Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odwiedziliśmy powodzian z 1997 roku

Marcin Rybak
Powódź 1997 na Kozanowie
Powódź 1997 na Kozanowie Wojtek Wilczyński
Wielka woda wlała się do Wrocławia w nocy z 11 na 12 lipca 1997 roku. Chociaż jeszcze dwa dni wcześniej ludzi przekonywano w mediach, że nic nam nie grozi... Dziś, po 19 latach, spotkaliśmy się z tymi, którzy wciąż niechętnie wspominają ten czas.

- Widzi pan tę gęsią skórkę? - pani Krystyna z ul. Reymonta pokazuje prawą rękę. - To na samo wspomnienie. Jej kamienicę woda odcięła od świata na trzy tygodnie. Tak to dziś pamięta. Później przez trzy miesiące leczyła się na nadciśnienie. Taki stres. Trzy tygodnie bez wody, prądu, gazu, łączności.

- Szczury to mądre zwierzęta. Wie pan, jak zalewała nas powódź, to biegły po ścianie budynku, po rynnach do góry i wskakiwały ludziom do mieszkań - wspomina. - Pierwszy raz coś takiego widziałam.

Przed 19 laty trzy tygodnie spędziła w kamienicy odciętej od świata przez powódź. Dziś nazywaną powodzią tysiąclecia. Fala była tak wielka, że żaden scenariusz obrony miasta jej nie przewidywał.

- Powódź? A musimy o tym rozmawiać? - pyta kobieta z Kozanowa. Do dziś, gdy słyszy deszcz, przypomina sobie, jak w sobotę, 12 lipca 1997 roku, prawie po szyję w wodzie szła z przystanku autobusowego do domu. Jak później patrzyła, czy woda wleje się do jej mieszkania. Nie wlała się: zatrzymała się dwa stopnie przed.

Na początku lipca 1997 roku w południowo-zachodniej Polsce deszcz padał przez kilka dni bez przerwy. Rzeki (dopływy Odry) nabrały potężną ilość wody. Przez Wrocław płynęło prawie 4 tys. m sześciennych wody na sekundę. Sto razy więcej niż w normalny dzień.

Rano 10 lipca ówczesny prezydent Wrocławia, Bogdan Zdrojewski, ostrzegł mieszkańców. W nocy 12 lipca zaczął się kataklizm.

Niż Genueński
Chmury zaczęły się zbierać nad Morzem Śródziemnym, w okolicach Zatoki Genueńskiej przy granicy włosko-francuskiej. Musiał być koniec czerwca. Bo takie chmury - zwane Niżem Genueńskim - potrzebują trzy, góra cztery dni, by dotrzeć do Polski. A jak już dotrą, to leje i leje. I tak kilka dni bez przerwy.

W 1997 lać zaczęło 3 lipca. W Beskidzie Śląskim, Masywie Śnieżnika i Jesionikach. Górskie rzeki nabrały gigantyczne ilości wody, która trafiła do Odry.

- W Raciborzu płynęło 4 tysiące metrów sześciennych wody na sekundę. Sto razy więcej niż normalnie - mówi dr Mieczysław Sobik z Instytutu Geografii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Ta gigantyczna woda zaczęła zalewać południe Polski. Owe 4 tysiące metrów sześciennych na sekundę gnały w stronę Wrocławia, zalewając po drodze m.in. Racibórz i Opole. Wrocław jeszcze nie wiedział, co się stanie. Wrocław cieszył się początkiem wakacji, współczuł i pomagał powodzianom z innych miast.

7 lipca 1997 roku wielka woda zaatakowała Dolny Śląsk. Zobaczcie zdjęcia z "Gazety Wrocławskiej" na kolejnych slajdach galerii >>>

Powódź tysiąclecia. 7 lipca 1997 roku wielka woda zaatakował...

Wilk się napił
Kłodzki jasnowidz Filip Fediuk przepowiedział kiedyś, że jak spotkają się trzy siódemki, to będzie kataklizm i wilk napije się wody. Wilk to płaskorzeźba umieszczona na ścianie kamienicy przy ul. Grottgera w Kłodzku. Na wysokości pierwszego piętra - około 4 metrów nad ziemią. Trzy siódemki spotkały się 7.07.1997 roku. Tego dnia Kłodzko zaczęła zalewać fala powodziowa. Woda doszła do wysokości płaskorzeźby. Kłodzki wilk napił się wreszcie wody.

Kotlina Kłodzka była jedną z pierwszych dolnośląskich ofiar Niżu Genueńskiego. Pierwsi ludzie musieli uciekać przed wodą w Żelaźnie. Tu były pierwsze podtopienia i ewakuacje.

W nocy z 7 na 8 lipca wielka woda, niesiona spokojną zazwyczaj Nysą Kłodzką, zalała samo Kłodzko. Fala przerwała wał przeciwpowodziowy przy Malczewskiego, niedaleko mostu dla pieszych.

Tak zalany był Wrocław [ZOBACZ MAPĘ]

- Jechałem autem, kiedy to się stało - opowiada pan Krzysztof. - Woda podnosiła się bardzo szybko, wlewała się do samochodu, zalała silnik. W końcu auto zgasło. Byłem przerażony. Wysiadłem z samochodu i uciekłem do najbliższego bloku. Horror. Nie miałem telefonu, by powiadomić rodzinę.

Woda zaczęła wdzierać się na osiedle Nysa, sięgając wysokości pierwszego piętra. Następnie fala powodziowa zalała zabytkową dzielnicę położoną na historycznym przedmieściu Wyspa Piasek. Pod wodą znalazły się m.in. dworce PKS i PKP oraz kościół i klasztor franciszkanów. Zginęło kilkanaście osób. Straty w Kłodzku oszacowano na 92 mln złotych. Wrocław - tak jak cała Polska - ruszył na pomoc powodzianom.

Czytaj dalej na kolejnej stronie
Wrocławianie zdali egzamin
Tymczasem fala pędziła Odrą w stronę Wrocławia. Opole zalało 9 lipca. Tego samego dnia prezydent Wrocławia ogłosił alarm. Dzień później ostrzegł wrocławian przed wielką wodą. Zaczęło się wykupywanie żywności, wody, zapałek, świeczek. Wszystkiego, co potrzebne w takich chwilach. Zaczęły się przygotowania do walki z żywiołem.

W piątek, 11 lipca lokalna wrocławska Telewizja Dolnośląska przerwała normalny program. Zaczęła całą dobę nadawać tylko informacje o powodzi. Na nadchodzące kilkadziesiąt godzin TeDe razem z Radiem Wrocław stanie się ważnym źródłem informacji o kataklizmie. O tym, gdzie jest potrzebna pomoc. A woda, jakiej nikt nigdy nie spodziewał się we Wrocławiu, pędziła na miasto. Zaczęło się w środku nocy.

- Woda przyszła do nas stamtąd - pani Krystyna z Reymonta pokazuje w stronę pobliskiego mostu przez Odrę. - Dwie godziny i wszystko było zalane.

- Powódź? A musimy o tym rozmawiać? - Uśmiecha się mieszkanka Kozanowa. Stoimy pod blokiem na osiedlu. Kobieta w białej kurtce wspomina, jak 19 lat temu kierowniczka nie chciała jej wcześniej puścić z pracy. Powódź? Jaka tam powódź - powiedziała jej. A Kozanów właśnie zalewało. Z przystanku autobusowego do swojej klatki schodowej szła w wodzie prawie po szyję.

Do dziś pamięta, jak fala uderzyła ją w pierś. Do dziś, jak słyszy deszcz, zaczyna się bać. Kozanów był pod wodą cały tydzień. Od soboty, 12 lipca do następnej soboty.

- Pamiętam, przeszło siedemdziesiąt godzin na nogach - mówi Jacek Ściobłowski, w 1997 szef Telewizji Dolnośląskiej. - Reporterzy wpadali, zostawiali kasety i znowu pędzili w miasto, a my od razu wrzucaliśmy to na wizję.

Do tego cały czas informacje ważne dla ludzi. Że na Różance potrzebne worki z piaskiem, że na most Zwierzyniecki pilnie potrzebni są ludzie z linami, że na Traugutta trzeba pilnie lekarza.

- Było pospolite ruszenie dobrej woli. Zwykła międzyludzka solidarność - mówi Jacek Ściobłowski. - Wrocławianie zdali wtedy egzamin.

Jest strach?
Woda zalała 15 procent miasta. Była na Kozanowie, Kleczkowie, Rakowcu. Wdarła się do centrum na Podwale, Świdnicką, plac Legionów. Była niedaleko Dworca Głównego PKP, ale samego dworca już nie zalała.
- I co? Jest strach? Teraz?
- Teraz to już nie. Wał wybudowali - mówi pan Andrzej z Kozanowa.
- Wał? Jakby przyszła taka woda, jak wtedy w 1997, to wał by nie wytrzymał. I wszystko znowu by zalało - nie ma wątpliwości starszy mężczyzna na rowerze. Wybierał się nim na działkę, ale... właśnie zaczęło padać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska