Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłka nożna. Bramkarz, najbardziej szalony zawodnik drużyny [FILMY]

Jakub Guder; Twitter - @JakubGuder
fot. youtube
Nie umiesz kopać piłki? Staniesz na bramce! Tak było na podwórku. W profesjonalnych rozgrywkach jest zupełnie inaczej - nie dość, że bramkarze są często największymi twardzielami, to strzelają mnóstwo goli.

We współczesnej piłce wszyscy muszą być perfekcyjni. Nie ma czasu na improwizację. Piłkarze to atleci, których fizyczne możliwości wyśrubowane są do maksimum, a trenerzy wymagają, by jak najprecyzyjniej realizować założoną taktykę, by po boisku poruszać się w dokładnie określony sposób, przy rzutach wolnych czy rożnych stać w dokładnie wyznaczonych miejscach. Właśnie dlatego w tym sporcie tak cenimy jednostki, które w jakiś sposób się wyróżniają. Najczęściej wybitą grą, ale często też szaleństwem. W połowie XX wieku mówiono, że w drużynie piłkarskiej jest dwóch szaleńców - lewoskrzydłowy i bramkarz. Dlaczego akurat oni?

Stefan Szczepłek - doświadczony dziennikarz i historyk futbolu - w jednym ze swoich tekstów tłumaczył, że lewoskrzydłowy to był zawsze facet z 11 na koszulce, ten ostatni, ustawiony najdalej. Bramkarz natomiast był szalony, bo nigdy nie mógł pomóc swojej drużynie w zdobywaniu bramek. Chociaż...

No właśnie - byli tacy bramkarze, którzy potrafili zawstydzić swoich kolegów z formacji ataku i świetnie wykonywali rzuty karne, czy wolne. Na przełomie wieków między słupkami w reprezentacji Paragwaju stał charyzmatyczny Jose Luis Chilavert. W całej karierze strzelił 62 gole, w tym 8 w drużynie narodowej, której długo był kapitanem. Jednym z pamiętnych trafień jest to z 1998 roku, kiedy to trafił do siatki w spotkaniu przeciwko Argentynie na boisku rywala, podczas spotkania eliminacji do mistrzostw świata. Międzynarodowa Federacja Historyków i Statystyków Futbolu trzykrotnie wybierała go najlepszym bramkarzem roku, a w 1996 roku został najlepszym piłkarzem Ameryki Południowej.

Czasem jednak szalał po zakończonym meczu. W 2001 roku po ostatnim gwizdku kwalifikacyjnego spotkania z Brazylią napluł w twarz brazylijskiemu obrońcy Roberto Carlosowi, za co zresztą został ukarany przez międzynarodową federację (FIFA) czterema meczami zawieszenia. Pytany potem o całą sytuację stwierdził: - Gdybym musiał, to zrobiłbym to jeszcze raz, bo Roberto Carlos obraził mój kraj.

Kiedy indziej pobił się w trakcie gry z kolumbijskim gwiazdorem Faustino Asprillą. W 1999 roku, gdy Copa America (mistrzostwa Ameryki Południowej) miał być rozgrywany w jego ojczyźnie, nie przyjął powołania do reprezentacji, bo stwierdził, że rząd powinien inaczej wydać pieniądze przeznaczone na organizację turnieju. O Diego Maradonie powiedział kiedyś: "Messi jest najlepszym piłkarzem na świecie, dużo lepszym, niż kiedyś był Maradona. Diego nic nie wie o futbolu. Zawodnicy muszą przy nim uważać na siebie, żeby nie brać narkotyków". Nic zatem dziwnego, że obaj panowie za sobą nie przepadają. - Nigdy nie bałem się łamać stereotypów. To wyróżniało mnie spośród innych zawodników. Gdyby porównać bramkarzy do samochodów, to moi konkurenci byliby fiatami, a ja najnowszym modelem mercedesa - mówił sam o sobie.

Rok młodszy od Chilaverta jest Meksykanin Jorge Campos. Też strzelał gole - w sumie 34. W reprezentacji rozegrał aż 130 meczów i trzykrotnie awansował z nią do 1/8 finału mistrzostw świata. Najbardziej zasłynął jednak z wielokolorowych, pstrokatych bluz bramkarskich, z krótkim rękawkiem, co było nowością w tamtym czasie. Tłumaczył, że ubierając się w ten sposób, chce rozpraszać napastników. Innym jego ekscentryzmem było przywdziewanie koszulki z numerem 9, który rzecz jasna zwyczajowo zastrzeżony jest dla napastników (zresztą zaczynał na tej pozycji). Campos przy tym wszystkim był niewysoki jak na bramkarza. Oficjalnie miał 175 cm wzrostu, ale później podawano ledwie 168 cm, przez co w swoich interwencjach był nieraz bardzo efektowny, bo centymetry nadrabiał niebywałą skocznością.

Niedawno natomiast świat obeszła informacja, że po 25 latach gry w piłkę karierę postanowił zakończyć Rogerio Ceni - 42-letni bramkarz, który całą karierę spędził w jednym klubie. Czy to szaleństwo? Kibice Sao Paulo cenią tę lojalność, proszą, by Ceni prze-dłużył wygasający latem kontrakt i pomógł w... zdobywaniu bramek. Do tej pory strzelił ich prawie 130. To światowy rekord. Jest też zawodnikiem, który ma na koncie najwięcej występów w roli kapitana i najwięcej meczów dla jednego klubu.
Do grona szalonych bramkarzy należy koniecznie dodać Kolumbijczyka Rene Higuitę, który zasłynął z obrony strzału podczas towarzyskiego meczu z Anglią w 1995 roku nazywanej "scorpion kick" ("kopnięcie skorpiona"). Otóż lecącą wprost w niego piłkę odbił nogami, z tym, że... nad głową, rzucając się na ziemię i robiąc wymach do przodu niczym skorpion. Prawdę mówiąc, nie był jednak wielkim bramkarzem. Na dodatek oskarżano go o powiązania z jednym z bossów narkotykowych, a w 2004 roku zawieszono za wykrycie kokainy w organizmie.

Nie trudno znaleźć szalonych bramkarzy wśród Polaków - zaczynając od Jana Tomaszewskiego, a kończąc na Arturze Borucu, który będąc zawodnikiem katolickiego Celticu, demonstracyjnie wykonywał znak krzyża tuż przed trybuną, na której zasiadali fani protestanckich Rangers podczas derbów Glasgow. - Właściwie to do dzisiaj się mówi, że bramkarz i lewoskrzydłowy to powinni mieć coś z głową - uśmiecha się trener Śląska Wrocław Tadeusz Pawłowski. - W tej chwili jednak piłka poszła do przodu i potrzeba inteligentnych ludzi. Od kiedy na tej pozycji zaczęto grać więcej nogami, to trzeba więcej myśleć. Teraz bramkarz jest właściwie pierwszym rozgrywającym - wyjaśnia.

Aktualny szkoleniowiec wrocławskiego zespołu wspomina jednak, że gdy sam grał w piłkę, miał do czynienia z kilkoma barwnymi bramkarzami, jak chociażby Jan Tomaszewski czy Zygmunt Kalinowski - mistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski ze Śląskiem Wrocław, którego barw bronił w latach 1971-1977. - Gdy na przykład Grzegorz Lato wychodził z Zygą sam na sam, a nasz bramkarz bronił, to mówił później do Laty: "Słuchaj Grzesiek - tu nie stoi w bramce Tomaszewski czy Kukla, tylko Kalinowski, nie potrzebuję rozgrzewki". Innym razem prowadziliśmy w Mielcu ze Stalą 1:0 i w ostatniej minucie Bodziu Rachwalski chciał mu podać piłkę z połowy boiska. Wtedy jeszcze bramkarz mógł łapać, gdy podawał mu kolega z drużyny. Zyga tymczasem puścił to podanie pod nogą i skończyło się na 1:1. W szatni wszyscy byli rozżaleni, a Zygmunt stwierdził: "Słuchajcie kmiotki, ja wam dzisiaj remis uratowałem" - śmieje się Tadeusz Pawłowski i dodaje zaraz, że Kalinowski (uczestnik mistrzostw świata 1974) był dobrym bramkarzem, który zazwyczaj miał równą formę. - Gdy młodzi strzelali mu na treningach, to czasem wcale nie bronił, a kiedy ktoś próbował go ośmieszyć jakimś strzałem, to brał piłkę i wykopywał ją za nasyp
kolejowy przy Oporowskiej - opowiada trener Śląska.

A co, gdyby obecny bramkarz Śląska Wrocław Mariusz Pawełek chciał zaszaleć i powiedziałby, że czuje się siłach, by wykonywać na przykład rzuty karne?

- Nie ma problemów. Są bramkarze, którzy bardzo dobrze wykonują jedenastki. Zresztą tak się bawią czasem na treningach, że sobie wzajemnie strzelają. Mają więc ogromne doświadczenie i znają swoich kolegów - deklaruje Pawłowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska