Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Krzykała - Z Włocławka dostał serwis do kawy [archiwalny wywiad]

Paweł Kucharski
Dziś Krzykała jest trenerem. Krótkie spodenki i koszulkę zamienił na bluzę i spodnie dresowe
Dziś Krzykała jest trenerem. Krótkie spodenki i koszulkę zamienił na bluzę i spodnie dresowe fot. tomasz hołod
Z Jackiem Krzykałą, byłym koszykarzem m.in. Górnika Wałbrzych i Śląska Wrocław, rozmawia Paweł Kucharski.

W Skarbie Kibica z roku 1996 roku pisano o Panu: "Mógłby popracować nad swoją sylwetką, która jest zbyt szczupła jak na I ligę". Kulturystą Pan nigdy nie był, ale karierę i tak zrobił.
No tak, moja masa mięśniowa zawsze była mizerna, zwłaszcza kiedy przyjechałem do Wrocławia. Ważyłem wtedy 77 kg. Później starałem się pracować nad tym. W wieku 25 lat miałem już 85 kg.

Co jeszcze się zmieniło przez te 15 lat? We wspomnianej broszurce pisano, że jeździ Pan maluchem, lubi program "MdM", słucha muzyki folk, a marzeniem jest pójść na koncert Pink Floydów.
Muzyka folk? Z tego, co pamiętam, to te ankiety dostawał Maciek Zieliński i wpisywał różne bzdury (śmiech). Pink Floydów niestety nie widziałem na żywo, ale byłem za to na koncercie Rolling Stonesów w Pradze. "MdM" zniknął z anteny. Malucha też już nie mam. To był mój pierwszy samochód, którym jeździłem przez rok. Jak na koszykarza nie byłem wielkoludem, więc nie miałem problemów, żeby się w nim zmieścić. Stare, dobre czasy...

Czuje się Pan człowiekiem spełnionym koszykarsko?
Myślę, że miałem dość bogatą karierę. Warto było pracować nad sobą. Podejrzewam, że niejedna osoba chciałaby być na moim miejscu i móc wspominać grę w ekstraklasie, europejskich pucharach i reprezentacji Polski. Zjeździłem trochę świata w gronie znakomitych ludzi, przebywałem z różnymi nacjami. To naprawdę fajne doświadczenie.

Ale w żadnym zagranicznym klubie Pan nie grał. Tak Pan sobie założył, że całą karierę spędzi w Polsce?
To były trochę inne czasy. Za granicą grało naprawdę niewielu Polaków. Byłem kiedyś we Frankfurcie na campie i dostałem propozycję gry w jednym z klubów niemieckich. To był chyba 2004 albo 2005 rok, ale zdecydowałem się nie wyjeżdżać z kraju.

Koszykarskie buty odwiesił Pan w wieku 32 lat. Wszystko przez paskudne kontuzje kolana.
Rzeczywiście, to trochę przyhamowało moją karierę. Nie chciałem jej kontynuować za wszelką cenę. Dosyć miałem wojaży, nie chciało mi się na siłę szukać klubu. Z różnych względów, także prywatnych, postanowiłem zawiesić buty na kołku. Kontuzje są nieodzownym elementem kariery sportowca i niekiedy nie ma się na nie wpływu. To mnie nauczyło pokory i stawiania sobie celów, zaciskania zębów. Nie było łatwo, bo musiałem przejść dwie operacje. Organizmu nie da się oszukać. Moja genetyka nie sprzyjała ciężkim obciążeniom. Jestem jednak zadowolony ze swoich osiągnięć. Na pozycji rozgrywającego zawsze musiałem konkurować z Amerykanami. W każdym klubie jednak odgrywałem znaczącą rolę. Gdziekolwiek nie grałem, to zawsze te swoje trzy grosze dorzucałem.

Reaktywacja koszykarskiego Śląska

Nawet trochę więcej niż trzy grosze. Mecz z Nobilesem i rzut przez trzy czwarte boiska pamiętają wszyscy. I choć Nobiles wtedy przegrał, to władze tego klubu dziękowały Panu za to, że rozsławił ich miasto.
Ufundowano mi nawet pewien suwenir (śmiech). To był serwis do kawy, który notabene kiedyś mi się przydał i nawet z niego skorzystałem. Oni przegrali mecz, a mimo to mieli z tego profity, bo powtórki mojego rzutu były pokazywane niemal wszędzie. Miło się to wszystko wspomina. To był niemały wyczyn, ale zawsze skromnie do tego podchodziłem i nie chciałem bazować tylko na tym rzucie.

Kilka lat później znów miał Pan swoje chwile chwały. Trafił Pan rzut, który dał Stali Ostrów pierwsze, historyczne zwycięstwo nad Śląskiem we Wrocławiu. Jej kibice śpiewali później: "Jacek Krzykała to nasza duma i chwała".
Pamiętam te ich śpiewy... Sytuacja się odwróciła. Kiedyś wygrywałem mecze dla Śląska, a wtedy sprawiłem, że wrocławianie przegrali ze Stalą. Takie jest już jednak życie sportowca.

Ostatnie owacje w karierze zebrał Pan jednak we Wrocławiu, pieczętując brązowy medal dla Śląska.
To był ukłon ze strony klubu w moją stronę, bowiem już wcześniej wiedziałem, że zakończę karierę. Cieszę się, że mogłem to uczynić w barwach Śląska, choć mój udział w wywalczeniu brązowego medalu był nieznaczny.

W minionym tygodniu Śląsk znów grał ze Stalą. Szkoda, że w drugiej lidze...
Niestety. Jak tak patrzę na koszykarską mapę Polski, to znajduję zespoły, które kiedyś w ogóle nie funkcjonowały, a te wielkie, markowe są gdzieś w niszy. O ile w ogóle jeszcze istnieją.
Jako koszykarz miał Pan do czynienia z wieloma trenerami. Dziś sam uczy Pan rzemiosła juniorów Śląska. Który z byłych szkoleniowców ma największy wpływ na styl Pańskiej pracy?
Sport młodzieżowy jest zupełnie inny niż wyczynowy. Tu trzeba umieć dotrzeć do młodych chłopaków. Koszykówka była całym moim życiem, ale to wcale nie oznacza, że łatwo przekazać komuś to, czego się nauczyłem. Miałem okazję grać pod ręką kilku dobrych trenerów. Koniecki, Urlep, Ko-walczyk, Krutikow - są to nazwiska znane i od każdego można było się czegoś nauczyć.

Zapewne z pracy w klubie nie da się wyżyć. Czym się Pan jeszcze zajmuje?
Pracuję w firmie związanej z brandingiem sportowym. Skończyłem Akademię Ekonomiczną, a nie AWF, jak niemal wszyscy szkoleniowcy.

Jak to jest z tą dzisiejszą młodzieżą? Rosną godni następcy?
Oj, o tym można książki pisać. Mnie się wydaje, że ja w ich wieku zupełnie inaczej podchodziłem do koszykówki. Jako 17-latek grałem już w ekstraklasie, a dziś trudno nam o dobrego 20-latka. Jeśli ktoś ma 22-23 lata, to mówi się o objawieniu. My w tym wieku wygrywaliśmy już medale mistrzostw Polski i mieliśmy parę sezonów doświadczeń w ekstraklasie. Oczywiście, są chłopcy, którzy starają się, ale pokus i innych możliwości mają dziś wiele. Ja się śmieję, że kiedyś młody człowiek miał do wyboru grę w kosza, na gitarze albo na pianinie. Jeśli jednak ktoś ma samozaparcie, ustalony cel, to jest w stanie dużo osiągnąć.

Swoją przyszłość wiąże Pan z pracą trenerską?
Ciężko mi zrezygnować z czegoś, z czym związany byłem przez całe życie, dlatego chciałbym się spełnić na dużo wyższym poziomie niż koszykówka młodzieżowa. Jestem początkującym trenerem, nabieram doświadczeń, ale w przyszłości chciałbym pójść w tym kierunku.

Reaktywacja koszykarskiego Śląska

Tylko tego naszego Śląska brakuje w ekstraklasie...
Trzymam kciuki za reaktywację. Takie miasto jak Wrocław zasługuje na powrót tego klubu. Nie wyobrażam sobie, by do tego nie doszło. Jeśli byłaby okazja pomóc klubowi, to chciałbym to kiedyś uczynić. Wydaje mi się, że ludzie związani ze Wrocławiem, wywodzący się stąd, mający doświadczenie, powinni dostać szansę, a nie na siłę szukać szkoleniowców z zewnątrz.

A swoich synków, dwuletnich trojaczków, będzie Pan namawiał do koszykówki?
W przypadku Kuby, Dominika i Mateusza znów udało mi się trafić za trzy (śmiech). Dziś jest za wcześnie, by mówić o ich przyszłości, ale predyspozycje genetyczne do koszykówki na pewno mają - i po tacie, i po dziadku.

Jak wygrywał, to tylko ze Śląskiem

Jacek Krzykała zdobył siedem medali mistrzostw Polski. Cztery razy sięgał po złoto (za każdym razem ze Śląskiem), raz po srebro (Prokom) i dwukrotnie po brąz (Stal i Śląsk). Wsławił się niesamowitym rzutem przez 3/4 boiska, który dał Śląskowi zwycięstwo w meczu z Nobilesem (89:88). W tym roku popularny "Krzykacz" skończy 35 lat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska