Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie będzie już rosołu w niedzielę

Aleksander Malak
Janusz Wójtowicz
Wąsów nie zapuściłem, w końcu mam je (razem z brodą) od lat, ale przecież przed telewizorem zasiadłem. Po transmisji większość komentatorów mówiła o Hollywood. Myślę jednak, że przy ostatniej Planicy nawet Hollywood wysiada.

Adam Małysz w swoim ostatnim konkursie w karierze, ba, w ostatnim skoku, staje na podium. Po raz drugi staje na podium w klasyfikacji generalnej, wyprzedzając Andreasa Koflera. Cały konkurs wygrywa Kamil Stoch, który w ten sposób bierze odwet na Słoweńcach za ostatnie drużynowe mistrzostwa świata i wygrywa z Robertem Kranjcem, w dodatku niejako symbolicznie odbierając pałeczkę od starszego kolegi kończącego wspaniałą karierę. Nie dość na tym, Adam swoim ostatnim skokiem zapewnia drużynie III miejsce w tzw. pucharze narodów. To się jeszcze nie zdarzyło w historii polskich skoków narciarskich.

Wszyscy żegnamy Adama Małysza. Wielu wyraża żal, że to już koniec. Kilku namawia do odpoczynku i powrotu na skocznię. Najbardziej ujęła mnie jedna kibicka, która powiedziała, że Adam przez wszystkie te zimowe lata był jak rosół w niedzielę. Nie będzie już w niedziele rosołu.
Pamiętam, jak po pierwszych sukcesach i chwilę po nich większych niepowodzeniach Adam chciał swoją sportową karierę zakończyć i wrócić do wyuczonego zawodu dekarza. On, który przez tyle następnych lat fruwał nad dachami (pooglądajcie na przykład skoki w Planicy, kiedy skoczkowie lecą właśnie nad dachami), chciał wylądować na dachu na zawsze. Na szczęście nie udało się. Jestem pewien, że o zmianie decyzji, o powrocie do ciężkiej pracy, w końcu do sukcesów zdecydowało coś, o czym rzadko, bardzo rzadko się wspomina. Jak wielokrotnie pisał krajan Adama Jerzy Pilch, "lutry" mają pracowitość w genach. Adam miał ją z pewnością.

I dlatego zdobył wszystko, co było do zdobycia w tym sporcie. Chociaż… Chociaż żal, że zabrakło czegoś, co przed laty udało się Wojciechowi Fortunie. Złotego medalu olimpijskiego. Najpierw w Salt Lake City w 2002 roku, kiedy Adam był w życiowej formie; przed i po igrzyskach wygrywał z kim chciał i jak chciał. I u schyłku kariery w Vancouver, przed rokiem, kiedy ponownie wspiął się na szczyty swoich możliwości. Za każdym razem z pierwszego miejsca wykolegował go kolega, przyjaciel Szwajcar Simon Ammann, który teraz w Planicy uznał wyższość starszego mistrza i przed nim klęknął. Piękny gest.

Dzisiaj benefis Adama Małysza w Zakopanem. Na Wielkiej Krokwi będą bawić się (bo przecież nie rywalizować) skoczkowie, najlepsi z najlepszych na świecie. Wszyscy przyjechali dla Adama. I chociaż rosół nie jest moją ulubioną zupą, naleję sobie michę i zjem na obiad, na cześć małego-wielkiego sportowca z Wisły.

Wszyscy dziś żegnamy Adama Małysza. Wielu wyraża żal, że to już koniec

Co potem? Potem po prostu zmienię menu. I będę w niedziele, od listopada do grudnia jadł inne zupy. Także moje ulubione, jak barszcz, grochówkę czy jarzynową. Zupy gęste, zawiesiste. Mam nadzieję, że również będą smakować wspaniale. Jak ów rosół w niedzielę przez minionych 16 lat. A może lepiej? Nie, to chyba niemożliwe.
Aleksander Malak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska