Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykówka: Radosław Czerniak o swojej pracy z zawodniczkami Ślęzy Wrocław

Paweł Kucharski
Paweł Relikowski
- To wszystko przez moją żonę. Przez splot dziwnych wydarzeń to przez nią dotarło do mnie zapytanie ze strony działaczy Ślęzy. Żona namawiała mnie do podjęcia tej pracy. O dziwo, no bo, jakby nie było, to jednak praca w otoczeniu kobiet - śmieje się Radosław Czerniak, trener koszykarek Ślęzy.

Sezon dla Pana zespołu skończył chyba w idealnym momencie. Może Pan spokojnie uczestniczyć w przygotowaniach do świąt...
Pod względem rodzinnym to rzeczywiście dobrze, że sezon się skończył, ale nie pod względem sportowym. Dziewczyny złapały taką formę, że mogłyby jeszcze długo wygrywać i wygrywać.

Ślęza byłaby jeszcze w grze, gdyby walczyła o awans, jednak zabrakło punktów w pierwszej części pierwszoligowych zmagań. Ten zespół, po zimowych wzmocnieniach, byłby w stanie bić się o ekstraklasę?
Przyznam szczerze, że nie widziałem wielu meczów drużyn walczących o awans. Mam jednak wrażenie, że z pewnością nikomu nie byłoby łatwo wygrać ze Ślęzą.

Jak to się w ogóle stało, że trafił Pan do kobiecej koszykówki i Ślęzy?
To wszystko przez moją żonę (śmiech). Przez splot dziwnych wydarzeń to przez nią dotarło do mnie zapytanie ze strony działaczy Ślęzy. Żona namawiał mnie do podjęcia tej pracy. O dziwo, no bo, jakby nie było, to jednak praca w otoczeniu kobiet (śmiech).

Jak duża jest dla Pana różnica między pracą z mężczyznami, a kobietami?
Podobnie jak wielu trenerów i fanów traktowałem koszykówkę kobiecą jako odrębną, inną dyscyplinę sportu. Muszę przyznać, że różnić jest wiele, ale są też elementy wspólne, które można zastosować tak w drużynach męskich, jak i żeńskich, np. zmienne systemy obrony, które nawet w kobiecej koszykówce szybciej zaczynają funkcjonować.

Podczas meczów, nawet tych, w których wysoko prowadzicie, bardzo się Pan denerwuje. Nieraz chciałby Pan głośniej przekląć albo kopnąć w ścianę, ale dostrzegłem, że się Pan hamuje...
Myślę, że jest w tym sporo racji. Mam opory natury dżentelmeńskiej i pewnych zachowań, na które pozwalałem sobie w drużynach męskich, wśród kobiet nie praktykuję (śmiech).

Na kolejny sezon pracy w Ślęzie jest Pan już dogadany z działaczami?
Nie chciałbym uprzedzać informacji, które powinny wyjść od ludzi rządzącymi klubem. Niech oni powiedzą, że dalej będę pracował w Ślęzie. Prowadzimy daleko zaawansowane rozmowy, na razie wszystko wskazuję, że pozostanę w klubie.

A czy w tych rozmowach poruszany jest już temat transferów? Kto odejdzie, a kto na pewno zostanie?
Ta drużyna tak mi się podoba, oczywiście pod względem sportowym, że ja bym zostawił wszystkie zawodniczki. Jeśli jednak rzeczywiście mamy walczyć o ekstraklasę i pójść krok naprzód, to powinny zajść drobne korekty. Ale totalnej rewolucji nie będzie.

Agnieszka Śnieżek, która zdecydowanie wyróżnia się na pierwszoligowych boiskach, zostanie?
Rozmawiałem z nią. Powiedziałem jej uczciwie, że jeśli zostanie w Ślęzie na kolejny sezon, to nic złego dla niej się nie stanie. Ona ma za sobą przeszłość w ekstraklasie, ale niespełnioną. Nie miała szczęścia, bo nie była tą zawodniczką, na którą stawiano w decydujących meczach. Dlatego teraz musi się odbudować, we Wrocławiu ma taką szansę i ją wykorzystuje. Jeśli jednak po roku nie udałoby się nam awansować, to w kolejnym sezonie powinna już wrócić do ekstraklasy.

Ślęza będzie się na poważnie biła o ekstraklasę? Są ku temu stworzone warunki, czyli pieniądze?
Chcielibyśmy się włączyć w awans, ten temat pojawia się w naszych rozmowach. Ale w tym przypadku również wolałbym, żeby to osoby z klubu powiedziały: tak, będziemy walczyć o awans. Ja bardzo nie lubię grać o nic, dlatego też praca w Ślęzie odpowiadała mi pod względem ambicjonalnym. A co do kwestii finansowych, to do tej pory nie było żadnych problemów, a to dobry początek do rozmów.

Po przygodzie trenerskiej w ŁKS-ie Łódź w roku 2010 wycofał się Pan z koszykarskiego biznesu. Nie brakowało Panu basketu?
Brakowało, ale jak się powiedziało A, to trzeba było być konsekwentnym. Obrałem pewną ścieżkę i jej się trzymałem. Moja decyzja uwarunkowana była sytuacją rodzinną. Zmarł mój ojciec, dzieci zaczęły dorastać i chciałem uczestniczyć w życiu rodzinnym. Wróciłem do Wrocławia, kolejny wyjazd nie wchodził już w grę. Dostałem szansę pracy zawodowej [w grupie DSA - dop. PK] i z niej skorzystałem. Jednak o koszykówce nie zapominałem.

Ale pracy zawodowej nie porzucił Pan wraz z objęciem Ślęzy. Obowiązki nie kolidują ze sobą?
Nie, nikt nie ma do pretensji. Wszystko się fajnie zgrało, udało mi się dopiąć wszystkie sprawy logistyczne. Moja ramy czasowe są tak elastyczne, że swobodnie mogę łączyć wszystkie obowiązki. Myślę, że w przyszłym sezonie będzie tak samo.

Jaka jest dziś polska koszykówka? Co Panu w niej najbardziej przeszkadza?
Jest coś takiego, że nie mogę się przyzwyczaić do ciągłych zmian w klubach, które następują przez jeden sezon. To nie tylko moja opinia. Kiedyś w zespołach był jeden, dwóch obcokrajowców, jak na przykład Keith Williams w Śląsku. Było za to wielu polskich graczy, z którymi kibice się utożsamiali. Kiedy grałem w Sopocie, przez jeden sezon mieliśmy w drużynie aż 21 koszykarzy z zagranicy. Nie było nawet jak się zakolegować ze wszystkimi...

A szkolenie młodzieży? Tej materii Pan też liznął.
Szkolenie to pole do popisu dla młodych trenerów. Trzeba jednak do tego podchodzić z pasją, trzeba mieć ułożony konkretny plan, sensowne rozwiązania i propozycje ciekawych treningów. Tylko wtedy można wyszkolić dobrych graczy. Jeśli jednak taką pracę traktuje się jako dodatkowy zastrzyk finansowy, to nic z tego nie będzie. Uważam, że w każdej grupie zawsze jest jedna albo dwie perełki, ale z nimi trzeba pracować.

W grupie, którą prowadził Pan w Śląsku, też takie perełki są?
Prowadziłem rocznik 1999. Trudno powiedzieć, kto może zrobić karierę, ale wśród tych 14-latków jest czterech graczy o wzroście 190 cm. Nie można jednak oceniać młodych zawodników tylko po wzroście. Zacytuję mojego kolegę, który powiedział kiedyś, że "w koszykówkę duzi grają za wzrost, a mali za talent".

Rozmawiał Paweł Kucharski

RADOSŁAW CZERNIAK - ur. 31 maja 1969 roku w Kłodzku. Jako koszykarz zdobył cztery razy mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław. Grał również w Wybrzeżu Gdańsk, Noteci Inowrocław, Treflu Sopot i Turowie Zgorzelec.

W roku 2002 rozpoczął karierę trenerską w Turowie. Prowadził również Górnika Wałbrzych (w obu klubach wywalczył awans do ekstraklasy) oraz ŁKS-ie Łódź. Był asystentem Muliego Katzurina w reprezentacji Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska