Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykarz Śląska: Nie będę drugim Zielińskim

Paweł Kucharski
Paweł Kikowski (nr 11) grał w kadrze trenera Muliego Katzurina. Czy zagra u Dirka Bauermanna?
Paweł Kikowski (nr 11) grał w kadrze trenera Muliego Katzurina. Czy zagra u Dirka Bauermanna? Wojciech Barczyński
- Nie będę drugim Maćkiem Zielińskim, bo on w zasadzie od początku kariery grał w Śląsku. Chciałbym jednak zahaczyć się gdzieś na dłużej, męczą mnie ciągłe podróże. Czuję się związany ze Śląskiem - mówi rzucający Śląska Wrocław Paweł Kikowski.

Jak się żyje we Wrocławiu? Po kilku miesiącach życia w tym mieście i grze w Śląsku nie żałuje Pan przenosin do pierwszej ligi?
Żyje się bardzo dobrze, chociaż mam daleko do rodziny i dziewczyny. Nie ma jednak tragedii, bo Wrocław to piękne miasto, można tu robić wiele fajnych rzeczy - pójść do kina czy pospacerować po Rynku.

Rozłąka z dziewczyną doskwiera?
Chociaż studiuje daleko, bo w Trójmieście, to czasami przyjeżdża do mnie. Takie już jest życie koszykarza. Polega też na tym, żeby umieć żyć w rozłące, choć nie wszystkim to odpowiada. Każdy chciałby być z bliskimi, ale tak się czasami zdarza, że trzeba żyć na odległość. Ja już się trochę do tego przyzwyczaiłem.

A pod względem sportowym nie żałuje Pan transferu do Śląska? Czuje Pan, że się rozwija w pierwszej lidze?
W Śląsku ciężko trenuję i mam okazję pokazywać swoje umiejętności w meczach ligowych. W ekstraklasie może nie miałbym takiej możliwości. Myślę, że w meczu z Anwilem Włocławek (Kikowski rzucił 28 punktów - dop. PK) było widać, że to nie jest dla mnie stracony sezon. Nie ukrywam jednak, że mogłyby się już zacząć play-offy (śmiech).

Nie ma Pan najmniejszych wątpliwości, że Śląsk awansuje?
Poczekajmy do play-offów, żeby nie zapeszać. Pewne jest to, że każdy z nas wie, o co gramy, że musimy, chcemy awansować i zrobimy wszystko, żeby to się udało. Jesteśmy pewni swego, ale jednocześnie niezadufani w sobie.

A gdyby się nie udało, to będzie Pana największa porażka w dotychczasowej karierze?
Porozmawiamy po play-offach. Ja przyszedłem do Śląska w jednym celu i w swoim grafiku nie wpisałem słowa "porażka".

Plan na najbliższe miesiące jest jasny, a jak swoją dalszą przyszłość widzi Paweł Kikowski? Będzie Pan filarem Śląska na lata?
Fajnie byłoby zrobić awans, bo wtedy mój kontrakt zostanie automatycznie przedłużony na kolejny sezon. Można powiedzieć, że związałem się już z Wrocławiem i przyszłość wiążę ze Śląskiem. Jest tutaj fajna atmosfera koszykarska, ale i duża presja. Na razie jednak jest zbyt wcześnie, żeby mówić, jak długo pozostanę we Wrocławiu.

Po zakończeniu kariery przez Macieja Zielińskiego, Adama Wójcika czy Dominika Tomczyka Wrocław cierpi na brak koszykarskich idoli. Może Pan stanie się kiedyś "drugim Zielińskim"?
Drugim Maćkiem na pewno nie będę. On w zasadzie od początku kariery grał w Śląsku. Ja mogę udowadniać, że potrafię grać w kosza, mieć swoich kibiców, ale czy będę idolem? To duże słowo... Żeby stać się ikoną klubu, trzeba grać w jego barwach wiele lat, a głos decydujący i tak mają kibice. Czy tak się stanie, nie wiem. Ja jednak chciałbym się już ustatkować. Latam od klubu do klubu i jestem już zmęczony ciągłymi podróżami i przenosinami. Chciałbym się zahaczyć gdzieś na dłużej.

Dlaczego więc nie we Wrocławiu? Do Was, zawodników, docierają jakieś sygnały, że po ewentualnym awansie uda się zrobić coś wielkiego i Śląsk znów będzie na topie?
Ten projekt wygląda tak, że po awansie raczej nie będziemy walczyć o przetrwanie. Wydaje mi się, że we Wrocławiu jest zbyt duża presja, żeby grać na słabym poziomie. Ale jak będzie, to już pytanie nie do mnie, tylko do działaczy, którzy załatwiają papierkowe sprawy.

Cofnijmy się do przeszłości, bo mimo młodego wieku (26 lat), wiele się w Pana karierze wydarzyło. Był na przykład epizod w Olimpiji Ljubljana. Dlaczego się nie udało zrobić tam kariery i po roku wrócił Pan do Polski?
Na pewno jednym z głównych czynników było to, że klub był fatalnie zorganizowany, dostałem tylko cztery z dziesięciu wypłat. Raczej nikt o zdrowych zmysłach nie zostałby w takim klubie. Chyba że ma zapewnione dużo minut gry i jest wiodącą postacią zespołu.

Pan takiej pewności nie miał.
Początek okresu przygotowawczego miałem bardzo udany, w sparingach zdobywałem średnio 12 punktów. Tak było dopóki do zespołu nie dołączył pierwszy trener. Wtedy moja rola została ograniczona, grzałem ławę, chociaż wcześniej na przykład rzuciłem 20 punktów Benetto-nowi Treviso. Byłem zdziwiony tym wszystkim. Chodziłem do trenera, pytałem, dlaczego nie gram. Kazał mi być cierpliwym, ale ciężko mi było, kiedy wchodziłem do gry na osiem minut... Olimpija to klub o bogatej przeszłości i tą przeszłością ludzie tam żyli, trochę za bardzo. Chcieli ściągać drogich zawodników, ale nie było ich na to stać.

Miał Pan w swojej przygodzie z koszykówką także ciekawy wypad do Stanów Zjednoczonych, gdzie mógł Pan trenować z Timem Hardawayem, byłą gwiazdą Miami Heat.
Spędziłem tam trzy tygodnie. Chciałem po prostu potrenować między sezonami, a wyjazd do USA załatwił mój menedżer. Okazało się, że zajęcia prowadzi właśnie Tim Hardaway. To było duże przeżycie, chociaż treningi nie należały do łatwych. Tak się złożyło, że było to akurat w tym czasie, kiedy w finale NBA grało Orlando Magic z Marcinem Gortatem w składzie. Udało mi się pojechać do Orlando na jeden mecz, jak się później okazało - ostatni w finałowej serii.

Jakim człowiekiem jest Tim Hardaway?
To równy i bardzo wyluzowany gość! W USA ludzie mają trochę inną mentalność. U nas ma się dużo szacunku do starszych zawodników, którzy byli kiedyś idolami. A Tim od razu wprowadził bardzo luźną atmosferę, przez co kontakt był lepszy. To był bardzo sympatyczny wyjazd. Tim zbierał też ekipę na sparingi i tak wpadli do nas pograć m.in. Carlos Arroyo i Raja Bell (koszykarze ligi NBA - dop. PK)

W tym roku odbędą się mistrzostwa Europy w Słowenii. Myśli Pan, że przez pierwszą ligę uda się wrócić do reprezentacji Polski?
Ciężko powiedzieć, bo przy powołaniach nie wszystko zależy od zawodnika. To trener wybiera skład. Może czasem lepiej być w czołowej drużynie ekstraklasy, ale grać mniej minut i rzucać mniej punktów. Trzeba podpasować trenerowi. Różne kryteria decydują... Staram się robić wszystko, żeby ten sezon nie był stracony i nadal się rozwijać. Na razie jestem zadowolony.

Co by jednak nie mówić, nowy trener kadry Dirk Bauermann do Wrocławia z Niemiec ma bardzo blisko. Może kiedyś wpadnie do "Kosynierki"...
Jak już przyjedzie, to zaproszę go na herbatkę (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska