18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi" Marii Szabłowskiej i Krzysztofa Szewczyka

Robert Migdał
Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk
Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk Tomasz Hołod
O polskich i zagranicznych gwiazdach muzyki wiedzą wszystko. A co mówią o sobie nawzajem? Z Marią Szabłowską i Krzysztofem Szewczykiem, autorami "Wideoteki Dorosłego Człowieka", którzy wydali właśnie książkę "Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi", rozmawia Robert Migdał.

Skończmy z tymi plotkami raz na zawsze: jesteście Państwo małżeństwem czy nie?
Maria Szabłowska: Nie, ale i tak musimy się z tych plotek tłumaczyć.
Krzysztof Szewczyk: Po pewnym spotkaniu autorskim podeszła do mnie starsza pani i mówi: "Panie Krzysztofie, ja mam takie intymne pytanie: Czy wy jesteście razem?". Odpowiedziałem: "Nie".
Maria Szabłowska: Ale nie uwierzyła. Przyszła do mnie: "Może pani, żona, mi powie...".

Magia ekranu robi swoje.
M.S.: To jest wielka siła. Bo ciągle nas się widzi w telewizji razem.
K.S.: Kiedyś w Opolu mieliśmy taką sytuację: wieczorem prowadziliśmy koncert, a w ciągu dnia spacerowaliśmy sobie po Rynku. Ludzie nas poznali, dziękowali za program "Wideoteka Dorosłego Człowieka", i w pewnym momencie słyszymy za plecami taki teatralny szept: " Zobacz, zobacz, państwo Gucwińscy...".

Małżeństwem nie jesteście, ale przez tyle lat wspólnej pracy z pewnością poznaliście się bardzo dobrze.
M.S.: Myślę, że tak. Praca w programie na żywo ujawnia różne cechy charakteru. Cała prawda o człowieku wtedy wychodzi na jaw.
K.S.: To, proszę, powiedz coś o swoim charakterze...
M.S.: To ty musisz o moim, a ja o twoim...

Proszę więc zdradzić, co w sobie lubicie? Jakie cechy?
M.S.: U Krzyśka - nieprzewidywalność. Nigdy nie wiem, co powie, jak zareaguje.
K.S.: A ja lubię to, że Maria jest taka strasznie "dziewczęca". Że kiedy rozmawia, to mam wrażenie, że prowadzę program z osiemnastolatką...
M.S.: Łał. Słyszał to pan? Nagrał? (uśmiech)
K.S.: Maria jest pełna energii, takiej pozytywnej energii. I ma wielką radość z tego, co robi.
M.S.: A propos tej twojej nieprzewidywalności, to przypomniało mi się, jak zapytałeś Izę Trojanowską, czy jadła stek z krokodyla? Nie wiedziałam o co Krzyśkowi chodzi, patrzę na Izę - ona też nie rozumie.
K.S.: Bo czytałem kiedyś, że jak jeszcze mieszkała w Niemczech, to ze swoim mężem prowadziła restaurację. I w menu mieli właśnie takie danie - "stek z krokodyla". Może Iza zapomniała, co gościom podawała?

A co Was u siebie nawzajem denerwuje?
M.S.: Ooo...
K.S.: Łaaa...

To co, będzie długa lista?
M.S.: Gdyby to była wielka lista, to byśmy ze sobą nie wytrzymali tak długo razem. Ale najbardziej mnie denerwuje w Krzyśku to, że jest "ulepszaczem".

Ulepszaczem?
M.S.: Przed programem montujemy archiwalia, mamy szkielet programu, pewne rzeczy są ustalone - np., co po czym będzie puszczane. I kiedy wszystko jest gotowe, odzywa się Krzysiek: "Eee, nie. To jeszcze może zaprośmy tego czy tamtego, i może jeszcze wyrzućmy to, a dajmy coś innego...". To mnie zawsze wkurza.
K.S.: Bo mi nagle coś wpadło do głowy.
M.S.: I jak zwykle trochę późno... Dobrze, że jednak wpadło.
K.S.: Ooo, dziękuję.
M.S.: Proszę...

Kłótnia jak w starym, dobrym małżeństwie. Panie Krzysztofie, proszę odbić piłeczkę: co denerwującego jest u pani Marii?
K.S.: Przed wejściem na antenę, tak na minutę przed, muszę się skupić, poustawiać sobie wszystko po kolei, bo kiedy się już zacznie, to leci. Edyta Wojtczak zawsze powtarzała: "Najważniejsze, to jest dobrze zacząć". A Maria jeszcze na 15 sekund przed wejściem na wizję potrafi mówić koleżance, gdzie kupiła buty albo rajstopy.
M.S.: Ale i tak piosenkarka Alicja Majewska jest lepsza ode mnie. Bo kiedy zapowiadam ją na scenie: "A teraz wystąpi Alicja Majewska..." to widzę za kulisami, jak Ala maluje paznokcie...

W programie na żywo musicie Państwo liczyć na siebie.
K.S.: Uchylając rąbka tajemnicy: Nigdy nie rozmawiamy ze sobą o co będziemy naszego gościa pytać, jakie tematy będziemy wywoływać, jedyne, co ustalamy - to się pytam, za-nim się zapali czerwone światełko, "Kto zaczyna?".
M.S.: Przecież zawsze ty zaczynasz...
K.S.: Ale i tak zawsze się pytam... I wiem, że mogę na Marię liczyć, gdy czegoś nie będę wiedział, to ona "wskoczy".
M.S.: I vice versa. Ale raz Krzyśka zawiodłam...
K.S.: O tak, Krysia Sienkiewicz była naszym gościem. Siedziała na czerwonej kanapie i rozmawialiśmy o jej podróżach. Opowiadała, że była w Kopenhadze. I zapytałem ją, czy pogłaskała laskę Hansa Christiana Andersena? No bo to jest taki zwyczaj, że dotyka się, na pomniku, laskę Andersena. Żeby mieć szczęście. I ona to chwyciła i zaczęła ogrywać...
M.S.: Perfidnie to uwypukliła...
K.S.: I mnie "ugotowała". Zaczęła grać tą laską.
M.S.: Dodała: "Na mój widok nic nie staje...".
K.S.: Tak mi się chciało śmiać, że nie byłem w stanie zadać kolejnego pytania. Byłem jednak spokojny, bo wiedziałem, że Maria zawsze jest obok mnie. Przygotowana. Skupiona. Pewna siebie. I patrzę na Marię, a ona nie może z siebie wydobyć słowa, bo gdyby otworzyła usta, to by wybuchnęła śmiechem.
M.S.: Bo dodatkowo widziałam operatorów kamer, którzy trzęśli się i wyli ze śmiechu. A realizator programu ryczał nam do słuchawek, żebyśmy się natychmiast uspokoili, bo nie ma czego pokazać - wszystkie przygotowane wcześniej archiwalne materiały zostały już wykorzystane.
Cudowna historia. Myślę, że ta książka musiała powstać, bo byłoby okrutnym barbarzyństwem, gdyby te wszystkie barwne opowieści o radiu, telewizji i show-biznesie nie zostały zebrane na kartach książki. Przepadłyby i już.
M.S.: Taki był pomysł, ale nie nasz. My byśmy sami na niego nie wpadli.
K.S.: Był za dobry na nas.
M.S.: Wydawnictwo "Znak" miało ten pomysł. Zaproponowali nam jej napisanie, choć nigdy wcześniej nie napisaliśmy razem żadnej książki. A teraz, kiedy ta książka jest gotowa, to okazuje się, że tyle opowieści się do niej nie załapało, różnych postaci. Ba. Niektórzy z kolegów mają pretensje, że ich nie ma. Że się w niej nie znaleźli.

To pewnie będzie kolejna książka.
K.S.: Skoro serial "Klan" już tyle lat leci w telewizji, to może i my jeszcze jedną napiszemy.

Która z historii przedstawionych w książce jest Waszemu sercu najbliższa?
M.S.: Oj, jedną to by mi było trudno wybrać.
K.S.: Ciężko. Ale chyba to jest opowieść o początkach mojej pracy, kiedy to losy zupełnie przypadkowo sprawiły, że na bazie tego złego, co mi się przydarzyło, zrodziło się coś miłego, dobrego. M.S.: Mówisz o swoim wywaleniu z radia?
K.S.: No tak. Wyrzucono mnie z radia, a następnego dnia spotkałem na korytarzu, już jako bezrobotny, Wojtka Pijanowskiego, który stwierdził: "To może coś zrobimy razem". I zrobiliśmy program telewizyjny "Jarmark".

Cudowne wspomnienia, te teledyski, muzyka, Zachód pełną gębą. Piosenka "Były sobie świnki trzy, świnki trzy: sport, muzyka oraz gry, to my"... Teledyski ZZ Top, Michaela Jacksona...
K.S.: Dlatego ludzie, którym coś nie wychodzi, powinni pamiętać: "Jutro będzie lepiej".
M.S.: I że może się narodzić coś nowego, wspaniałego. A wie pan, że przez te teledyski z "Jarmarku", o których pan wspomina, narodziła się "Wideoteka Dorosłego Człowieka"? W Sopocie nagrywaliśmy program "Dozwolone od lat 40". I kiedy jeździliśmy tam co miesiąc, żeby zrobić kolejne odcinki, to widziałam, jak ludzie na Krzyśka reagują - czy to taksówkarz, czy pasażerowie w pociągu, przechodnie na ulicy. Zaczepiali go i mówili: "Ojej, panie Krzysztofie, ten pana "Jarmark" był wspaniały, te pana teledyski, co pan pokazywał... A ten Michael Jackson. Pamiętamy to. Było cudownie...". To nie byli ludzie młodzi, tylko tacy w sile wieku. I Nina Terentiew dała nam zrobić program ze starymi teledyskami, z zapraszanymi gośćmi.

I z widzami, z publicznością, na żywo.
M.S.: Ludzie dzwonili do nas, na antenie śpiewali piosenki. To był żywy, nieprzewidywalny człowiek - z tego śpiewania było dużo śmiechu.
K.S.: A propos Michaela Jack-sona i jego wideoklipu do piosenki "Thriller". Przywiozłem go do Polski z targów w Cannes. I zapowiedzieliśmy wcześniej w "Jarmarku", że puścimy go w dalszej części programu, bo chcieliśmy sprawdzić, jaka jest oglądalność "Jarmarku". Postawiliśmy jedną kamerę na dachu telewizji przy Woronicza, kierując ją na sypialnianą dzielnicę - Ursynów. I poprosiliśmy widzów, by zgasili światła w domach, gdy w teledysku zaczną wychodzić te trupy. I stała się rzecz niebywała. Kiedy puściliśmy Jacksona, nagle wszystkie światła w domach zgasły. Szybko dostaliśmy telefon z centrali rozdzielania prądu, że spadło napięcie: "Co wy robicie, od-wołajcie to, niech ludzie prąd włączają".
Przez lata pracy w telewizji i radiu rozmawialiście Państwo z setkami gwiazd i to tymi z najwyższej półki. Które z tych spotkań zapamiętaliście najbardziej?
M.S.: Rozmowę z zespołem ABBA. To była wielka gwiazda zachodnia, niespadająca, tylko rzeczywiście wielka. Czekałam na nich strasznie długo, w nocy. Opłacało się. Okazali się bardzo fajni, nienadęci, sympatyczni. I jeszcze bardzo mi się podobało, jak rozmawialiśmy z Tomem Jonsem - to facet na takim niesamowitym luzie. Powiedzieliśmy mu z Krzyśkiem, że świetnie wygląda, na co on: "No tak, ale tu miałem podciągnięte, tu sobie zrobiłem operację plastyczną, i tu...". Popatrzyłam na niego i mówię: "Ale włosy siwe...". Na co on odparł: "Coś musi prawdzie odpowiadać".
K.S.: A przed tą rozmową mieliśmy wytyczne, że nie można go pytać o operacje plastyczne i - ponieważ on całe życie ma jedną żonę - to dostaliśmy zakaz pytania o inne kobiety w jego życiu.

Jeden zakaz złamaliście...
M.S.: Drugi też. O kobiety też go pytaliśmy.

Niepokorni jesteście.
M.S.: Nie da się rozmowy włożyć w sztuczne ramy.
K.S.: Nudno by wtedy było w życiu.

Oprócz tych blasków gwiazd, są też pewnie i cienie. Macie taką czarną listę "tych Państwa już nie zapraszamy, z nimi nie rozmawiamy"?
K.S.: Mamy.

Kto jest na szczycie?
K.S.: Wiem na pewno, że nigdy w życiu nie zrobię już programu z Urszulą Sipińską.
M.S.: Ja też nie.

Czemu?
K.S.: Nie lubię ludzi, którym woda sodowa uderzyła do głowy. Zakompleksionych, którzy mają pretensje do całego świata, że innym się udało, a im nie. Którzy widzą, że świat poszedł do przodu, ich koleżanki, koledzy zrobili karierę, a oni nie. Że koleżanki nadal są na scenie, a oni nie.

A marzenie dziennikarskie? Z kim chcielibyście porozmawiać?
M.S.: Paul McCartney.
K.S.: Bruce Springsteen i Prince.

Rozmawiacie z gwiazdami muzyki, a sami gracie na jakimś instrumencie?
M.S.: Ja się uczyłam grać na fortepianie, ale mi nie szło i rodzice pozwolili mi zostawić instrument. Potem miałam im to za złe - bo powinni byli mnie jednak gonić do nauki. Wiadomo, że nie byłabym jakimś Krystianem Zimermanem, ale grałabym na fortepianie. Zazdroszczę tym, którzy umieją grać na jakimś instrumencie.
K.S.: A ja w podstawówce grałem na akordeonie. Musiałem chodzić do szkoły muzycznej, to było po drugiej stronie miasta, i w końcu mi się odechciało. Zostawiłem to.

A śpiewacie?
M.S.: Ja nie. Bo kiedy człowiek tyle się nasłucha dobrej muzyki i wie, jak to powinno dobrze brzmieć, to nie ma odwagi brać się za śpiewanie.
K.S.: Ja śpiewam: "Nic się nie stałoooo, Polacy nic się nie stałooooo...".

Panie Krzysztofie. Pamiętam też jak w "Jarmarku" razem z Wojciechem Pijanowskim i Włodzimierzem Zientarskim śpiewaliście "Były sobie świnki trzy..." oraz utwór "Mona Liza".
K.S.: Muszę się pochwalić, że "Mona Liza" była bardzo zauważona. Dostała tytuł najgorszej piosenki roku. A "Świnki trzy"... Ja tam praktycznie nie śpiewałem - uważam, że to, co zrobiłem, to była pierwsza próba hiphopowa w polskiej muzyce.

Państwa książka jest nie tylko o wspaniałych karierach, które się rozwijały w PRL, jest także o bardzo ciemnych stronach życia w tamtych czasach. Piszecie o ludzkich dramatach.
M.S.: Niektóre kariery toczyły się w bardzo dziwny sposób. Piszemy na przykład o Mirze Kubasińskiej z zespołu Break-out, tak niesamowicie zdolnej kobiecie, utalentowanej, która w jakimś momencie była bufetową na Dworcu Centralnym w Warszawie. Albo przypominamy historię Elki Dmoch z zespołu 2+1, która miała wszystko...
K.S.: Mieli być druga ABBĄ. Stali przed szansą na światową karierę. Ale im się nie udało.
M.S.: Piszemy o tym, jak te możliwości kariery na Zachodzie były niweczone, bo byliśmy za żelazną kurtyną. Wiele osób chciało wyjechać, być gwiazdami, ale im utrudniano, mieli problemy z dostaniem paszportów. Wystarczy popatrzeć na karierę Violetty Villas. Ma pan rację, to jest książka o życiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska