Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Historia Don Juana to ostrzeżenie: jeśli będziesz postępować w ten sposób, pójdziesz do piekła". Rozmowa z reżyserem Giorgio Madią

Nadia Szagdaj
Nadia Szagdaj
Kiedy słucha się pięknej muzyki to jest dokładnie ten moment, w którym zapominamy o wszystkim, co wokół. Mamy wtedy okazję wejść do nowego świata, wstąpić w inny stan umysłu.
Kiedy słucha się pięknej muzyki to jest dokładnie ten moment, w którym zapominamy o wszystkim, co wokół. Mamy wtedy okazję wejść do nowego świata, wstąpić w inny stan umysłu. Maciej Węglarz
Odważny plakat i przedstawienie, które jest kwintesencją bliskości. Balet „Don Juan” (premiera 19 lutego w Operze Wrocławskiej), traktuje o problemach, które są aktualne i dziś. W rozmowie z reżyserem i choreografem przedstawienia Giorgio Madią, odkrywamy czym jest współczesna adaptacja znanej historii, wyrażona w tańcu i muzyce.

Historia Don Juana w formie przedstawienia baletowego to kwintesencja bliskości. Czy nie ma pan wrażenia, że dzisiejszy widz jest nadwrażliwy na tę bliskość, przez pandemię?

Kiedy słucha się pięknej muzyki to jest dokładnie ten moment, w którym zapominamy o wszystkim, co wokół. Mamy wtedy okazję wejść do nowego świata, wstąpić w inny stan umysłu. Więc mam nadzieję, że w tej sztuce widz nie znajdzie bezpośredniej koneksji z „prawdziwym życiem”. Ono kryje się za metaforami.

Tym bardziej, że współczesność różni się od tego, co ukazano w historii Don Juana. Dziś, na przykład, otwarcie reagujemy na przemoc czy nadużycia seksualne. A bohater tej historii nie posiada przecież żadnych zasad moralnych…

Ta stara już historia zawsze miała taki charakter. Niczego tu nie dodałem. Nie stworzyłem jej od nowa. Musimy pamiętać, że Don Juan to postać mitologiczna. Pojawiała się w literaturze, potem także w muzyce. Jest ostrzeżeniem, które można ująć tak: jeśli będziesz postępować w ten sposób, pójdziesz do piekła. I nie chodzi tylko o uwodzenie, czy zbyt swobodne relacje seksualne. Mówimy też o wykorzystywaniu. Ta historia stała się nawet narzędziem w rękach Kościoła, któremu posłużyła do wydania moralnego ostrzeżenia, że za grzechy trzeba płacić.

Wspomniał Pan o tym, że historia Don Juana jest bardzo stara. Czy ciężko się dziś przebić z jej nową aranżacją, szczególnie na tle, na przykład, opery Mozarta?

„Don Giovanni” Mozarta do libretta Da Ponte jest tak naprawdę jedną z ostatnich opisanych historii Don Juana. Wcześniej pisali o nim – jako pierwszy - De Molina, później Moliere, Goldoni, Cicognini i inni. Historii o tej postaci jest wiele. Ja stworzyłem własne libretto ale w oparciu na różnorodną i bogatą literaturę dotyczącą postaci Don Juana. Przedstawienie bazuje natomiast na dwudziestominutowym utworze Glucka. W związku z tym, że to krótki utwór, sięgnąłem także po inne, z różnych źródeł.

Czy to oznacza, że wprowadził Pan nowe postaci?

Nie do końca. Są pewne schematy, których musiałem się trzymać. Choć imiona uwiedzionych kobiet mogą się zmieniać, powinniśmy zawsze mieć tu szlachetnie urodzoną panią, prostą dziewczynę ze wsi, mężatkę lub zakonnicę. Więc choć stworzyłem libretto, jest ono niczym innym jak zbiorem wątków zainspirowanych literaturą, która powstała wieki temu. Wprowadziłem jednak postać diabła, która stanowi alter ego Don Juana. Zrobiłem to po to, by wyjaśnić sens wagi moralnej postępowania bohatera ale także byśmy mogli poznać powody jego postępowania. Część tancerzy zaś, na kształt greckiego chóru, komentuje wydarzenia w sztuce, odnosząc się przekazywanego ustnie mitu o Don Juanie, jeszcze sprzed czasów Tirso De Moliny.

Napomknę jeszcze o bardzo odważnym plakacie do przedstawienia. Czy w sztuce także możemy się spodziewać równie odważnych scen?

To jest trzeci raz, kiedy wystawiam to przedstawienie. Pierwsze miało miejsce w Berlinie. Tu, we Wrocławiu dokonałem subtelnych zmian. Musiałem zaadaptować fabułę do grupy tancerzy, z którą realizuję tę wersję, jak i do samych możliwości sceny Opery Wrocławskiej. Tak więc faktycznie, nieco zmieniłem formę ale wciąż jest ona zmysłowa i odważna. Nie da się przecież opowiedzieć tej historii w inny sposób.

Odnośnie tego, co powiedział Pan o dostosowaniu się do możliwości sceny. Jakie to było wyzwanie w przypadku Opery Wrocławskiej?

Duże. I nie chodzi o to, że teatr ma złą scenę, a po prostu zupełnie inną niż ta, na której powstawało przedstawienie. Każdy teatr daje inne możliwości. Na przykład rotująca scena okazała się bardzo pomocna w oddaniu przygodowego charakteru historii. W końcu mówimy o człowieku, który podróżuje. W tutejszym teatrze z tego zabiegu zrezygnowałem. Ale adaptacja przedstawienia pod kątem miejsca to część mojej pracy.

Który to już raz, kiedy współpracuje Pan z operą we Wrocławiu?

Trzeci.

Jak się Panu zatem podoba nasz teatr?

Teatr jako budynek jest piękny, ale musimy pamiętać, że teatr to przede wszystkim ludzie. Muszę przyznać, że przeżywam tu szczególnie miłe chwile. Głównie dlatego, że dyrektor artystyczny (Mariusz Kwiecień – red.) to osoba która zna się na swojej roli i wie jak funkcjonują najlepsze teatry operowe na całym świcie, ponieważ ma za sobą międzynarodową karierę w zawodzie śpiewaka operowego. Nie każdy teatr może się pochwalić takim dyrektorem. Tu czuję się rozumiany i doceniony, za czym idzie świetna współpraca. Bazując na tej współpracy stwierdzam, że to jeden z najlepszych teatrów, z jakimi współpracowałem.

ZOBACZ TAKŻE:

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska