Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Limanowa. Noworodek żył tylko 13 dni. Dlaczego nie udało się go uratować?

Redakcja
Mirosław Górszczyk z dumą trzymał na rękach swojego drugiego syna. - Imię dla niego wybraliśmy wcześniej. Nie spodziewaliśmy się, że Kacperka ochrzcimy w szpitalu i tak szybko pochowamy - mówi
Mirosław Górszczyk z dumą trzymał na rękach swojego drugiego syna. - Imię dla niego wybraliśmy wcześniej. Nie spodziewaliśmy się, że Kacperka ochrzcimy w szpitalu i tak szybko pochowamy - mówi Arch. Górszczyków
Syn państwa Górszczyków był jednym z czworga dzieci, które zakaziły się w limanowskim szpitalu. Rodzice nie potrafią zrozumieć, czemu lekarze szybciej nie przewieźli ich maleństwa do Krakowa.

Zofia i Mirosław Górszczykowie 7 stycznia pochowali swojego synka. Kacperek żył zaledwie 13 dni. Rodzice nie mogą pogodzić się ze stratą wyczekiwanego dziecka. Ból sznuruje im usta. Pani Zofia nie jest w stanie wydusić z siebie słowa. Siedzi przy stole i przegląda zdjęcia synka, które każdego dnia robiła telefonem komórkowym. Ukradkiem ociera łzy, które nie przestają płynąć.

- Nigdy tego nie zrozumiemy. Dlaczego właśnie on? Dlaczego lekarze nie uratowali naszego dziecka? - pyta drżącym głosem pan Mirosław. - Przecież troje dzieci też miało objawy podobne do naszego synka, a mimo to przeżyły.

Kacperek, tak jak trójka innych dzieci, trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie wprost z oddziału noworodkowego Szpitala Powiatowego w Limanowej. Miał podobne objawy zakażenia. Ale jego stan był krytyczny. Lekarze z Prokocimia nie byli w stanie uratować jego życia. Trójkę pozostałych noworodków wyleczyli.

Trzy doby szczęścia
Ciąża Zofii Górszczyk przyniosła szczęście całej rodzinie. Małżeństwo ma już jednego syna 16-miesięcznego Miłosza.
- Cieszyliśmy się, że będziemy mieć dwójkę. Zawsze marzyliśmy o większej rodzinie - zwierza się pan Mirosław. - Żona bardzo dobrze znosiła ciążę. Lekarze postanowili jednak, że nasz drugi syn na świat przyjdzie przez cięcie cesarskie.

Termin porodu wyznaczono na 4 stycznia, ale Kacperek postanowił zrobić swoim rodzicom niespodziankę tuż przed Bożym Narodzeniem. Po północy 23 grudnia pani Zofii odeszły wody płodowe. Zaczął się poród. Natychmiast pojechali do limanowskiego szpitala. To właśnie tam o godz. 1.30 w nocy mieszkanka Pisarzowej urodziła przez cięcie cesarskie.
Kacperek był dużym chłopcem. Ważył 3360 gramów. Jego stan lekarze ocenili na 10 punktów w skali Apgar (ocena noworodka).

- Miał jedynie problem z uszami, zarośnięte kanały słuchowe. Lekarze nas uspokoili, że w dzisiejszych czasach wystarczy nieskomplikowany zabieg, który usunie tę wadę - podkreśla Górszczyk. - Poza tym nic mu nie dolegało. Mocno ssał pierś, miał duży apetyt.

W trzeciej dobie życia stan Kacperka się pogorszył. Był leniwy, cały czas spał, nie chciał jeść. Rodzice zauważyli, że zżółkła mu skóra, a jego brzuszek był wzdęty. Badania krwi wykazały podwyższony wskaźnik CRP (stan chorobowy), lekarze podali małemu antybiotyk.

- Po dwóch dobach Kacperek poczuł się lepiej, lekarze mówili, że będzie dobrze - wspomina pan Mirosław. - Tyle że pojawiła się kolejna infekcja. Potem dowiedzieliśmy się, że nasz syn ma martwicze zapalenia jelit. Gdy dopytywaliśmy co to, usłyszeliśmy, że Kacperek ma w brzuchu bakterie. Nic więcej.

Chłopczyk był w coraz gorszym stanie. W niedzielę 4 stycznia rodzice zapytali lekarzy z Limanowej, dlaczego ich syn jeszcze nie trafił do Prokocimia. - Kiedy żona trafiła na porodówkę, tego samego dnia do Krakowa z podobnymi objawami i podejrzeniem zakażenia trafiło inne dziecko - przekonuje tata Kacperka. - Tyle, że on został przewieziony w czwartej dobie życia. Nasz syn dopiero w dwunastej!

Zdążyli się pożegnać
Niedługo po pytaniach Górszczyków medycy postanowili skontaktować się ze specjalistami z Prokocimia. - Baliśmy się, że syn do nas nie wróci. Już wtedy był w bardzo ciężkim stanie - przyznaje pan Mirosław. - Poprosiliśmy księdza, żeby przyszedł na oddział i ochrzcił naszego Kacperka.

Kilka godzin później chłopczyk jechał w karetce do Krakowa. Po drodze był reanimowany i lekarzom udało się go utrzymać przy życiu. O godz. 22 rodzice zadzwonili do szpitala. - Usłyszeliśmy, że jego stan jest krytyczny. Nie spaliśmy całą noc - wtrąca się w opowieść męża pani Zofia. - O siódmej rano dostaliśmy telefon. Mieliśmy przyjechać jak najszybciej, żeby się pożegnać...

Rodzice do ostatniego bicia maleńkiego serduszka byli przy swoim synku. Patrzyli, jak stopniowo jego ciałko robi się coraz bardziej sine. - Nagle na monitorze pojawiła się ciągła kreska. Wszystko się zatrzymało. Maszyny stanęły. Nasz synek odszedł - mówi przez łzy pan Mirosław.

Lekarze pozwolili rodzicom pożegnać się z Kacperkiem. Ojciec i matka po raz ostatni wzięli w ramiona swoje dziecko. Tulili do piersi. I każde z nich zadawało sobie pytanie: dlaczego musiał umrzeć? Dlaczego lekarze czekali tak długo z decyzją o przewiezieniu go do Prokocimia? Czy gdyby trafił tam wcześniej, to wciąż by żył?

Kontrola w szpitalu
Odpowiedź na te pytania mogą przynieść wyniki sekcji zwłok Kacperka. Na nie trzeba jednak czekać co najmniej miesiąc. Profesor Ryszard Lauterbach, wojewódzki konsultant w dziedzinie neonatologii wierzy, że rozwieją one wiele wątpliwości.
Specjalista z Krakowa w ubiegłym tygodniu przeprowadził kontrolę oddziału noworodkowego Szpitala Powiatowego w Limanowej. Sprawdzał, czy do zakażenia dzieci nie doszło z winy medycznej placówki.

- U trojga, w tym zmarłego noworodka, wykryto bakterię klebsiella pneumonie, która powoduje różnego typu zakażenia - podkreśla prof. Lauterbach. - U zmarłego dziecka obecna była w kale i mogła przyczynić się do piorunującego rozwoju martwiczego zapalenia jelit.

Wojewódzki konsultant twierdzi, że do zakażenia nie doszło z winy szpitala. Bakterie wykryte w organizmach dzieci nie należały do szpitalnego szczepu. Także w próbkach pobranych do badań z oddziału noworodkowego, sprzętu i od personelu nie wykryto ich obecności. - Takie bakterie występują powszechnie w ludzkim organizmie. Do zakażenia mogło dojść podczas porodu - uważa specjalista w dziedzinie neonatologii.

Żal do dyrekcji
Rodzice Kacperka nie kryją żalu do Marcina Radzięty, dyrektora limanowskiego szpitala. - Ze zdumieniem przeczytaliśmy, że przyszliśmy z podziękowaniem za opiekę nad naszym synem - komentuje pan Mirosław wypowiedź dyrektora sprzed tygodnia dla „Gazety Krakowskiej”. - Nie spotkaliśmy się z dyrektorem, nie wiemy nawet, jak wygląda. Byliśmy w dniu śmierci Kacperka w szpitalu, ale w innej sprawie. Potrzebowaliśmy lekarstwa, które zahamuje proces laktacji u żony. Podziękowaliśmy owszem, ale za receptę.

Marcin Radzięta przyznaje, że z Górszczykami się nie spotkał. Informacje, które przekazał, miał od swoich pracowników.
- Jeszcze raz przeprowadziłem rozmowę z lekarzem dyżurującym i potwierdził, że rodzice byli po lekarstwo i przy tej okazji podziękowali za opiekę - mówi dyr. Radzięta. - Noworodek nie został wcześniej przewieziony do krakowskiego szpitala, ponieważ pozostawał pod opieką naszych specjalistów i nie było takiej potrzeby. Lekarze wdrożyli odpowiednie leczenie - odpowiada na pytanie rodziców.

Dyrektor dodaje, że jego oddział noworodkowy ma II stopień referencyjności, co oznacza, że zatrudnia odpowiednią kadrę do leczenia dzieci, które na świat przychodzą chore. Dopiero gdy noworodek wymaga wysoko specjalistycznej diagnostyki, przekazywany jest do Prokocimia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Limanowa. Noworodek żył tylko 13 dni. Dlaczego nie udało się go uratować? - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska