Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łupem złodziei padały VW, seaty i audi

Kacper Chudzik
Dwanaście osób stanęło przed sądem. Odpowiedzą za liczne kradzieże w całym regionie

Przed Sądem Rejonowym w Głogowie toczy się proces w sprawie dużej grupy zajmującej się kradzieżami samochodów. Działała ona na sporym terenie. Swoje łupy zdobywali m.in. w: Lubinie, Głogowie, Lesznie, Górze i Jerzmanowej. Na ławie oskarżonych zasiadło w sumie 12 osób. Ośmiu mężczyzn odpowie za kradzieże z włamaniem, reszta za paserstwo.

Akt oskarżenia w tej sprawie przygotowała Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, po tym jak głogowska umorzyła śledztwo. To z resztą nie był odosobniony przypadek zamykania tej sprawy. Wcześniej, z powodu niewykrycia sprawców, zrobiła to też górowska policja. Co prawda policjanci dotarli do jednego z podejrzanych już dzień po jednej z kradzieży, ale ten uciekł do rzeki i odpłynął.

- Na szczęście w końcu za sprawę wzięli się w Poznaniu i doprowadzili tam do odnalezienia sprawców oraz postawienia ich przed sądem - mówi nam jeden z poszkodowanych, który w obawie przed przestępcami prosił o anonimowość. - Ja straciłem przez nich dwa samochody, ale podobno ich łupem padło o wiele więcej.

Akt oskarżenia w tej sprawie liczy sobie ponad sto stron, a dokumentacja zajmuje około 30 tomów. To efekt blisko dwuletniego śledztwa prowadzonego przez policję w Lesznie.

Oskarżyciel posiłkowy przybliżył nam skalę procederu, którym parała się grupa. Ich łupem padały przede wszystkim volkswageny. Złodzieje wyłamywali zamki i specjalnie spreparownym kluczem obchodzili immobilizer. Popularnym celem były dla nich też pojazdy marki Seat oraz Audi. Szajka ukradła w sumie 40 samochodów w Polsce. Ustalono również, że ich łupem padło kilkadziesiąt aut w Niemczech. Wartość skradzionego mienia w samej Polsce wyniosła blisko pół miliona złotych. Auta sprzedawali po okazyjnych cenach. Pojazdy szły na części zamienne.

Złodzieje byli dobrze zorganizowani. Jeden odpalał auto, a potem spotykał się z innym i oddawał mu pojazd. Miejscami przekazywania kradzionego towaru były często parkingi przy kopalniach oraz przystanki autobusowe w małych miejscowościach. Prokuratorzy nie mieli wątpliwości, że przestępcy zrobili sobie z tego stałe źródło dochodu.

Większość złapanych złodziei przyznała się do winy i zgodziła na dobrowolne poddanie karze. Z niektórymi ustalono nawet kary dziesięciu lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Ale grozi im nawet do 15 lat odsiadki. Część poszkodowanych osób z niedowierzaniem patrzy jednak na wniosek prokuratury.

- Zawieszanie kary za coś takiego nie jest chyba dobrym pomysłem. Przecież to nie były pojedyncze przypadki, a masowa działalność przestępcza - słyszymy od jednego z nich.

Na dobrą sprawę sądowy proces jeszcze nie ruszył, choć odbyły się już dwa posiedzenia. Na sali rozpraw nie pojawia się bowiem jeden z oskarżonych, któremu nie udaje się dostarczyć wezwania. Okazało się, że adres widniejący w jego aktach nie istnieje. Sędzia Małgorzata Piotrowska odroczyła więc rozprawę do lutego. Jeśli jednak do tego czasu nie uda się dotrzeć do oskarżonego, za jego poszukiwania będzie musiała wziąć się policja, a sprawa jeszcze bardziej się przedłuży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska