W czwartek sytuacja wyglądała bardzo groźnie. Jedno z dzieci zadzwoniło nawet do prof. Alicji Chybickiej, szefowej kliniki i prosiło: „Pani profesor niech pani przyjedzie i nas ratuje, bo my się dusimy".
W budynku unosił się gryzący dym. Najpoważniejsza sytuacja była na oddziale przeszczepowym, gdzie mechaniczna wentylacja tłoczyła zadymione powietrze do sal. Podejrzewano, że do szpitala dostały się dymy z okolicznych działek.
Dziś już wiadomo, skąd wziął się dym w klinice. – To jednak nie były dymy z ogródków, ale awaria maszyny – mówi prof. Alicja Chybicka. – Spaliła się maszyna, która chłodzi instalację czyszczącą powietrze na oddziale transplantacji. Po awarii, gryzący dym i smród ze spalonego urządzenia był tłoczony przez wentylację do wewnątrz. Po wymianie urządzenia, jak ręką odjął, nic już nie czuć, mimo że na dworze jest to samo, czyli nadal unoszą się dymy z ogródków działkowych i z kominów domków - opisuje prof. Chybicka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?