MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polski szpital go odesłał, pomogli mu Niemcy

Tomasz Kozłowski
fot. Tomasz Kozłowski
Leon Maselka pochodzi z Osieka Łużyckiego w powiecie zgorzeleckim, ale kilka lat temu wyjechał z Polski. Obecnie mieszka i pracuje w Niemczech. W ostatni weekend października mężczyzna przyjechał z wizytą do swojej rodziny w Opolnie-Zdroju pod Bogatynią. - To była taka wizyta połączona z pomocą w drobnym w remoncie w domu u siostry - wspomina pan Leon. I choć mężczyzna często odwiedza swoją ojczyznę, jak sam przyznaje, te kilka dni na polskiej ziemi zapamięta do końca życia.

Potrzebował natychmiastowej pomocy...
W niedzielę wieczorem pan Leon poczuł się bardzo słabo i natychmiast udał się po pomoc do szpitala w Bogatyni. - Choruję na nadciśnienie i jestem po wylewie - opowiada pan Leon. - W szpitalu po kilku minutach został zbadany i przyjęty przez dyżurującego lekarza. 164/112 - tyle pokazał ciśnieniomierz w szpitalu. - Po tym krótkim badaniu lekarz wypisał mi receptę i kazał wykupić leki - dodaje.

- Prosiłem najpierw lekarza, później pielęgniarki o jedną tabletkę na zbicie ciśnienia, bo czułem, że mój stan robi się coraz bardziej poważny - wspomina. Prośby mężczyzny nie zostały jednak spełnione. - Ja chciałem zapłacić za tę tabletkę, ale pielęgniarki zasłaniały się przepisami i odsyłały mnie do oddalonego o 32 kilometry Zgorzelca do apteki, która miała nocny dyżur - wspomina i ze łzami dodaje: - Ja im mówiłem, że nie dojadę do Zgorzelca, bo czuję się coraz gorzej. Było mi słabo.

Pomogli za granicą
Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna dla schorowanego mężczyzny. Leon Maselka był zmuszony poradzić sobie sam. - Przypomniałem sobie, że posiadam także niemieckie obywatelstwo i mogę skorzystać z pomocy medycznej w niedalekim Zittau - wspomina.

W miejscowości oddalonej o 15 km od Bogatyni Leon Maselka otrzymał natychmiastową pomoc lekarską. - Gdy dojechałem do szpitala, ciśnienie wynosiło już 190/90 - relacjonuje. - Od razu dostałem specjalny płyn na zbicie ciśnienia - dodaje. Pół godziny później stan zdrowia pana Leona był już ustabilizowany i mężczyzna mógł wrócić spokojnie do domu. Mężczyzna przyznaje, że po całym incydencie dochodził do siebie kilka dni. - Przykro mi, że w kraju, w którym się urodziłem, nie otrzymałem pomocy - mówi z żalem. - Gdyby granice nie były otwarte, prawdopodobnie już bym nie żył.

Szpital zasłania się przepisami - CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE
O komentarz do całej sytuacji poprosiliśmy dyrektorkę Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Bogatyni. Niestety, szefowa szpitala nie zajęła stanowiska w sprawie, zasłaniając się przepisami dotyczącymi tajemnicy lekarskiej.

- Z przykrością musimy stwierdzić, iż w posiadanej przez nas dokumentacji brak jest pisemnej zgody pana Leona Maselka na udzielenie panu lub jakiejkolwiek innej osobie trzeciej informacji objętych opisaną wyżej tajemnicą lekarską - przekazała Jolanta Syposz.

- Z tego też względu jesteśmy zmuszeni odmówić pańskiej prośbie o zajęcie stanowiska w opisywanej przez pana sprawie do czasu uzyskania zgody zainteresowanego pacjenta na udzielenie informacji dotyczących jego stanu zdrowia, przebiegu leczenia i udzielonych świadczeń medycznych - dodała.

64-letni Leon Maselka ze łzami opowiada, jak szukał pomocy w bogatyńskim szpitalu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska