Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odebrać rodzinie dziecko? To bardzo proste!

Małgorzata Moczulska
Kraków, marzec 2013 roku: demonstracja zorganizowana przez inicjatywę "Nie niszczcie rodziny" w obronie ludzi, którym sąd odebrał dzieci
Kraków, marzec 2013 roku: demonstracja zorganizowana przez inicjatywę "Nie niszczcie rodziny" w obronie ludzi, którym sąd odebrał dzieci fot. Anna Kaczmarz
Powód, by sąd odebrał dziecko rodzinie, może być błahy: maluch jest za gruby, rodzice za biedni, chorzy albo zbyt wierzący. Sądy działają prewencyjnie, boją się odpowiedzialności, nie ufają kuratorom. Dlaczego? Pisze Małgorzata Moczulska

Kuratorka sądowa zagroziła dziadkom pięcioletniego Maćka, że odbierze im chłopca, ponieważ jest za gruby. Kiedy odwiedziła rodzinę w ich domu pod Środą Śląską, miała powiedzieć przy dziecku: "Pasiecie go jak świnię". Od gróźb szybko przeszła do czynów - już kilka dni później złożyła w sądzie wniosek o umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczej. Na szczęście sąd wykazał się większą empatią niż pani kurator. W ubiegłym tygodniu zdecydował, że Maciek zostaje z dziadkami.

Prosiła policję o pomoc, straciła syna
Takiego szczęścia nie miała pani Krystyna ze Świdnicy. Jej 11-letniego syna na polecenie sądu do pogotowia opiekuńczego prosto ze szkoły zabrali pracownicy socjalni. Chłopiec był przerażony.

Przerażona i zrozpaczona była też jego mama. Nie rozumiała tej decyzji. - Przecież ja tylko błagałam policję o pomoc. Chciałam, by w końcu pozwoli nam uwolnić się od byłego męża tyrana. I co? Zabrali mi dziecko - opowiadała kobieta.
Kilka tygodni wcześniej pani Krystynie policja założyła niebieską kartę. Były mąż, mimo rozwodu i ograniczonych praw do dziecka, mieszkał w tym samym budynku i nadal się nad nią znęcał. Groził i jej, i jej synowi śmiercią. Kiedy na dowód tego, że nie żartuje, odpalił w ich obecności spalinową piłę, przeraziła się. Poszła na komisariat. Tego, co spotkało ją później, się nie spodziewała - sąd wydał tymczasowe zarządzenie o umieszczeniu jej małoletniego syna w rodzinie zastępczej w trybie natychmiastowym.

Sąd zabrał dziecko, bo mamy nie było w domu
- Po założeniu niebieskiej karty wyznaczony do sprawdzenia sytuacji kobiety i jej syna kurator, mimo trzech prób przeprowadzenia wywiadu środowiskowego, nikogo w domu nie zastał - tłumaczy Agnieszka Połyniak, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Świdnicy.

Podkreśla, że decyzja sądu nie wiązała się z ustaleniami relacji matka - dziecko, a wynikała z tego, że sąd musiał zareagować, bo były sygnały, że matka dziecka nie jest w stanie zapewnić dziecku bezpieczeństwa i właściwych warunków rozwoju. Pani Krystyna rzadko bywała w domu. Starała się o miejsce w hostelu dla ofiar przemocy. - Ale przecież podałam policji mój numer telefonu. Nie mogli zadzwonić? Musieli zabierać wystraszone dziecko ze szkoły? Do obcych ludzi? - pytała retorycznie kobieta.
Od decyzji sądu odwołała się. Pięć tygodni później odzyskała ukochanego syna.
Bo rodzice byli zbyt religijni...

Dłużej, bo aż dwa lata, trwała walka o odzyskanie syna Renaty i Piotra Dzikowiczków z Legnicy. 11-letni Paweł mieszkał najpierw w pogotowiu opiekuńczym, a później w domu dziecka. Trafił tam na skutek kontrowersyjnej interwencji leg-nickiego sądu, który dopatrzył się u małżeństwa niebezpiecznych dla rozwoju Pawła zaburzeń psychotycznych. Za dowód choroby potraktowano religijne objawienia pani Renaty.

Kobieta od 11. roku życia ma wizje. W młodości przeżyła śmierć kliniczną. Widywała Matkę Boską, a w dniu jego śmierci - Jana Pawła II, który siedział na fotelu w jej pokoju. Na swoje nieszczęście o tych wizjach powiedziała kilku osobom. Ktoś "życzliwy" zadzwonił do opieki społecznej.

W lipcu 2008 roku policjanci siłą wyprowadzili chłopca z domu, a trzy miesiące później sąd zawiesił Piotra i Renatę w prawach rodzicielskich. Uznał, że dalsze przebywanie chłopca w domu rodzinnym może skutkować zaburzeniami w jego rozwoju społecznym i emocjonalnym. Nie miało znaczenia, że małżeństwo wśród znajomych miało opinię dobrych i religijnych ludzi. Piotr i Renata nigdy się nie pogodzili z utratą dziecka. Przez dwa lata, prawie codziennie przyjeżdżali, by go wycałować. Poruszyli niebo i ziemię. Zasypywali sąd opiniami psychologów, psychiatrów, księży.
Rzecznik praw dziecka Marek Michalak poprosił legnicki sąd o akta sprawy. Dzięki jego interwencji, 15 lipca 2009 ruszył proces o przywrócenie Dzikowiczom władzy rodzicielskiej.

Normalna rodzina, ale nie dla sądu

Czasem, by na sprawę danej rodziny sędziowie spojrzeli inaczej, dokładniej czy po prostu po ludzku, wystarczy jej nagłośnienie. Kilka miesięcy temu przez Kraków przeszła demonstracja zorganizowana przez inicjatywę "Nie niszczcie rodziny" w obronie rodziny Bajkowskich.

- To zadbana rodzina, kochane i kochające dzieci. To, co ich spotkało, mogło się przytrafić właściwie każdemu z nas - zachęcał do udziału w marszu jego organizator Grzegorz Mika. Przyszły tłumy.

Wszystkich poruszyła ta historia. Bajkowscy sami zgłosili się na terapię do Krakowskiego Instytutu Psychologii. Chcieli prosić o pomoc, bo uznali, że mają problem z wychowaniem trójki swoich dzieci. Pomoc zakończyła się jednak zabraniem ich rodzicom. Sąd wydał decyzję o ograniczeniu praw rodzicielskich i natychmiastowym odebraniu dzieci. Chłopcy zostali zabrani wprost ze szko-ły i przewiezieni do domu dziecka.

Lepszy dom dziecka niż za małe mieszkanie
Ale to niejedyny tak drastyczny przypadek. Psycholog, prezes Towarzystwa Nasz Dom Tomasz Polkowski opowiada, że nie raz spotkał się z przypadkami, kiedy dzieci zabierano rodzicom, bo mieli za małe mieszkanie, cierpieli na depresję albo dziecko było niedożywione.

- Mogę przytoczyć taką sytuację. Sędzia, który dostaje ze szkoły sygnał, że uczeń przyszedł na lekcje głodny, decyduje, że trzeba go z domu zabrać. Kieruje go do domu dziecka, bo tam z pewnością otrzyma te trzy czy nawet cztery posiłki i dla niego sprawa jest załatwiona. Tylko że te dzieci czasem przyjdą do szkoły bez drugiego śniadania, ale w swoich domach są kochane - tłumaczy Polkowski.
Bieda to nie patologia
Psycholog podkreśla, że bieda nie jest patologią. Nie stwarza zagrożenia dla rozwoju dziecka. Tym rodzinom trzeba pomóc, a nie dobijać je takimi drastycznymi decyzjami. Jak dodaje, już dawno psychologowie udowodnili, że dzieciom do prawidłowego rozwoju najbardziej potrzebne są więzi, miłość i bezpieczeństwo. I nawet jeśli dziecko będzie jeść ziemniaki z mlekiem, a będzie kochane, to może się normalnie rozwijać i będzie szczęśliwe.

Podkreśla, że pomagać trze-ba też rodzinom, w których zdarzają się depresje. A i tu sądy bywają zimne i radykalne w swoich postanowieniach. Jako przykład przytacza sytuację z sierpnia tego roku. W Bydgoszczy sąd nakazał odebranie matce czwórki dzieci w wieku od 3 do 16 lat, bo kobieta cierpi na depresję. Matka nie pogodziła się z tą decyzją i uciekła z dziećmi z domu. Ukrywała się u przyjaciół. Policja szukała jej dwa tygodnie. Znalazła. Dzieci trafiły do domu dziecka, chociaż sam sąd przyznał, że więź między chłopcami a ich matką jest bardzo silna.

Kobieta nie poddała się. Zamierza walczyć o dzieci. - One zostały zabrane mojej klientce na podstawie notatki psychiatry klinicznego działającego przy ośrodku pomocy społecznej - komentował de-cyzje pełnomocnik kobiety. - Ale on nie badał dzieci, a opierał się tylko na dokumentach. Ta rodzina miała asystenta, była objęta opieką i ten asystent nie wnosił o odebranie dzieci matce - argumentował.

Sąd boi się konsekwencji
Tomasz Polkowski przyczyny takich decyzji widzi we wciąż ułomnym systemie wsparcia rodzin i często asekuranckich decyzjach. - Pracownicy opieki społecznej, asystenci rodzin, kuratorzy czy w końcu sędziowie nie rozmawiają ze sobą o sprawach, za to wzajemnie się rozliczają. I potem efekt jest taki, że sędzia decyduje o odebraniu dziecka rodzinie, bo boi się, że jeśli tego nie zrobi, to za miesiąc czy rok to dziecko wyląduje w szpitalu albo, co gorsza, w beczce. Bo sędziowie często nie ufają systemowi opieki i wsparcia rodzin. Nie chcą brać na siebie odpowiedzialności za ich ewentualne niedociągnięcia - tłumaczy.

Jego zdaniem dodatkowo mamy niezrozumiałą wręcz łatwość w ocenianiu i taki kurator czy sędzia ocenia te rodziny względem siebie. Wydaje mu się, że on wie najlepiej, gdzie dziecku będzie dobrze. I nie znajduje pozytywów, a wyciąga braki. W niemal każdej rodzinie można znaleźć jakąś dysfunkcję i co? Taka rodzina jest zła? Niekoniecznie. A o tym urzędnicy niestety zapominają - wytyka Polkowski.

Działanie prewencyjne
Z tym, że sądy często zbyt niefrasobliwie podejmują drastyczną decyzję o odebraniu dzieci ich biologicznym rodzicom, zgadza się też Katarzyna Jabłońska, prawniczka z Wałbrzycha. - Sądy działają prewencyjnie, bojąc się, że ktoś zarzuci im - między innymi w mediach - zaniedbanie obowiązków. Sędziowie często zapominają, że zabranie dziecka z rodziny biologicznej powinno być ostatecznością - mówi, zastrzegając jednak, że w wydziałach rodzinnych pracują bardzo różni ludzie z różnym poziomem empatii.

- Na szczęście są sędziowie dobrze do tego zawodu przygotowani, tacy, którzy zanim podejmą decyzję, chcą wysłuchać wszystkich stron, chcą być pewni, że naprawdę nie dało się już nic zrobić - podkreśla. I przytacza przykład rodziny, którą reprezentowała przed sądem, a której sąd dał szansę. Dał ją, mimo negatywnej opinii kuratora. - I ci ludzie skorzystali z tej szansy. Mieli motywację i zmienili swoje życie. Dlatego uważam, że czasem warto zaufać. Oczywiście, może to być ograniczone zaufanie podparte kontrolą kuratora czy asystenta rodziny, ale warto. Wiem to, bo czasem widzę uśmiechnięte twarze tych dzieci, które są we własnym domu z ludźmi, których kochają - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska