Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus we wrocławskiej szkole. Testy? Miasto: "Sparaliżują pracę"

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Lukasz Gdak
Nauczyciele ze Szkoły Podstawowej nr 45 we Wrocławiu, którzy pracowali w jednym pokoju z chorą na koronawirusa wuefistką, nie zostaną przebadani pod kątem zakażenia, choć prowadzą lekcje z uczniami ze wszystkich klas tej podstawówki. To decyzja wrocławskiego ratusza, który tłumaczy że takie testy... sparaliżowałyby pracę szkoły. Ratusz czeka więc na wytyczne sanepidu, a ten -na objawy zakażenia u nauczycieli. - Taka filozofia prowadzi do pięknej katastrofy - kwituje profesor Jarosław Drobnik, naczelny epidemiolog Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego przy ul. Borowskiej we Wrocławiu.

Zakażenie koronawirusem nauczycielki wuefu z podstawówki przy ul. Krajewskiego 45 na Sępolnie zostało potwierdzone w środę. Mimo to szkoła pracuje normalnie - uczniom i nauczycielom nakazano jedynie noszenie maseczek i częstsze mycie rąk, a osoby spoza szkoły nie mogą do niej wejść bez pisemnej zgody dyrekcji. Sanepid tłumaczy, że szkoły nie zamknięto, bo wuefistka prowadziła zajęcia na szkolnym boisku, a nie w zamkniętych pomieszczeniach. Jest więc mało prawdopodobne, by zaraziła uczniów.

Czy jednak od zakażonej kobiety mogli zarazić się inni nauczyciele? Teoretycznie tak. Zwłaszcza, że wuefiści z tej szkoły spotykają się we własnym, niewielkim pokoju nauczycielskim. Tam z zakażoną kobietą pracowało kilka osób. To nauczyciele, którzy prowadzą zajęcia ze wszystkimi uczniami podstawówki z Sępolna. Czy na wszelki wypadek zostaną przebadani? Nie. Urząd miejski nie widzi takiej potrzeby.

- Zastanawialiśmy się nad tym jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego – mówi Anna Bytońska z biura prasowego ratusza. - Uznaliśmy, że przesiewowe testy na obecność koronawirusa w szkołach nie sprawdzą się. Szybkie testy są niewiarygodne a na wyniki tych wiarygodnych trzeba długo czekać. I co mają zrobić ci nauczyciele w tym czasie? To by sparaliżowało pracę szkół – mówi.

To zaskakujące stanowisko, bo dotąd większość szanujących się pracodawców z Wrocławia i okolic na własny koszt badało swoich pracowników, gdy tylko w ich firmach pojawiło się zakażenie. Tak postępowały choćby banki Santander, Credit Agricole czy Millenium, a także wrocławska Nokia. Najdalej poszła produkująca wędliny firma Tarczyński. Zaraz po ujawnieniu, że trzy pracujące tam osoby są zakażone, firma uruchomiła własny mobilny punk badań. Przebadała aż 1000 pracowników. I bardzo słusznie, bo testy wykazały, że koronawirusem jest tam zakażonych aż 85 osób. To pomogło błyskawicznie zapanować nad epidemią - dziś nowych zakażeń już tam nie ma.

Zobacz także

Jedną z pierwszych w Polsce instytucji, której dyrekcja zdecydowała się na wykupienie komercyjnych testów dla swoich pracowników, był wrocławski szpital przy ul. Grabiszyńskiej. Ujawniono tam sporo osób zakażonych, ale dzięki temu i tu zapanowano nad epidemią i od dawna już nie słuchać o nowych masowych zakażeniach koronawirusem w tej placówce.

We wrocławskim magistracie za badania dla pracowników szkół płacić nie zamierzają. Czekają na decyzje sanepidu i ewentualne badania na koszt państwa. Przypominają jednak, że od września Ministerstwo Zdrowia zmieniło filozofię walki z wirusem. Dziś za publiczne pieniądze testowane są tylko osoby, u których występują objawy zakażenia. Sanepid, w każdym ujawnionym przypadku zakażenia, prowadzi dochodzenie epidemologiczne. Kieruje na kwarantannę osoby, które miały bezpośredni kontakt z chorym. Niektóre z nich – choć też nie wszystkie – bada na obecność koronawirusa.

Tak więc nauczyciele z wrocławskiej podstawówki na Sępolnie mogą liczyć jedynie na to, że sanepid wyśle ich na kwarantannę - jeśli uzna, że naprawdę mieli bliski kontakt z koleżanką, u której ujawniono chorobę. Możliwe, że z tego samego powodu zostaną skierowani na testy, ale to będzie zależało od decyzji urzędnika sanepidu. Na razie taka decyzja nie zapadła.

Takie postępowanie dziwi profesora Jarosława Drobnika, naczelnego epidemiologa Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego przy ul. Borowskiej we Wrocławiu.
- Powiem jak to jest u nas w szpitalu. Gdy coś mnie niepokoi, wtedy zlecam testy. Wolę wydać parę złotych na kilka czy kilkanaście testów i szybko odciąć taką osobę od innych, których mogłaby zakazić - mówi Drobnik. - Jeśli będę czekał, aż ta osoba będzie miała objawy, po drodze może zakazić kolejne osoby i wirus nam się rozleje. Takie podejście u nas się sprawdza - tłumaczy profesor. - Ta zarządzona przez ministerstwo filozofia testowania tylko osób z objawami koronawirusa prowadzi do bardzo pięknej katastrofy - kwituje Drobnik.

Zobacz też

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska