Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszmar pracownika marketu: rodzina z dziećmi

Hanna Wieczorek
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne fot. Arkadiusz Gola
Po całej Polsce kursują opowieści o dzieciach porywanych w hipermarketach. Historie przerażające i, na szczęście, nieprawdziwe. Nie jestem zwolenniczką spiskowych teorii świata, ale tym razem podejrzewam, że autorami tej legendy miejskiej są... udręczeni pracownicy supermarketów i galerii handlowych

Pracownicy galerii handlowej otwierają sklepy. Ruch na razie mały. Ale już pojawiają się pierwsi klienci. Adam przyjechał na zakupy z czteroletnim Michałem. Mama została w domu, na dniach będzie rodzić, więc panowie wyręczają ją we wszystkich domowych obowiązkach.

Michaś ma diabła za skórą. Nie może ustać spokojnie nawet sekundy. Adam uśmiecha się pod wąsem i, mocno trzymając syna za rękę, rozmawia z nim. Wyjaśnia mu sklepową rzeczywistość. I cierpliwie tłumaczy, dlaczego nie kupi mu: czekolady, batoników, coli, klocków Lego, resoraków, puzzli, metrowego tygrysa, gry komputerowej... W koszyku lądują jedynie kredki świecowe, których domagają się w przedszkolu.

Pracownicy Reala z podziwem patrzą na Adama, który poważnie dyskutuje z synem, jakie by tu płatki wrzucić do koszyka. Po ciężkich negocjacjach staje na zwykłych cornflakesach i paczce ciniminis. Te w domu lubią wszyscy. Ostatnio nawet kot dał się namówić Michasiowi na ich zjedzenie.
W końcu znudzony chłopczyk próbuje się wyrwać tatusiowi i wrócić do regałów z zabawkami. Adam śmieje się, łapie go i bierze na barana. "Wracamy do domu" - oznajmia.

- Żeby wszyscy rodzice byli jak ten pan - wzdycha starannie uczesana blondynka w średnim wieku, wybierająca mandarynki. - Bo ja tu często robię zakupy i czego to już nie widziałam...

Bo ta pani cię zabierze
Godzina 14. W Centrum Handlowym Korona przy ul. Krzywoustego we Wrocławiu jeszcze nie ma tłumów, ale kupujących jest coraz więcej. Ewa ma pięć lat, Ania niedługo kończy dziewięć. Uwielbiają wspólne, rodzinne wypady na zakupy, bo zawsze coś im wpadnie - choćby batonik albo maskotka. A potem mogą liczyć na fastfoodowe smakołyki, które uwielbiają.

Wiedzą, że nagroda je czeka, jeśli będą grzeczne. Kiedy więc mama znika w sklepie, siadają na ławce i rozmawiają z panią ze stoiska, na którym pakuje się prezenty. Opowiadają o szkole, przedszkolu, chwalą się, że niedługo pójdą na pizzę (na grubym cieście - jak oznajmiają z zachwytem). Gadają tak dobre pół godziny. Mama w tym czasie nawet nie sprawdza, co robią. W końcu wychodzi obładowana dwoma reklamówkami, woła Ewę i Anię. Dziewczynki grzecznie mówią: "Do widzenia" i biegną.

Na oko dwuletni chłopczyk wysuwa się z plastikowego wózka-samochodziku. Mama, zajęta oglądaniem biżuterii na wystawie jednego ze sklepów, nie zauważa jego manewrów. Dziecko dzikim pędem mknie w stronę elektrycznego zwierzaka, na którym można usiąść i pobujać się po wrzuceniu do niego monety. Po drodze wpada na starszą panią. Matka, zaalarmowana krzykiem dziecka, odwraca się, podchodzi do synka i mówi: "Jak będziesz niegrzeczny, to pani cię zabierze". I zamiera, kiedy elegancka 70-latka odpowiada: "Choćby mi dopłacali, to takiego nie chcę".
Wściekła mama łapie chłopca za rękę, odwraca się i mruczy pod nosem: "Stara krowa". Jednak to jej przeciwniczka wychodzi zwycięsko z tej potyczki. Obserwatorzy zdecydowanie są po jej stronie. Młody mężczyzna śmieje się: "Ale jej pani przygadała".

Mamo, ja chcę siku
Na dworze już ciemno. Po galerii snuje się sporo osób, choć jest środek tygodnia. Uwagę przyciąga młoda mama z rozkrzyczanym dzieckiem. Dziewczynka koniecznie chce na niej wymusić kupno kolorowych frotek do włosów. Ewa najpierw cierpliwie tłumaczy Magdusi, że przecież nowych frotek nie potrzebuje, bo w domu ma cały skład gumek do włosów. Potem coraz surowszym głosem mówi: "nie!" Kiedy mała rzuca się na ziemię, wyciąga z przepastnej torby książkę i udaje, że czyta.
Nie zwraca uwagi na potępiające spojrzenia przechodzących ludzi i głośne uwagi oburzonych obrońców dzieci. Czeka, aż Magdusia się uspokoi i wzdycha: "No, to mamy znowu kurtkę do prania".

- Wie pani, nie popełnię błędu mojej siostry - zwierza mi się w końcu. - Ona dała sobie wejść na głowę synom i teraz nie może iść z nimi nigdzie na zakupy, bo krzykiem wymuszają na niej kupno różnych, zupełnie niepotrzebnych im rzeczy. Mają stosy zabawek, które rzucają w kąt po godzinie. Mnie na to nie stać, a nie mam z kim zostawić Mag-dusi, kiedy idę do sklepu.

Ewa dodaje, że rozmawiała z panią psycholog, która powiedziała, że albo będzie ignorowała histeryczne wybuchy córki, albo w końcu im się podda. A na to ostatnie nie może sobie pozwolić. Jest zdenerwowana nie mniej niż wyjące dziecko - ręce jej się trzęsą.

Magdusia w końcu cichnie, wstaje z podłogi i podchodzi do mamy. Z zakupów nici, trzeba jak najszybciej wracać do domu. Wymęczonemu płaczem dziecku oczy same się zamykają.
Do zamknięcia galerii została jakaś godzina. Do sklepu wpada matka ciągnąca za sobą dwóch chłopców. Bracia na oko mają 4-6 lat. Mama wbiega do sklepu z markowymi ubraniami. Łapie z wieszaka kilka bluzek i idzie w stronę przymierzalni.

Młodszy chłopiec w tej chwili zaczyna płakać: "Mama, nie przymierzaj, ja chcę siku!". Starszy zaczyna mu wtórować: "Ja też chcę do ubikacji, przecież nam obiecałaś!". Kobieta nie zwraca uwagi na jego popiskiwania, w końcu mówi scenicznym szeptem: "Jak nie zaczekasz, to nie pójdziemy po tę grę, którą wam obiecałam".

Sprzedawczyni, odwrócona plecami do klientki, przewraca oczami. Po wyjściu mamy wzdycha: - W Makro Cash & Carry mają dobrze, tam nie mogą wchodzić małe dzieci. Takie, które mają mniej niż 140 centymetrów wzrostu. Żeby tu tak było... Proszę zobaczyć, ta mała, zaraz rozwali nam wieszaki i pozrzuca ubrania na podłogę - patrzy na szalejącą po sklepie dziewczynkę. - A my zawsze mamy być grzeczni i uprzejmi.

Do rozmowy włącza się inna klientka przeglądająca zimowe swetry, młoda dziewczyna, trochę po dwudziestce.
- To jeszcze nic, ja kilka dni temu kupowałam sobie spodnie. Stanęłam do kasy, przede mną w kolejce było małżeństwo z chodzącym już dzieciakiem. W rękach trzymali cały stos ciuchów - opowiada. - Mały biegał między wieszakami. Nagle podbiegł do rodziców i wypowiedział słowo-zaklęcie: "kupa". Powtórzył je kilka razy, bo ani ojciec, ani matka nie zareagowali. W końcu wyluzowany ojciec zapytał "Masz pampersa? Tak? No to spokój". Mały spokojnie zrobił kupę w pampersa, smród na pół sklepu. Skwaszona matka poinformowała wyluzowanego tatusia, że pójdzie przebrać dziecko. Ulga, można znowu normalnie oddychać. Na krótko. Dziewczyna wróciła i mówi: "Wiesz, nie chciało mi się iść, toaleta jest na końcu korytarza, przebierzemy go po obiedzie" - kończy zniesmaczona dwudziestolatka.

Sklepowy weekend
W sobotę rano na parkingu przed hipermarketem budowlanym nie można wcisnąć nawet szpilki. Klienci nerwowo szukają drobnych do wózków i wymieniają się uwagami o zaletach i wadach farb, gładzi, tynków. W sklepie kłębi się tłum. Sporo rodziców przyprowadziło dzieci do królestwa materiałów budowlanych. Młodsze i starsze nudzą się setnie. Bo ileż można oglądać kabiny prysznicowe i sedesy? Jeden z tatusiów usiłuje wciągnąć do rozmowy pięcio-sześciolatka, ale ten wyraźnie nie jest zainteresowany klamkami i śrubkami kupowanymi na wagę. Trochę dalej mama ciągnie dwie dziewczynki. Starszej powierzyła opiekę nad młodszą. Sama wybiera rolety do okien. - Czerwona czy fioletowa? - pyta męża.
- Nie wiem, jestem daltonistą - odpowiada mężczyzna. - Pójdę obejrzeć wiertarki.

Rodzina dociera do kas, przy których kłębi się kolejka. Starsza, Beatka, przejęta rolą opiekunki młodszej siostry, strofuje małą Natalkę. Ta w końcu gryzie ją w rękę. Matka oburzona patrzy na Beatkę i woła: - Co ty jej zrobiłaś, że tak się zachowuje? Miałaś pilnować siostry.
Beatka wybucha głośnym płaczem i zaczyna bić Natalkę. Do akcji włącza się tatuś. Zabiera Beatkę. Natalka dumnie spogląda wokoło. Kolejka odsuwa się nieco, a nuż dziewczynce przyjdzie do głowy ugryźć kogoś innego?

Całą scenę obserwuje sympatyczna, trzydziestoparoletnia brunetka z działu obsługi klienta. - Gdybym to ja miała wolną sobotę albo niedzielę, nigdy bym nie zabrała dzieci do sklepu. Szczególnie takiego, jak nasz - wzdycha.

Do dyskusji włączają się jej koleżanki i klienci.
- To chyba nie takie proste - odpowiada jej klientka z wózkiem załadowanym zwrotami. - Czasem przecież nie ma z kim zostawić dzieci i trzeba je zabrać na zakupy. Pamiętam, jak w kilku hipermarketach były takie place zabaw pod dachem, na których można było zostawić maluchy pod opieką. Dwie godziny zabawy dla dziecka i dwie godziny spokojnych zakupów dla rodziców. Za kilkanaście złotych wszyscy mieli spokój, bo rozwrzeszczany maluch potrafi dać w kość - nie tylko rodzicom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska