Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Himalaista Rafał Fronia: Umierałem siedem razy

Maria Mazurek
Rafał Fronia napisał książkę „Anatomia Góry” wydaną niedawno przez wydawnictwo SQN
Rafał Fronia napisał książkę „Anatomia Góry” wydaną niedawno przez wydawnictwo SQN Fot. Marcin Pietrusza
Rozmowa z Rafałem Fronią, himalaistą, uczestnikiem ostatniej, polskiej zimowej wyprawy na K2.

Czy pan jest wariatem?

Nie. Tam, w górach, jestem tchórzem. A że wszystkich nurków, himalaistów, paralotniarzy uważa się za wariatów? Oglądała pani „Lot nad kukułczym gniazdem”? Tam w domu obłąkańców zamknięto całkowicie zdrowego faceta. W pewnym sensie podobnie jest z nami.

Za co kocha pan góry?

Z człowieka wychodzi tam prawda. Na dole wszyscy gramy. To taki życiowy teatr: chcemy dobrze wyglądać, podlizać się szefowi, podobać się innym. A w górach trzeba wszystkie te maski zdjąć.

Czyli to w górach jest prawdziwe życie?

Kiedyś się nad tym zastanawiałem… Czy jestem pielgrzymem i jeżdżę w góry po to, żeby ładować akumulatory, czy tułaczem bez domu?

I do czego pan doszedł?

Że chyba jestem hybrydą: będąc tutaj, tęsknię za górami, ale gdy się zjawię w górach, zaraz tęsknię za domem. Cieszę się, że ani z tułaczki, ani z domu nie muszę rezygnować. Tu, na dole, jestem przecież mężem, ojcem, szefem firmy.

Żona nie mówi: zostaw to?

Moja żona nie walczy z górami. Wie, że wracam lepszy.

Co tam się zmienia?

Hierarchia wartości. Problemy, którymi się niepotrzebnie zamartwiamy na dole - że ratę trzeba spłacić, że termin w pracy goni - nagle stają się małe. Życie w górach jest bardzo proste. Jak jest ci zimno, zakładasz czapkę. Jak jesteś głodny, jesz. To porządkuje umysł. Po powrocie wsadzamy do odpowiednich szuflad to, co ważne, a co nieważne - zakopujemy.

Co w górach jest najbardziej dolegliwe?

Dla mnie - noce w wysokich obozach, na 7, 8 tys. Leżymy w namiotach, boli nas głowa, jesteśmy zmęczeni, brudni, lepimy się. W namiocie zawsze pada śnieg - gotując, chuchając, powodujemy, że wszystko jest zaszronione, a ten szron spada nam na głowy. Co się pani tak krzywi?

Wyobraziłam sobie sikanie na ośmiu tysiącach.

My, faceci, robimy to do butelki, na leżąco, odwracając się na drugi bok albo klękając (bo miejsca w takim namiocie nie ma). Jest jeden „moczowy”, który wylewa to za namiot, w jedno miejsce, bo z innego bierzemy śnieg do gotowania. W przypadku dziewczyn operacja jest bardziej skomplikowana. Ale tam, w górach, jest inna wrażliwość na fizjologię.

Co jecie?

W bazie jest kucharz. Wyżej gotujemy sami, na ogół żywność liofilizowaną, czyli wysuszoną. Ale mnie to nie smakuje. Na Lhotse, jak wyszedłem powyżej obozu drugiego, postanowiłem, że już nie jem. I przez cztery dni nie jadłem.

Jak można wytrzymać cztery dni wysiłku bez jedzenia?

Organizm ludzki to nie silnik o określonej mocy. Co się działo z Elizabeth Revol na Nanga Parbat? Powinna od kilku dni nie żyć, a uparła się, że będzie żyła. I udało się.
To przez akcję ratunkową po Revol nie udało się wam zdobyć K2?

Nie.

To co poszło nie tak? Zachowanie Denisa Urubki, który się odłączył od reszty i sam wyruszył na szczyt, bo dla niego zima w górach kończy się wraz z lutym? Byliście na niego wściekli?

Oczywiście, że tak. W pewnym sensie przywłaszczył sobie naszą pracę. Pojechaliśmy tam, bo każdy z nas miał szansę wejść na szczyt. Wielicki planował atak na początku marca. A Denis w pewnym momencie stwierdził: nie chcecie iść na szczyt w lutym, to ja idę sam. I poszedł, a reszta wyprawy musiała go zabezpieczać. Po tym, jak zszedł, kolejne okno pogodowe już nie nastąpiło.

Pan pisze o nim, że to doktor Jekyll i pan Hyde.

Bo Denis przez całą wyprawę był cichy, skromny, spokojny. Gdy czekałem ze złamaną ręką na śmigłowiec, który nie mógł przylecieć, on zaproponował, że zejdzie ze mną. W bazie nigdy się nie wdawał w konflikty. Ale jednocześnie był niezwykle zdeterminowany, by zdobyć tę górę. I wie pani co? To tacy ludzie odnoszą sukces. Tacy, którzy jak żona mówi „ty już nie jedziesz w góry”, odpowiadają „dziękuję, ty już nie jesteś moja żoną”. Tacy, którzy jeśli kierownik im mówi „nie idziesz na szczyt”, odpowiadają „dziękuję, ty już nie jesteś moim kierownikiem”.

Chciałam zapytać o echa tej wyprawy. No bo siedzicie na tej górze dwa miesiące, cała Polska śledzi to live, jest medialny show, po czym wracacie trochę na tarczy…

Nie trochę. Całkowicie.

Dokończę pytanie: po czym po kilku miesiącach na K2 jedzie cichy i skromny Jędrek Bargiel - na samodzielnej wyprawie, na którą sam zdobywał sponsorów. Jedzie z bratem i skręconym przez niego chałupniczo dronem, przy okazji kogoś ratują, po czym ten Bargiel ekspresowo zdobywa K2 i jako pierwszy na świecie zjeżdża z niego na nartach. Brzydko zapytam: czy nie jest wam trochę wstyd?

Uważam, że robiliśmy to, co do nas należało. To po pierwsze. Po drugie, Jędrek Bargiel, kompletnie niezainteresowany himalaizmem zimowym, powiedział w którymś z wywiadów, że K2 zimą będzie niezdobyte, dopóki nie zabiorą się za to profesjonaliści. To był jawny przytyk do nas. Zrobiło mi się przykro, bo ja Jędrka lubię i cieszę się, że ten sukces przypadł jemu. Natomiast to, co się wydarzyło, jeśli chodzi o media, o szum wokół naszej wyprawy - to było poza nami. Nie reżyserowaliśmy tego, więcej: to nam cholernie przeszkadzało.

Gdy wielu „tradycyjnych” himalaistów mówi, że walczycie w górach o każdy krok, że zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia, co tam przeżywacie, Bargiel z lekkością stwierdza: „Eee, to góry takie jak Tatry, tylko wyższe”.

Dobrze mówi. Też nie lubię tej martyrologii, robienia z nas cierpiętników. To naprawdę są góry dla każdego, o ile oczywiście człowiek się przygotuje. Przestańcie nas uważać za nadludzi; jesteśmy normalnymi chłopakami, którzy robią to, co kochają. Czasem ktoś mnie pyta: jak wy w tej bazie wytrzymujecie 10 dni? A my tam siedzimy w kurteczkach, jest ciepło, miło, pali się piecyk, mamy herbatkę, książeczkę, a jak zgłodniejemy, to kucharz przyniesie nam jedzenie. Jaki to heroizm?

I jeszcze pan tam pisze.

Piszę o emocjach, o tym, co się dzieje w mojej głowie. Też wiersze, opowiadania, bajki. To mój sposób na unieśmiertelnienie chwili. Koledzy, z którymi byłem na K2, czytając moją książkę (a prawie cała powstała w górach), pewnie się teraz śmieją, że zidiociałem, że wiersze piszę. Bo jak wyjmowałem swój notatnik (czasem dopadało mnie to na lodowcu, czasem w namiocie), to chyba myśleli, że zapisuję tam fakty, że dwa jajka były na śniadanie i że wieje wiatr. Gdyby pani teraz poprosiła mnie, żebym napisał wiersz o jaskółce, nie potrafiłbym tego zrobić. Ale w górach dzieje się ze mną coś takiego, że mogę mówić wierszem.

Pan wierzy ponoć w swojego Anioła Stróża?

Uświadomiłem sobie istnienie jakiejś siły po wyprawie na Dhaulagiri w 2008 r. Z Justyną Szepieniec i Krzysiem Wielickim brnęliśmy tam w metrowym, świeżym puchu. Zauważyłem idealną kulę ze śniegu. Nie mogła się stoczyć z góry, bo zostałby ślad. Mówię: chyba Bóg ją tu położył. Szczytu nie zdobyliśmy, a po pół roku na tę górę wróciła Justyna. Tym razem szła z Piotrem Morawskim, który dosłownie umarł jej na kolanach. Po powrocie zadzwoniła do mnie: „Wiesz, Rafał, on zginął dokładnie w tym miejscu, w którym leżała ta śnieżna kula”. Liczyłem: już siedem razy nie umarłem, a było krucho.

Na przykład?

Kiedyś w Himalajach poważnie się zatrułem. Mój partner mówi: skąd ja ci tu, chłopie, znajdę lekarza? Ale wyszedł gdzieś na ścieżkę, którą akurat schodziła lekarka. Gdyby wyszedł tam pięć minut wcześniej lub później, pewnie bym umarł. Innym razem, nad zatoką Gwinejską (mam z przyjaciółmi takie stowarzyszenie: budujemy studnie w Afryce), wokół kostki okręciła mi się zielona mamba, bardzo jadowity wąż. Miejscowi byli pewni, że zaraz umrę. Ale znów się udało. W Ekwadorze, akurat jak wchodziłem na wulkan Tungurahua, on wybuchnął. Ale wspinałem się w tym jednym miejscu, które - z racji specyficznego nachylenia krateru - było w tym momencie względnie bezpieczne. Gdybym był kilkadziesiąt metrów dalej, w którąkolwiek ze stron, dostałbym kawałkami lawy i by nas pozabijało. Więc tak, wierzę w Anioła Stróża. On jest u mnie zatrudniony dożywotnio. Oby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska