Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Wałęsa podpisał pororuzmienia gdańskie, a Wrocław protestował dalej

Hanna Wieczorek
Najbardziej znany wrocławski strajkowy autobus.  Popularny „ogórek” stał w zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej
Najbardziej znany wrocławski strajkowy autobus. Popularny „ogórek” stał w zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej wiesław dębicki
31 sierpnia o godzinie 16 Lech Wałęsa i wicepremier Mieczysław Jagielski podpisali porozumienia gdańskie. Ogłoszono zakończenie strajku. Wrocław protestował dalej

Grunt pod sierpniowe strajki przygotował Lubelski Lipiec.  8 lipca 1980 roku strajk wybucha w Państwowych Zakładach Lotniczych w Świd-niku. Potem do protestujących dołączają: Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, Polmozbyt Lublin w Lublinie, Fabryka Maszyn Rolniczych „Agromet” w Lublinie, Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów w Lublinie, Zakład Naprawczo-Produkcyjny Mechanizacji Rolnictwa w Lublinie, Fabryka Samochodów Ciężarowych w Lublinie, Zakłady Azotowe Puławy w Puławach, KWK Bogdanka, Fabryka Łożysk Tocznych w Kraśniku, Polskie Koleje Państwowe w Lublinie, Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji w Lublinie. Strajk trwał do 11 lipca, kiedy „komitet postojowy” podpisał porozumienia. Komitet postojowy, a nie strajkowy, bo władza jak ognia bała się słowa „strajk”.

Bezpośrednim powodem lubelskich strajków były podwyżki cen żywności, ale wśród postulatów pojawiają się także żądania zniesienia przywilejów dla rządzących. Ale, jak wspominają uczestnicy tamtych wydarzeń, najważniejsze było, że „ludzie przestali się bać”.

Gdańsk. Wczesnym rankiem 14 sierpnia 1980 roku w stoczni Bogdan Borusewicz, Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński rzucili hasło: „strajk”. Po południu nie pracowała już większość załogi, odbył się wiec, na którym ustalono, że strajkujący żądają: przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz (działaczki opozycji, współzałożycielki Wolnych Związków Zawodowych) i Lecha Wałęsy, postawienia pomnika ofiar Grudnia 70’ zagwarantowania bezpieczeństwa strajkującym, podwyżki płac o dwa tysiące złotych, dodatku drożyźnianego i rodzinnego odpowiadających wysokości zasiłków funkcjonariuszy MO i SB. Do stoczni dostał się Lech Wałęsa, rozpoczął się strajk okupacyjny. Dzień później strajk wybuchł w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni.
16 sierpnia wydaje się, że na Wybrzeżu wszystko wróciło do normy – władze zgodziły się na część postulatów, komitet strajkowy ogłosił koniec protestu. Robotnicy zaczęli wychodzić ze stoczni. Zatrzymać ich próbowały Anna Walentynowicz, Maryla Płońska, Henryka Krzywonos, Ewa Osowska i Alina Pieńkowska . W końcu Lech Wałęsa ogłasza strajk solidarnościowy. Protest trwa...

17 sierpnia gdański Międzyzakładowy Komitet Strajkowy skupia już 156 zakładów z Wybrzeża. Tego dnia zostały sformułowane i spisane postulaty strajkowe. Obok żądań ekonomicznych znalazły się tam trudne do przełknięcia dla władzy żądania polityczne. 21 postulatów zawisło nad stoczniową bramą nr 2. Na wielkich tablicach ze sklejki – używanej w stoczni przez traserów – robotników kreślących linie na prefabrykatach wyrobów – spisali je Maciej Grzywaczewski i Andrzej Rybicki. Te właśnie tablice zostały uznane przez Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu UNESCO „Pamięć Świata” za jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku, świadectwo wydarzeń mających przełomowy wpływ na zmiany polityczne, ustrojowe i gospodarcze państw bloku socjalistycznego, których kolebką była Stocznia Gdańska. 16 października 2003 wpisano je na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

21 sierpnia do Stoczni przyjeżdża delegacja rządowa. Do rozmów siadają przedstawiciele strajkujących z Lechem Wałęsą i przedstawiciele władzy z Mieczysławem Jagielskim. Rozmowy trwały do 31 sierpnia 1980 roku. Tego właśnie dnia o godzinie 16 podpisano dokument końcowy porozumień. Strajk dobiegł końca.
Wrocław
– Dolny Śląsk bardzo mocno włączył się w strajki. Kopalnie węgla w Wałbrzychu, KGHM w  Lubinie... Kawałek rdzenia Polski. Do tego mamy jeszcze Szczecin. Proszę łaskawie zauważyć, że Górny Śląsk włączył się w strajki tak późno, że skończył dopiero 3 września, kiedy podpisał swoje regionalne porozumienie. Warszawa – stolica – i Mazowsze jeszcze w ogóle nie drgnęła. I łeb daję – to jest taka wrocławska zarozumiałość – że gdyby nie to, że stanęły KGHM, kopalnie Wałbrzycha i Wrocław, to Jagielski niczego by nie podpisywał. Oni już wiedzieli, że zaczyna się konflikt krajowy, że wyskoczył poza Trójmiasto – mówił Eugeniusz Szumiejko (astronom, działacz opozycji) w cyklu rozmów prowadzonych przez Grzegorza Kowala.

26 sierpnia 1980 roku. Tomasz Surowiec, kierowca autobusu MPK, dzisiaj emeryt, jechał na ranną zmianę do zajezdni przy Grabiszyńskiej. „Zakładowe autobusy od godz. 4.00 do 5.30 zbierały kierowców do poszczególnych zajezdni z całego miasta. Surowiec jeszcze w drodze przez Wieczorka, Pułaskiego, plac PKWN do Grabiszyńskiej opowiedział kolegom, że ma 21 postulatów z Gdańska, gdzie od 12 dni stoi stocznia. (...) Gdy dojechali na Grabiszyńską, przeczytali te postulaty jeszcze raz, już wszystkim, razem z Czesławem Stawickim. Nie było ich jak rozdać ludziom. Nie było przecież ksero. Kto by miał je przepisać? Ale można było o nich mówić ludziom.
– Co robimy?
– Strajkujemy.
– Ale jak strajkujemy?
– No stajemy, jak Wybrzeże. Robimy strajk solidarnościowy ze stocznią.
Mało kto miał wątpliwości.

Zdecydowali, że autobusy nie wyjadą na miasto. Po Wrocławiu jeździło kilkanaście wozów, które w trasie były od godz. 3.40, ale z zajezdni nie wyjechało ponad sto. Kiedy Surowiec ze Stawickim próbowali zawiadomić kolegów z pozostałych zajezdni, okazało się, że wewnętrzna łączność jest już odcięta. Dyspozytor nie pozwolił dzwonić na miasto, zawiadomił dyrektora i wszystkie służby, a więc i milicję.
Mundurowi błyskawicznie pojawili się w zajezdni tramwajowej na Krzykach: zaczęły się zatrzymania, motorniczych zabrano do komendy na ulicę Jaworową, ale dość szybko ich wypuszczono. Z Grabiszyńskiej w miasto ruszyli łącznicy, którzy mieli poinformować pozostałych kierowców i motorniczych – komunikacja miejska staje. Bo jak stanie, to ludzie zaczną pytać, co się dzieje, a jak zaczną pytać, to się dowiedzą. (...).

Do zajezdni przychodzili kolejni przedstawiciele wielkich wrocławskich zakładów pracy z deklaracjami poparcia. W oficjalnych mediach nie było ani słowa o tym, co dzieje się w mieście. Informacje rozchodziły się za to z ust do ust. Wzdłuż Grabiszyńskiej fabryk nie brakowało, a ludzie tego dnia do pracy musieli przyjść na piechotę.
(…)Poprosili o łączność z Gdańskiem – władza twierdziła, że tego załatwić się nie da bez zgody góry. O telewizor, żeby móc – jakby co - obejrzeć dziennik. To załatwić się dało, ale i tak szlag go trafił po jednym dniu. I o zakaz sprzedaży alkoholu – bali się prowokacji” – tak początek strajku opisuje Katarzyna Kaczorowska w książce „80 milionów”.
Józef Pinior, senator z Dolnego Śląska, doskonale pamięta ten dzień. Autobusy i tramwaje nie jeździły. Do pracy trzeba było iść na piechotę, ale ludzie byli uśmiechnięci. Niektórzy taksówkarze za darmo wozili ludzi. Prywatne samochody zatrzymywały się, żeby zabrać nieznajomych i podrzucić ich do centrum.

26 sierpnia 1980 roku w zajezdni autobusowej przy ulicy Grabiszyńskiej we Wrocławiu powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Na jego czele stanął Jerzy Piórkowski – członek egzekutywy partii w MPK.
– Był szanowany. Ludzie wiedzieli, że jak trzeba, to stanie po ich stronie. Poza tym to, że był członkiem partii, uspokajało starszych kolegów. Nikt nie wiedział, jak rozwiną się wydarzenia, więc w razie czego można było liczyć na łagodniejsze traktowanie. Myśmy nie bali się niczego, ale oni pamiętali więzienia stalinowskie – wspominał Władysław Frasyniuk, który wtedy, w sierpniu, został rzecznikiem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. – Piórkowski był od nas starszy – opowiadał Krzysztof Turkowski, wówczas młody historyk i jak się śmieje, „zawodowy wróg socjalizmu”. – Chodził już w marynarce, ale jeszcze bez krawata.

Józef Pinior uśmiecha się i mówi, że to były takie czasy, że na czele strajków nieraz stawali ludzie należący do partii czy działacze oficjalnych związków zawodowych. – A Piórkowski był prawdziwym robotniczym przywódcą – dodaje.
Strajk rozszerzał się jak pożar. Po kilku godzinach, w mieście nie było już ani jednego autobusu i tramwaju. W zajezdni przy ulicy Grabiszyńskiej robił się coraz większy tłok. Z całego Dolnego Śląska zjeżdżali się delegaci ze strajkujących zakładów pracy.

– W końcu w MKS-ie było ich 174, a może nawet 176 – opowiadał Krzysztof Turkowski. – Nasz wrocławski MKS był trzeci pod względem wielkości w Polsce.
Przed bramą cały czas stał tłum wrocławian. Dzięki nim zamknięci w zajezdni czuli się bezpiecznie.
– Przyszła do nas dyrekcja, był wojewoda i partyjni z KW – opowiadał Surowiec. – Proponowali podwyżki, lepsze zaopatrzenie bufetu. Próbowali nas przekupić, ale nie daliśmy się. Bo my przecież nie mieliśmy własnych postulatów. To był strajk solidarnościowy z Wybrzeżem.

Do strajkujących docierali studenci, inteligencja, naukowcy z politechniki, uniwersytetu. Jak wspominał później Władysław Frasyniuk, tak właśnie rozpoczęła się edukacja strajkujących, która była pewnie fenomenem na skalę światową. Pierwsze wszechnice odbywały się w autobusie, gdzie siedzieli młodzi ludzie z prelegentem, a starsi stali pod autobusem i nastawiali ucha, o czym my mówimy.
Bogdan Ziobrowski był kierowcą w PKS-ie. 26 sierpnia wracał z nocki. W bazie przy Kościuszki wszyscy mówili o strajku, w końcu ktoś rzucił: zamykamy bazę. Koledzy wysłali go do MKS-u, na Grabiszyńską.
Msza święta. Tego nie zapomni nikt, kto był wtedy w zajezdni.

– Pod bramą zebrał się tłum ludzi. Poczuliśmy, że są z nami – opowiadał Ziobrowski. – Krzyż to były dwie zbite deski. Zobaczyłem księdza Orzechowskiego i trochę się przestraszyłem. Był potężnej postury, a tam wszystko to prowizorka. Choćby schodki, z warsztatu, mocno niepewne. Byle tylko nie spadł – pomyślałem.
Wrocław-Gdańsk-Wrocław

„W imieniu wszystkich załóg strajkujących chcę powiedzieć tym wszystkim, którzy nas poparli: walczyliśmy razem, walczyliśmy także dla was, bo przecież walczyliśmy... wywalczyliśmy prawo do strajku, uzyskaliśmy pewne gwarancje obywatelskie, a co najważniejsze - wywalczyliśmy prawo do niezależnych związków zawodowych. Wszyscy pracujący mają zagwarantowane prawo do dobrowolnego zrzeszania się w związki zawodowe. A więc prawo do niezależnych, samorządnych związków” – mówił Lech Wałęsa ogłaszając zakończenie strajku.
Jednak Wrocław strajkował nadal, bo tu nie wierzono władzy, nie wierzono telewizji. Strajkujący wysłali na Wybrzeże swoich ludzi, żeby potwierdzili informacje o zakończeniu strajku. Pojechały dwie ekipy. Pierwszą, która próbowała dotrzeć na Wybrzeże pociągiem, zatrzymała milicja.

Hubert Hanusiak, Antoni Skinder i Bogdan Ziobrowski (Hanusiak już nie żyje, Skinder wyprowadził się z Wrocławia) jechali do Gdańska rozklekotaną skodą octavią. Przed stocznią był taki tłum, że nie dało się przejść. Powiedzieli, że są z Wrocławia i ludzie podali ich górą, przez bramę. Trafili do Lecha Wałęsy. Mówią, że Dolny Śląsk stoi, przerwie strajk dopiero, kiedy wrócą z porozumieniem.

– Było trochę zamieszania, w końcu zaprowadzili nas do Anny Walentynowicz – opowiada Ziobrowski. – Podpisała jeden z egzemplarzy. O to chodziło. Przecież to o nią strajkowała stocznia.
Wrócili do Wrocławia samochodem wojewody gdańskiego. Kierowca pruł jak szatan. Dojechali do zajezdni przy Grabiszyńskiej o czwartej rano. Wrocław i Dolny Śląsk mógł zakończyć strajk.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska