Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Hłasko. Niepokorny, piękny chłopak (SYLWETKA)

Małgorzata Matuszewska, Paweł Gołębiowski
We Wrocławiu przy ul. Borelowskiego 44 widnieje tablica poświęcona pamięci pisarza
We Wrocławiu przy ul. Borelowskiego 44 widnieje tablica poświęcona pamięci pisarza Tomasz Hołod
Był świetnym pisarzem, był ulubieńcem kobiet. Był również buntownikiem, niepokornym, pięknym i mądrym człowiekiem. Marek Hłasko urodził się 14 stycznia 1934 roku w Warszawie. Dwa lata przez wybuchem drugiej wojny światowej jego rodzice rozwiedli się. Ojciec - Maciej Roman Hłasko - był prawnikiem ze szlacheckiej rodziny. Matka, Maria Hłasko (z domu Rosiak), związała się z Kazimierzem Gryczkiewiczem, którego Marek najwyraźniej nie lubił. Nazywał go "Massa", a słowo to zaczerpnął z książek Karola Maya. Massa u Maya był panem kolorowych. Widocznie Marek nie czuł się wolnym dzieckiem.

Wojnę spędził w Warszawie z matką. W czasie powstania warszawskiego ich dom został zniszczony, wyszli ze stolicy, przez rok tułali się po Polsce. Do Wrocławia przyjechali w styczniu 1946 roku, krótko żyli przy ul. Smoluchowskiego, w budynku z przedwojennymi mieszkaniami, zasiedlonymi po kilka rodzin w jednym.

Marek miał 12 lat, kiedy wyprowadzili się na Sępolno, do domu przy ulicy Borelowskiego 44. Zyta Kwiecińska, jego cioteczna siostra, autorka książki "Opowiem wam o Marku", w 1989 roku ufundowała tablicę pamiątkową widniejącą na budynku.
Zyta Kwiecińska i Marek Hłasko razem oglądali filmy, dyskutowali o książkach. Po latach on został ojcem chrzestnym jej córki. Chrzest dziecka był w kościele Bonifratrów przy ul. Traugutta.

Marek chodził do Szkoły Powszechnej im. Marii Konopnickiej na Sępolnie, przy ul. Krajewskiego. Ogólne wykształcenie skończył na podstawówce, ale nie brakowało mu mądrości. Przy Borelowskiego, pod numerem 41, mieszkał Andrzej Czyżewski, jego brat cioteczny, a później spadkobierca i autor książki "Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski".

Z ciotecznym bratem łączyło go wiele spraw. - Nasza bliskość zmieniała się w czasie - uśmiecha się Czyżewski, starszy o cztery lata. - A faktycznie trzy, bo urodziłem się 30 grudnia 1930 roku, Marek 14 stycznia, niecałe cztery lata później. Przed wojną, kiedy jeździliśmy na wakacje, on był małym dzieckiem, ja czułem się już starszy - śmieje się. - To we Wrocławiu byliśmy sobie najbliżsi.

We Wrocławiu chłopcy mieli rowery. - Własny rower to wielka sprawa w życiu chłopaka - podkreśla Andrzej Czyżewski. Jeździli nie tylko po Wrocławiu - wyprawiali się do Trzebnicy, Oleśnicy. Po co? Poznawali okolice. - Młodego człowieka ciekawi, co jest za zakrętem. A rodzina się denerwowała naszymi wyprawami. Na tych terenach można było jeszcze spotkać niewybuchy - opowiada Andrzej Czyżewski.

Harcerz starszy o rokniż w rzeczywistości

Cioteczny brat późniejszego pisarza twierdzi, że ten pasjonował się harcerstwem. Andrzej Czyżewski uczył się w gimnazjum przy ul. Poniatowskiego (dziś to I Liceum Ogólnokształcące). Marek w harcerskiej książeczce miał inną datę urodzenia, według tego dokumentu był o rok starszy. - Należeliśmy razem do I Wrocławskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego. Zapisałem tam Marka, a on nie zawsze mógł zdążyć na zbiórki ze swojej szkoły, bo miał daleko. Został za to karnie usunięty z drużyny - opowiada Andrzej Czyżewski.

Z Sępolna blisko na nadodrzańskie wały, gdzie chłopcy spacerowali, bo - jak twierdzi cioteczny brat Marka - dla dzieci urodzonych i wychowanych w mieście tereny nadodrzańskie były jak łąki. I gadali, o wszystkim: o przeczytanych książkach (- Marek wychował się przecież w domu pełnym książek - zauważa Andrzej Czyżewski). Mieli wspólne lektury jeszcze z czasów wojennych: Jacka Londona, Karola Maya. - W czasie wojny ciotka czytała na głos Kraszewskiego i "Trylogię" - wspomina pan Andrzej. A kiedy Marek zaczął dorastać i pisać, sięgnął po własne lektury. Czytał Dostojewskiego. - Żeromskiego nigdy nie lubił - wspomina Czyżewski. Matka posłała go do szkoły z internatem w Legnicy, potem pojechał do Liceum Techniczno-Teatralnego w Warszawie. Nie skończył szkoły - jako szesnastolatek zaczął pracę w stoczni rzecznej, w szkole przy dzisiejszym pl. św. Macieja zrobił prawo jazdy.

W połowie listopada 1950 roku Marek Hłasko trafił w okolice Bystrzycy Kłodzkiej. Pobyt tam był w jego życiu tylko krótkim epizodem, ale okazało się, że mającym istotne następstwa. Wspomnienia z niespełna dwóch miesięcy pobytu (był tam do 1 stycznia 1951 roku) wykorzystał, pisząc opowiadanie"Ostatni do raju", na podstawie którego powstał film "Baza ludzi umarłych". Efekt jego bytności to także żywa dotąd w kilku miejscowościach Kotliny Kłodzkiej legenda o niezwykłym pisarzu, który pracował przy zwózce drewna z gór. Wspomina się o Hłasce m.in. w Bystrzycy Kłodzkiej, Stroniu Śląskim, Bielicach, Dusznikach-Zdroju.

- Przed laty kilku kierowców, którzy pracowali w tutejszych lasach, opowiadało mi, że poznali go osobiście i że był bardzo impulsywny. W czasie rozróby w knajpie w Trzebieszowicach miał na przykład wy-dłubać komuś widelcem oko - mówi Zbigniew Czerwiński z Bystrzycy Kłodzkiej. Dodaje, że pewności, czy tak było, nie ma, bo opowieści było więcej, a większość z nich ewidentnie zmyślona. Trudno je teraz weryfikować. - Wszyscy kierowcy Pagedu, których znałem, już nie żyją - wyjaśnia pan Zbigniew.
Nie ma jednak wątpliwości, że Marek Hłasko pracował w Bazie Transportowej spółki Paged (Polska Agencja Drzewna) w Bystrzycy Kłodzkiej. 16-latek był wtedy pomocnikiem kierowcy. Rzeczywiście, zwoził drewno z gór (prawdopodobnie w okolicach Bielic i Stronia Śląskiego) i robił to w okropnych warunkach. Mieszkał w hotelu robotniczym w Dusznikach-Zdroju.

- Do tej pracy w lesie nie trafiały anioły. Było ciężko i niebezpiecznie - mówi Henryka Szczepanowska z Kłodzka. Wyjaśnia, że jako nastolatka fascynowała się Hłaską. Później to jakoś minęło, ale rok temu z okazji zbliżającej się 80. rocznicy urodzin i 45. rocznicy śmierci pisarza postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej m.in. o jego pobycie w okolicach Kłodzka. - Szukałam przez prawie rok. Wiem, że na pewno był tu przez ponad miesiąc. Ale obecnie spotkać kogoś, kto naprawdę miał z nim kontakt, to jak trafić szóstkę w totolotka. Minęło ponad 60 lat - mówi. Prowadziła kiedyś firmę wykonującą usługi w lasach. Zatrudniała dziesiątki kierowców dawnego Pagedu. Niektórzy twierdzili, że poznali Hłaskę, ale mówili np., że to był wtedy mocno starszy człowiek. - Tak naprawdę, przyszły pisarz niczym się bowiem wtedy nie wyróżniał. To był przestraszony młodzieniaszek, jakich dziesiątki czy setki trafiały za karę do tej pracy - wyjaśnia Henryka Szczepanowska. Dodaje, że Hłasko z pewnością wszystko uważnie obserwował. Słuchał opowieści starszych kolegów z pracy i później wykorzystał je, pisząc "Ostatniego do raju". Nie ma już niestety śladu po hotelu robotniczym w Dusznikach-Zdroju, gdzie mieszkał. Okolica tak się zmieniała, że trudno nawet zlokalizować miejsce, w którym stał hotel. Szczepanowska jest przekonana, że na pewno nie mieszkał w Bielicach, jak podają niektóre przewodniki.

- Właściwie to ludzie chyba bardziej kojarzą tu Hłaskę z czasów, kiedy w okolicach Bielic Czesław Petelski kręcił film według jego scenariusza - mówi Jolanta Lignarska, właścicielka schroniska Chata Cyborga w Bielicach. - Ale ostatni mieszkaniec wsi, który mógł się z nim zetknąć, umarł kilka lat temu - dodaje.

Składnia zabawna, ale ta treść!

W 1953 roku wrócił do Wrocławia. Mieszkał m.in. przy ul. Wieniawskiego. - I mieszkał też z nami, dostał już stypendium ze związku literatów. Wrócił do nas, bo na warszawskim Żoliborzu musiał żyć w miniaturowej kawalerce, nie miał warunków do twórczej pracy. A przecież już pisał, przygotowywał do wydania "Bazę Sokołowską" - opowiada Andrzej Czyżewski. - Co napisał, dawał do przeczytania mnie i mojej mamie. Borykał się z ortografią i ze składnią - opowiada. I dodaje, że kiedy przygotowywał do druku dzienniki dziecięce Marka, dostrzegł dojrzałe pisarstwo, ubrane w pisownię pozbawioną zasad ortografii.

Kłopoty z polszczyzną zaprowadziły pewnego dnia Hłaskę do Anny Szpakowskiej-Kujawskiej, dziś artystki plastyk. Poznali się, kiedy pani Anna była nastolatką i przyjaźniła się z Andrzejem Czyżewskim.

- Pierwszy raz spotkaliśmy się u Andrzeja. Pani Czyżewska zaprosiła mnie na kolację. Przy stole siedział okrągłolicy czternastolatek. Mówiłam do niego "proszę pana", co mu się bardzo spodobało - uśmiecha się Anna Szpakowska-Kujawska. I uściśla, że Andrzej Czyżewski był wtedy w drugiej klasie liceum, a ona sama - w pierwszej. - Drugi raz spotkaliśmy się, kiedy byłam już mężatką i mamą. Szłam właśnie na uczelnię, naprzeciwko szedł młody, smukły chłopak, ubrany na szaro. Powiedzieliśmy sobie "dzień dobry" i pobiegłam dalej. Mieszkaliśmy z mężem przy ul. Czackiego. Wieczorem Marek stanął w naszych drzwiach i poprosił o pożyczenie słownika języka polskiego, bo zaczyna pisać, jak tłuma-czył - opowiada Anna Szpakowska-Kujawska, autorka późniejszych okładek jego książek.

Trzeci raz spotkali się w mieszkaniu przyszłej żony Andrzeja Czyżewskiego przy ul. Roentgena. - Był sylwester, a my, dziewczyny, siedziałyśmy w grupce, bo Marek zgromadził wokół siebie chłopaków i gadali. Czymś ich tak zainteresował, że z jego powodu nie było tańców - uśmiecha się artystka.

W 1957 roku poznał Sonję Ziemann, niemiecką gwiazdę filmową, przyszłą żonę. Aleksander Ford w Wytwórni Filmów Fabularnych przy Wystawowej we Wrocławiu kręcił "Ósmy dzień tygodnia" według jego powiadania, a Ziemann zagrała zagrała Agnieszkę u boku Zbyszka Cybulskiego (film jest miłosną historią osadzoną w realiach lat 50. zeszłego wieku, o parze, dla której nie było miejsca w polskiej rzeczywistości). Wtedy razem tańczyli tango w hotelu Monopol przy ul. Modrzejewskiej. Pobrali się w 1961 roku, by rozwieść w 1969 roku.

- To była pierwsza kobieta, której zaproponował małżeństwo i jego propozycja została przyjęta - twierdzi Czyżewski. I dodaje, że Marek Hłasko niesłusznie jest owiany mitem nieustannie balującego bawidamka. - To kobiety za nim biegały, nie on za nimi. I narzekał, że nikt nie widzi, jak pisze przez trzy miesiące bez przerwy, za to wszyscy dostrzegają, kiedy na chwilę usiądzie w knajpie. Nie miałby czasu napisać tego wszystkiego, gdyby wciąż się bawił - mówi Czyżewski.

Sonja Ziemann przyjechała do Wrocławia ponad 40 lat później, zaproszona do współpracy przy powstawaniu dokumentu Wiesława Saniewskiego "Wracając do Marka".

Marek Hłasko
jest autorem znakomitych powieści, wśród nich: " Ósmy dzień tygodnia" (1957), "Następny do raju" (1958), "Cmentarze" (1958), "Wszyscy byli odwróceni" (1964), "Brudne czyny" (1964), "Drugie zabicie psa" (1965), "Sowa, córka piekarza" (1967), "Sonata marymoncka" (wydanie pośmiertnie 1982), "Palcie ryż każdego dnia" (wydanie pośmiertnie 1985), opowiadań (m.in. "Baza Sokołowska"), autorem scenariuszy filmowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska