Jana Pawła II.

Koronacja Matki Bożej z Góry Iglicznej - czyja to była inicjatywa?
A kto może mieć inicjatywę w diecezji jak nie biskup? Co to za pytanie? Ateistyczne!

Ołtarz z figurą Chrystusa zmartwychwstałego i pokazującego jakże symboliczną wtedy literę "V", czyli znak zwycięstwa, to też pomysł Księdza…Naturalnie, a czyj by inny? Trzeba jakoś do ludzi przemówić. Można było postawić obraz Matki Boskiej Częstochowskiej? Można było, wielu potwierdzi. Czy można było zrobić dużą figurę Matki Bożej Iglicznej? Oczywiście, że tak. Ale tu trzeba było czegoś innego, symbolicznego. Dzisiaj ta relikwia znajduje się w ołtarzu głównym u Matki Bożej Miłosierdzia w Oleśnicy. Chcę jednak podkreślić mocno, że dlatego tak się wszystko udawało Janowi Pawłowi II, bo on już przeżywał te doświadczenia w Kościele polskim, jak choćby spotkania z młodzieżą, które później stały się punktem wyjścia do Światowego Spotkania Młodych - bo Ojciec Święty te doświadczenia przeniósł na cały świat. Może dlatego święta Jadwiga Śląska postarała się, żeby on w jej uroczystość został wybrany papieżem.

Czemu tak jej zależało?
Bo pokazywał młodym te ziemie, na których jej mąż był księciem. Święci lubią być wdzięczni i warto ze świętymi mieć kontakt.

I dobrze z nimi żyć.
O tak.

Papież wiedział o Księdza zaangażowaniu w Solidarność?
Więcej wiedział o tym, co się dzieje na Dolnym Śląsku w Solidarności, aniżeli ja, który tu z nimi przeżywałem nie zawsze łatwą codzienność.

O czym rozmawialiście w Watykanie wtedy, w latach 80.?
Tematy zawsze przedstawiał Ojciec Święty, ale kiedy w 1984 roku spalili mi samochód, to On już wiedział. Ja papieżowi nic nie mówiłem, bo nie wypada się chwalić. A on do mnie: "Spalili ci samochód?". "To już Ojciec Święty wie?". "Wiem, ale pilnuj się, żeby tobie nie zrobili coś gorszego". I to zapamiętałem i zapisałem nawet w pamiętniku tę przestrogę.

A o ukrytych u Księdza Kardynała 80 milionach Solidarności wiedział?
Wiedział, bo żartował: "Bogaty". Ja do Ojca Świętego: "To już doszło?". "Doszło". Na to ja: "Ale co z tego bogactwa? Kłopot". "Rozumiem" - brzmiała ojcowska odpowiedź.

Papież cenił odwagę u ludzi?
On sam był odważny, to chyba spodziewał się, że każdy takim powinien być.

Jak to jest podejmować papieża?
To jest zaszczyt. Przez prawie 2000 lat istnienia Kościoła papieże siedzieli na Watykanie. Nigdzie się nie ruszali i teraz oto zaczyna Papież jeździć po świecie. Przykład dał jego poprzednik, a on rozwinął. Dlaczego? To trzeba popatrzeć na nasze przeżycie w roku 1966, w czasie Milenium Chrztu. Episkopat jeździł do każdej diecezji. I kardynał Wojtyła miał to we krwi. Dlatego powtórzę - Jan Paweł II odświeżył Kościół w świecie swoimi polskimi doświadczeniami. Jego poprzednicy nie mieli zlotów młodzieży. A on z młodzieżą spotykał się w swojej archidiecezji od wczesnych lat kapłaństwa i rozumiał, że to jest przyszłość Kościoła. I mamy coś pozytywnego, wprowadzającego bardzo dobre relacje pomiędzy głową Kościoła a tymi, którzy go budują u podstaw i wezmą ster w swoje ręce.

Czy kardynał Wojtyła był lubiany w episkopacie?
Jak to krakus, oni mają swój własny styl. Mnie uderzyło, że jak miał referować sprawę, zawsze był do tego bardzo dobrze przygotowany. Nie zaczynał od "grodzenia płotów", tylko wyjmował kartkę i omawiał jakąś sprawę punkt po punkcie. Pamiętam długą dyskusję dotyczącą tego, że absolwenci seminariów przed święceniami kapłańskimi muszą mieć stopień naukowy, choćby magisterium. Jeżeli nie napisze magisterium, nie wolno go święcić. Nie dlatego, że nie ma wiedzy czy kwalifikacji moralnych, tylko dlatego, że jak pójdzie do szkoły, to spotka tam nauczycieli z tytułem naukowym. Część episkopatu, która nie była przyzwyczajona do tego stylu, trochę się buntowała, a kardynał Wojtyła stanął twardo, nie ustąpił i dzisiaj każdy ksiądz powinien mu za to dziękować.
Przyjeżdżał też na spotkania duszpasterzy akademickich, wtedy w PRL odbywały się one co dwa miesiące. Te duszpasterstwa były zakazane, trzeba było działać w ukryciu - po raz pierwszy od wielkiej przedwojennej pielgrzymki akademickiej na Jasną Górę spotkaliśmy się po wojnie w latach 50., jeszcze przed październikiem. Do Częstochowy jechaliśmy modo secretissimo, 485 studentów i 17 księży. Kiedy duszpasterz akademicki ksiądz Karol Wojtyła dostał sakrę, zaprosiliśmy go na to nasze spotkanie w Warszawie. Przyjechał. No i trzeba wiedzieć, że lubił śpiewać i lubił się trochę popisać - był przecież kiedyś aktorem. Poprosiliśmy, żeby nam zaśpiewał. Trochę się krygował, że biskup, że nie wypada, ale w końcu zdjął piuskę, schował ją do kieszeni, krzyż też schował, usiadł na takim stopniu, wziął gitarę, jak harcerz, i zaśpiewał "Starego kowboja". Pięknie zaśpiewał. Taki był. Otwarty. Życzliwy. Radosny.

Kongres Eucharystyczny. Wolna Polska, 1997 rok. Ta wizyta była już zupełnie inna.
Dla nas biskupów i duchowieństwa Dolnego Śląska to było zaskoczenie, bo pierwszy Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny w Polsce był przewidziany przed wojną, ale ustąpiliśmy dla Węgier. Więc pierwszy raz takie wydarzenie miało miejsce u nas w kraju. Dlaczego nie Kraków? Warszawa? Poznań? Sama organizacja Kongresu to jest ogromna robota. Jest specjalny komitet kongresów eucharystycznych przy Watykanie i trzeba uzgodnić z nim nie tylko temat - zaproponowaliśmy "Ku wolności wyswobodzi nas Chrystus". Trzeba też przedstawić program, przygotować tłumaczy. Jest taki zwyczaj, że biskupa diecezji organizującej kolejny Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny zaprasza się do miasta aktualnego. Pojechałem więc do Sewilli, gdzie odbywał się 45. Kongres. Ojciec Święty przy spotkaniu mówi do mnie: "Przyjdź na obiad". "Gdzie?". "Jak to gdzie? Do arcybiskupa". Naiwniak, idę. Wiedziałem, gdzie jest rezydencja, stoi jakiś arcybiskup, potem się okazało, że to gospodarz. Pyta mnie: "A eminencja dokąd?". "Na obiad". "A zaproszenie jest?". "Nie ma", ale widzę, że idzie papież, więc mówię po polsku: "Proszę Waszej Świątobliwości, on mnie nie wpuszcza". Ojciec Święty mu powiedział, że ja przejmuję pałeczkę, i sprawa rozegrała się należycie i godnie.

Domyślam się, że obiad był udany.
Nasze lepsze. Ale zamieszanie było też na Statio Orbis, na zakończenie Kongresu. W loży siedzi para królewska, królowa matka, dzieci królewskie, rząd, kardynałowie, ludzi dużo. Ojciec Święty przemawia i ogłasza na zakończenie, gdzie będzie następny kongres. Mówi "Wrocław", a tu cisza, więc ksiądz Dziwisz podpowiedział mu, że może Breslau będą lepiej znać, ale znów cisza. Dopiero jak powiedział "Polonia", to zerwały się brawa.

Z czego Ksiądz Kardynał był szczególnie dumny przed papieżem w czasie 46. Kongresu?
Z frekwencji, na spotkaniach reprezentowane były wszystkie kontynenty świata. Ze zrealizowanego pomyślnie programu i ze spotkania ekumenicznego. Pomogło nam to, że mamy Dzielnicę Wzajemnego Szacunku we Wrocławiu. A jeszcze co pomogło - w roku 1959 albo 1960 jestem na leczeniu w Sopocie, odprawiam mszę świętą u św. Jerzego, schodzę na śniadanie do proboszcza, a tam przy kościele są kwiaty sprzedawane i jakiś mężczyzna kupuje wiązankę. "Pewnie dla żony" mówię. A on "Nie mam". "To dla narzeczonej". "Nie mam". "To dla kogo? Dla Pana Jezusa?" "Ja mahometanin". Do dzisiaj utrzymujemy kontakt, to Tatar z Wileńszczyzny. Jako biskup byłem z wizytą w Bohonikach, gdzie oni mają świątynię, i ofiarowałem im z tureckiego buduaru mojej mamy krzyżyk wykładany masą perłową do czytania Koranu, pięknie rzeźbiony tekstami sur. I zaprosiłem tych moich Tatarów na Kongres do Wrocławia. Byli też prawosławni, ewangelicy, żydzi. Papież przeżył to bardzo pięknie. Udało się, bo goście ciekawi byli kraju zza żelaznej kurtyny, który włączył się do Europy. No i podbiliśmy ich gościnnością. Dogadałem się z dyrektorem hotelu Wrocław na taką cenę, że ją mogliśmy udźwignąć. I kiedy nasi goście wyjeżdżali, jak przyszło do płacenia rachunków, to się okazało, że nic nie muszą uiszczać. To ich wprawiło nie tylko w podziw, ale wręcz zachwyt. Do dziś żyjący kardynałowie, uczestnicy 46. Kongresu, to wspominają.

Jan Paweł II został wtedy honorowym obywatelem Wrocławia. W ratuszu był Ksiądz Kardynał przy nim.
Był wzruszony, mocno uścisnął mi dłoń. Ładnie postąpiły władze Dolnego Śląska, święta Jadwiga wyniosła na urząd papieża, a ludzie uczcili Go honorowym obywatelstwem.

Jaki był papież?
Poznałem Jana Pawła II w roku 1954. Ksiądz profesor Karol Wojtyła zaczynał swoje wykłady na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ale był już znany, a dla nas, młodych księży, interesujący, bo głośno było o nim, że trafia do studentów jako duszpasterz akademicki w Krakowie. Dlatego też bardzo chciałem go poznać. Poprosiłem więc moich kolegów z roku, żeby mnie przedstawili. To było na korytarzu w KUL-u. Stoimy, przedstawili mnie, że jestem wileńskim księdzem, który chciał go poznać. Prezentacji dokonał Stefan Bareła, późniejszy biskup Częstochowy. Wojtyła powiedział: "No to tak wyglądam" i przyznał się, że nigdy nie był w Ostrej Bramie i musi to koniecznie nadrobić. I kiedy my tak rozmawialiśmy, przyszła studentka z indeksem i mówi do nas, tak jak się wtedy mówiło, "Proszę kolegów, szukam księdza profesora Wojtyły". Staliśmy w czwórkę razem z Janem Wosińskim, późniejszym biskupem Płocka, spojrzeliśmy po sobie, Wojtyła jest, więc niech za siebie mówi. Ale Wosiński nie wytrzymał: "A po co on tobie potrzebny?". "Półrocze, muszę mieć wpis do indeksu". Na to włączył się Bareła: "A nigdy nie byłaś na jego wykładach?". "Nie byłam, bo to bardzo trudne - mówili koledzy". I co zrobił Wojtyła? Powiedział: "Koleżanko, daj ten indeks, może coś załatwimy" i złożył swój podpis. Ta jak zobaczyła, jaką gafę popełniła, to prysła. Wosiński, który był bardzo zasadniczy, nie wytrzymał: "Jak ty mogłeś tak zrobić, ani razu nie była na wykładzie". A on powiada: "Słuchaj, Jasieńku, ona zjawi się na egzaminie, to ja ją przycisnę". Wtedy nauczyłem się od niego szacunku do człowieka nawet takiego, który gafę popełnia. Przecież mógł się odwrócić, ofuknąć tę dziewczynę, a on ją zawstydził i właściwie dał jej szansę naprawić błąd.

Jak to jest spotkać na swojej drodze świętego? Ksiądz Kardynał znał siostrę Boniszewską, stygmatyczkę, widział św. Faustynę, no i wreszcie znał Jana Pawła II. Czy ci ludzie byli inni?
Byli inni i zwyczajni zarazem. Serdeczni, otwarci, skromni, życzliwi, nie wynoszący się nad innych. Rzeczywiście miałem wielkie szczęście spotkać w swoim życiu świętych. I za to Panu Bogu dziękuję. Rozmawiała Katarzyna Kaczorowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska