Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje szkolne wspomnienia. Część II - W polskiej szkole (2)

Jan-Joachim Brzeski
Z pamiętnika ucznia podgłogowskiej szkoły z czasów powojennych

Dzień pierwszy września jest w całej Polsce dniem rozpoczęcia nauki w szkołach. Tak też było w roku 1947. Po długiej przerwie w nauce szedłem znowu znaną mi drogą do Dalkowa.

Towarzyszył mi wujek, który został wezwany aby przed rozpoczęciem zajęć szkolnych poświęcił pomieszczenia klasowe. Mieliśmy zatem w plecaku komżę dla księdza i dla ministrantów - Janka i dla mnie - kropidło ze święconą wodą, modlitewnik itp.

Przed szkołą stała gromada rodziców i dzieci, a na schodach wiodących do wnętrza stał młody, energicznie wyglądający nauczyciel. Wnet dołączył do niego mój wujek, ubrany już w białą komżę oraz stułę, i my ministraci. Przed szkołą, właściwie na ulicy, stali lub siedzieli na schodach do kościoła ewangelickiego mieszkańcy Dalkowa i okolicznych wiosek (kościół znajdował się dokładnie naprzeciw szkoły i wówczas był w znakomitym stanie). Odczuwało się, że ten dzień jest wielkim wydarzeniem w życiu wioski; otwarto nową czteroklasową szkołę w świeżo odnowionych pomieszczeniach. Klasy były dobrze przygotowane do przyjęcia dzieci, a na ścianie szczytowej wisiały obrazy: godło państwa (biały orzeł bez korony), dwaj dostojnicy (Bolesław Bierut i jeszcze jeden), a nad nimi wisiał krzyż.

W klasach były ustawione długie, stare ławki szkolne, przy których do grudnia 1944 roku siedziało niejedno pokolenie niemieckich dzieci. Na kilku ławkach widoczne były ich gryzmoły, na mojej ławce widniała duża, głęboko wsiąknięta w drewno plama atramentowa. Codziennie, przed rozpoczęciem lekcji odmawialiśmy razem z nauczycielem krótką modlitwę.

Zgodnie z zapewnieniem nauczyciela, obok mnie siedział Janek z naszej wioski, co mnie bardzo uspokoiło. Wtedy Janek naprawdę dużo mi pomógł, zwłaszcza w pierwszych miesiącach mojej nauki. Z pierwszych dni i tygodni bytności w szkole - w czwartej klasie, niewiele pamiętam. Przypominam sobie, że gdy nauczyciel kazał mi coś przeczytać z książki, dzieci w klasie głośno się śmiały, a ja się wstydziłem. Wówczas usiłowałem wytłumaczyć łamaną polszczyzną nauczycielowi, że nie miałem podręcznika do czytanek, aby się w domu przygotować. „Tak, siadaj!”, powiedział tylko.

Nie muszę nikomu tłumaczyć jak wypadały pierwsze sprawdziany - dyktanda. Sądzę, że ani jedno słowo nie było prawidłowo napisane. Ale kto z moich domowników był w stanie mi pomóc? Jedynie wujek umiał już nieco języka polskiego i niekiedy, gdy miał wolny czas, usiadł aby mi pomagać, resztę musiałem nauczyć się sam. W tym miejscu mogę śmiało powiedzić, że to mi się udało. Do piątej klasy przeszedłem, ale czy moje umiejętności były naprawdę na poziomie klasy czwartej?

Wróćmy jednak do moich pierwszych tygodni w polskiej szkole. Codziennie borykałem się wieloma trudnościami. Na przykład: w Kurowie jeszcze nie było prądu i odrabianie zadań domowych odbywało się wieczorami przy świetle lampy naftowej, lampy karbidowej lub świeczek. Zanim wieczorem mogłem zająć miejsce za stołem, musiałem jeszcze pomóc w oborze lub na polu, gdzie usiłowano przed nastaniem mrozów zebrać plony - zwłaszcza kartofli i buraków jako paszy dla zwierzyny (krowy, świń). Trudności językowe miał również mój wujek podczas lekcji religii, co było powodem, że dzieci robiły sobie z niego żarty. Często nauczyciel lub przypadkowo obecni rodzice musieli być w klasie, gdy wujek prowadził lekcji religii.

Był już marzec 1948 roku, gdy w szkole pojawił się wizytator władz szkolnych z Głogowa. Gdy wkroczył do klasy musieliśmy wstać, przybysz przywitał nas słowami: „Dzień dobry”, na co odpowiedzieliśmy chórem. Po przejrzeniu dziennika klasowego rozpoczął zadawać uczniom sprawdzające pytania. Wydawało mi się, że ta godzina nigdy się nie skończy. Bałem się, że również będę pytany. Tak też się stało.

Wizytator zbliżył się wolno do mojej ławki. Gdy na wezwanie wręczyłem mu mój zeszyt, długo i uważnie przeglądał poszczególne zapisane strony. Czasami pokiwał głową, czasami uśmiechnął się z tego, co w zeszycie zauważył. Następnie spojrzał na mnie i spytał: „Przeliteruj słowo ‘biblioteka’!” Moja odpowiedź była prawidłowa, co on skwitował kiwnięciem głowy. Następne pytanie było: „Jak się nazywasz?” Szybko i bez namysłu odpowiedziałem, ale w pośpiechu zapomniałem, że jeszcze w 1946 r. zmieniliśmy nazwisko, a imię zostało spolszczone. W tym momencie wizytator wyprostował się i nabrawszy głębokiego oddechu, prawie krzycząc, powiedział: „Z jakimś Hansem nie rozmawiam!” Stałem jak skamieniały i skulony ze strachu w ławce. „Wynoś się z klasy” - dodał głośno. Jego potężny głos zabrzmiał w moich uszach jak uderzenie dzwonu. W klasie zrobiła się zupełnie cicho, rozległ się jedynie mój cichutki i wibrujący głos, pytający: „Dlaczego?”

Nauczyciel, który stał obok wizytatora, szeptał mu coś do ucha. Po wysłuchaniu usłyszałem głos wizytatora - coś w rodzaju: „Hmm..., Co? ... Aha.., dobrze”. Po czym powiedział do mnie: „No dobrze”, ... „ale nigdy nie zapominaj, że teraz nazywasz się Jan Joachim Brzeski, bowiem z jakimś Hansem nie chcę mieć nic wspólnego!” - powiedział z naciskiem w głosie. W sieni rozległ się dzwonek - zbawienny dźwięk zwiastujący przerwę. Wszyscy wybiegli przed szkołę na ulicę, tylko ja nie mogłem zrozumieć, dlaczego wizytator był wobec mnie taki przykry, przecież „Hans”, albo „Hanno”, nazywały mnie wszystkie dzieci.

W czerwcu otrzymaliśmy upragnione świadectwa. Dla mnie było to pierwsze świadectwo w polskiej szkole. Przeszedłem do piątej klasy i to było najważniejsze. Wujek powiedział coś w rodzaju: „Od razu wiedziałem, że dasz sobie radę”, a ciocia upiekła wspaniałe ciasto z czereśniami z własnego ogrodu. Ciasto było pyszne, zwłaszcza dlatego, że uświadomiłem sobie, że czekają na mnie wakacje - bez dzieci, bez uciążliwej drogi i nauczyciela (przed którym miałem cały czas stracha).

Nauczyciel pożegnał nas uroczyście. Na pożegnanie powiedział, że został przeniesiony do Warszawy i dodał, że nie wie, czy w Dalkowie w przyszłym roku będzie trwała nauka. Ta wiadomość mnie nie dotyczyła, bowiem w dalkowskiej szkole było miejsce tylko dla czterech klas, więc nastawiłem się, że będę musiał chodzić do szkoły w innej wiosce.

Rubryka tworzona we współpracy z Towarzystwem Ziemi Głogowskiej. Masz ciekawe wspomnienia z czasów szkoły? Wyślij je na adres email [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska