Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kierowca autobusu: Gdybym nie wyniósł bomby, dziś byśmy nie żyli

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Przed sądem zeznawał dziś kierowca, który wyniósł bombę z autobusu
Przed sądem zeznawał dziś kierowca, który wyniósł bombę z autobusu Jaroslaw Jakubczak / Polska Press
- Gdybym nie wyniósł bomby na ulicę, dziś mnie by tu nie było - mówił w sądzie Dariusz Kądziela, kierowca wrocławskiego autobusu linii 145, w którym przed rokiem student chemii umieścił bombę. Tuż przed eksplozją ładunku domowej konstrukcji, zostawionego w pojeździe, kierowca wyniósł go na chodnik. Gdyby tego nie zrobił, zginęliby ludzie. Bomba leżała tuż przy wózku z trzyletnim Jasiem. Chłopiec zginąłby na miejscu.

Za próbę zamachu na autobus odpowiada Paweł R., były już dziś student Politechniki Wrocławskiej. Zdaniem prokuratury, to on 19 maja ubiegłego roku po godzinie 13.00 zostawił ładunek w pojeździe kierowanym przez Dariusza Kądzielę.

Kierowca autobusu 145 opowiadał dziś przed sądem o tym, jak podeszła do niego pasażerka i powiedziała, że ktoś zostawił torbę. Poprosił żeby mu ją przyniosła i postawiła koło kabiny. „Ta torba jest jakaś dziwna” - usłyszał od pasażerki. Zajrzał do środka, gdy stał na światłach - zobaczył garnek i pokrywkę zalepioną plasteliną albo modeliną. - Zrobiło mi się gorąco - mówił sądowi kierowca. Domyślał się, że to może być bomba.
Natychmiast próbował się skontaktować z centralą ruchu MPK. Ale nikt nie odpowiadał.

Zobacz też: Zamachowiec z Wrocławia: "Nienawidzę ludzi"

Nie chciał ewakuować ludzi z autobusu. Ocenił, że zbyt długo to mogło trwać. W środku było sporo osób. Dojechał więc na przystanek i wyniósł reklamówkę na chodnik. Poprosił przechodniów, by się odsunęli. Zdążył wrócić do pojazdy, gdy zobaczył i usłyszał eksplozję. Słup ognia był wyższy niż autobus. - Gdyby to wybuchło w środku, sytuacja byłaby tragiczna - mówił sądowi Dariusz Kądziela. - Ogień i dym rozeszłyby się po pojeździe. W środku są łatwopalne materiały, instalacja elektryczna, zbiorniki ze sprężonym powietrzem - wyliczał.

- Dziś nie lubię jeździć tą trasą. Coś mnie odpycha - mówił kierowca. - Czasami to się wszystko przypomina.

Gdyby żółta reklamówka z bombą została w autobusie, spłonąłby żywcem trzyletni Jaś, który z opiekunką wracał z aquaparku. To właśnie ona - emerytka, pani Magdalena - zauważyła pakunek i poinformowała kierowcę. We wtorek w sądzie zeznawał ojciec Jasia. Historię zna z opowieści pani Magdaleny. - Ona jest pedagogiem. Zwróciła uwagę na dziwne zachowanie tego mężczyzny, który zostawił ładunek - mówił świadek.

Gdy weszła do autobusu z wózkiem, zapytała tego mężczyznę czy to jego pakunek i poprosiła, by go odsunął bo zajmował miejsce dla wózka. Zamachowiec zrobił to. Na przystanku przy Dworcu Głównym jednak wysiadł, zostawiając swoją bombę pod wózkiem Jasia.

O oskarżonym Pawle R., opowiadał sądowi policjant z wrocławskiego CBŚP, który jako pierwszy z nim rozmawiał. Tuż po zatrzymaniu. Student przyznał się wtedy, że podłożył bombę. Mówił, że liczył na zarobek, bo przed zamachem na autobus zażądał okupu w złocie. Powiedział też, że zrobił to, bo czuł się bardzo samotny.

Tak miał wyglądać wybuch bomby w autobusie

Eksperyment prokuratury z października 2016

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska