Ktoś, kto ma przebiec ok. 3,5 tys. km, musi być rosłym mężczyzną. Pies też będzie pewnie zaprawionym w bieganiu wygą. Tak sobie wyobrażam maratoński "zespół na 6 łapach", gdy jadę na spotkanie z panem Franciszkiem. Umawiamy się na skwerku w centrum Legnicy.
- Mam krótką przerwę na spacer z Dino - mówi biegacz.- Wtedy najlepiej porozmawiać. Gdy o umówionej porze pojawiam się na miejscu, zaczynam wypatrywać postaci, które sobie wyobraziłem. Ale ich nie ma... Pojawia się za to drobny, żylasty mężczyzna z wąsem, któremu towarzyszy wesołkowaty, rudy kundelek. Właściciel psa jest ubrany w strój typowy dla biegaczy, a w pobliżu nie ma nikogo, kto pasowałby do moich wyobrażeń, więc podchodzę i pytam, czy może nie są tymi, z którymi się umówiłem. - Tak, to ja. A to Dino - śmieje się legnicki maratończyk. - Ale niech go pan nie głaszcze, bo uzna, że musi mnie bronić i jeszcze pana ugryzie - przestrzega, widząc, że nieostrożnie wyciągam ręce w stronę psa. Po chwili dołącza do nas Adam Serafin - przyjaciel biegacza i mózg przedsięwzięcia.
Franciszek Gogół ma 56 lat. Jest zdunem. Mówi, że najwięcej pieców kaflowych stawia we... Wrocławiu. No i, ma się rozumieć, w jego rodzinnej Legnicy. Z tego żyje. Nie wyobraża sobie jednak życia bez sportu. Od zawsze coś trenował - jeszcze kilka lat temu kolarstwo górskie i szosowe. Ale od 7 lat przerzucił się na bieganie.- Zmiana wzięła się stąd, że kolarstwo zrobiło się strasznie drogie. Nie było mnie na to stać - tłumaczy.
Pomysł biegu z psem dookoła Polski zrodził się w jego głowie w 2011 roku, gdy pokonywał taką trasę rowerem. - Wie pan, on nie zrodził się tak od razu, ale powoli kiełkował. Kiedy jechałem, na kompletnym odludziu na wschodzie Polski znalazłem porzuconego psa. To było pustkowie, pies siedział w rowie. Gdy podjeżdżał samochód, on wychodził z rowu. Podszedł do mnie - był ładny, zadbany. Zostawiłem mu jedzenie na zapas i pojechałem dalej z rozdartym sercem - dodaje.
Wrócił do domu, ale po dwóch miesiącach postanowił, że musi coś zrobić dla dobra takich porzucanych zwierząt. - Powiedziałem do żony: "Pobiegnę dookoła Polski z psem". Tyle że nie miałem akurat psa, bo mój ukochany Szarik, owczarek niemiecki, odszedł wcześniej - mówi. Żałował, bo byli bardzo zżyci - obaj lubili wspólnie pobiegać. W tygodniu pokonywali 50- 60 km. - Dzięki temu żona nie musiała wychodzić z nim na długie spacery - śmieje się pan Franciszek. - Po takich treningach pies nie miał już na nic ochoty.
Myśl o nowym towarzyszu treningów długo świtała mu w głowie. Udało się ją zrealizować, gdy prawie dwa lata temu stawiał piec w Złotoryi. Suka właścicielki mieszkania akurat się oszczeniła. - Zaproponowałem, że jeśli wśród szczeniąt będzie piesek, najlepiej czarny, to chciałbym go dostać – wspomina. - Wieczorem ta pani zadzwoniła, mówiąc, że ma 4 suczki i 2 psy. Jeden jest czarniawy. Od razu postanowiłem go wziąć...
Gdy maluch miał 6 tygodni, poszli na dłuższy spacer do parku. Pan Franciszek zauważył, że pies bardzo lubi biegać. Zaczęli trenować - powoli, bez szaleństwa, żeby nie zrobić krzywdy szczeniakowi. - Po kolejnym miesiącu zaczął mnie wyprzedzać. Postanowiłem, że będziemy regularnie razem trenować - mówi legniczanin. Wiedział już też, że ma z kim zrealizować swoje marzenie: bieg dookoła Polski. Jak podkreśla, zanim zadecydował ostatecznie, poszedł z psem do lekarza weterynarii. - On zbadał Dino i powiedział, że może spokojnie pobiec - wyjaśnia.
To nie lada wysiłek dla obu: pan Franciszek zamierza wystartować 1 maja i przez dwa miesiące pokonać 3-3,5 tys. km. - Wszystko zależy od tego, jaką trasę wybiorę. To muszą być mniej ruchliwe szosy, żebyśmy mogli bezpiecznie biec - zastrzega. - Chciałbym wrócić do Legnicy na 1 lipca, czyli na pierwszą rocznicę śmierci mojej żony... - dodaje. Bieg ma być poświęcony również jej pamięci. Ale główny cel to zwrócenie uwagi na niedolę porzucanych zwierząt. - A przy okazji to będzie propagowanie biegania długodystansowego z psami - dodaje Adam Serafin, menedżer i szef organizacji całego przedsięwzięcia. Jak dodaje, Dino nie przebiegłby całej trasy sam. Dlatego będzie miał do dyspozycji specjalny wózek sprowadzony z Niemiec, którym będzie mógł jechać, gdy się zmęczy albo gdy znajdą się na bardzo ruchliwej drodze.
Gdy wystartują, dziennie chcą pokonywać 60 km: po połowie rano i po południu. - Jechałem już tak, ale rowerem. A to inaczej wygląda - uśmiecha się pan Franciszek. Na razie trenują: codziennie biegają przynajmniej 10 km. Adam Serafin dodaje, że w czasie biegu trzeba będzie odpowiednio rozłożyć siły, bo to wielki wysiłek. - Godny herosa. Nie wiem, czy w Polsce ktoś już coś takiego zrobił. Gdyby się to udało zrobić w 60 dni, to będzie swego rodzaju rekord Polski - podkreśla menedżer niezwykłego duetu.
Pytam, jak chcą zorganizować taki bieg. Ubranie, buty, jedzenie, noclegi - to wszystko sporo kosztuje. - Wsparcie jest, ale na razie mizerne - wzdycha skromnie pan Franciszek.
Jego menedżer dodaje, że na razie zebrał środki na sam bieg wśród swoich kolegów taksówkarzy. - Dostaliśmy też namiot od Decathlonu i środki higieniczne potrzebne na trasie od Auchan - wylicza. Czego jeszcze potrzeba? Przede wszystkim gotówki, ale też zapewnienia noclegów czy pomocy weterynaryjnej i medycznej na trasie. - W kilku miejscach mamy już obiecaną taką pomoc. Zapewnienie mamy z Fundacji Doktor z Gdyni oraz Fundacji dla Zwierząt i Środowiska Lepszy Świat w Cieszynie. Oczywiście, to nie wystarczy - mówi Adam Serafin. Pieniądze są potrzebne też na zakup porządnych butów i ubrań.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?