Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Damian Janikowski, wicemistrz Europy: To ja rzucam, a oni latają

Wojciech Koerber
Janikowski z sympatią Karoliną w trakcie zabawy na styczniowym balu naszej gazety
Janikowski z sympatią Karoliną w trakcie zabawy na styczniowym balu naszej gazety Tomasz Hołod
- Lepszy był Bułgar, zaskoczył mnie. Ja w ogóle przez całe zawody nie walczyłem w swoim stylu, dokuczała mi kontuzja kostki, którą skręciłem trzy tygodnie temu w dniu wyjazdu na turniej do Bułgarii - mówi Damian Janikowski, wicemistrz Europy w zapasach.

Z Damianem Janikowskim, zawodnikiem Śląska Wrocław, wicemistrzem Europy z Belgradu w zapasach klasycznych, rozmawia Wojciech Koerber

Gratulacje za srebro ME z Belgradu. Nie dało się oszukać w finale tego Marinowa (0:2 w rundach)?
No lepszy był Bułgar, zaskoczył mnie. Ja w ogóle przez całe zawody nie walczyłem w swoim stylu, dokuczała mi kontuzja kostki, którą skręciłem trzy tygodnie temu w dniu wyjazdu na turniej do Bułgarii. Pozrywałem więzadełka i trenowałem tak, zaklejałem nogę, cała usztywniona w Belgradzie była. Do tego miałem bardzo mocno wybitego prawego kciuka, zapuchniętego, nawet zastanawialiśmy się, czy nie wstrzyknąć blokady. Uznałem jednak, że dam radę. Jak mówię, musiałem walczyć w innym stylu i choć on był lepszy, to niczym się nie przejmuję. Marinow jeszcze nie ma kwalifikacji olimpijskiej, a gdy ją zdobędzie, to i na niego znajdzie się sposób. Na dziś prowadzi ze mną 3:1.

Na MŚ 2010 (Moskwa) sędziowie jednak Pana mocno skrzywdzili.
To była trzecia runda, losowanie. Ja miałem atakować, a on bronić. Przepisy były takie, że nie można uciekać do zony, jednak on to zrobił, a ja nawet nie atakowałem. Sędziowie karzą za to stratą punktów, lecz jego nie ukarali, odrzucili też protest mojego trenera. Byli po prostu za nim, bo wcześniej Marinow wygrał z Aleksiejem Miszynem i w przypadku mojego zwycięstwa Rosjanin w ogóle nie walczyłby o medal. A tak walczył i pokonał mnie o brąz, byłem piąty (w finale Marinow wygrał z Kubańczykiem Pablo Shoreyem).

Co Pan zrobił w ćwierćfinale mistrzowi olimpijskiemu z Pekinu, Włochowi Minguzziemu? Wysłał go Pan do krainy baśni?
Sam muszę to sobie dokładnie obejrzeć. Stanęliśmy w klamrę i rzuciłem go technicznie z biodra. Tak się skręciłem, że padł na plecy za pięć punktów. Musiałem go wtedy zdusić, a że uchwyt był ciasny, to po dziesięciu sekundach zaczął odpływać. Z nim akurat mam bilans 2:0, wcześniej pokonałem go w Hiszpanii.

On chyba nie lubi już Polaków. Gdy w 2006 roku Artur Michalkiewicz szedł w Moskwie po tytuł ME, też pokonał po drodze Minguzziego. Te zawody są w Pańskiej kategorii (84 kg) niejako mistrzostwami świata, czy poza kontynentem również jest sporo kozaków?
Nie. U nas czołówka europejska jest jednocześnie czołówką światową. Praktycznie cały czas tak było.

Mówi Pan, że i na Marinowa znajdzie sposób, a kogoś w ogóle trzeba się obawiać?
Ja się nikogo nie obawiam, Marinowa też nie. W Belgradzie rzeczywiście nie byłem w stu procentach sprawny i on się wstrzelił w punkt. W pierwszej rundzie nie zrobiłem nic w parterze, akurat coś w tej kostce strzeliło i nie mogłem dociągnąć wózka. W drugiej planowaliśmy chyba zrobić coś w tym samym momencie. Ja nim szarpnąłem, on podbił mi rękę, zrobił uchwyt i posadził za dwa punkty. Pół minuty wtedy zostało, stanął, zablokował się i czas minął. Do igrzysk się jednak wyleczę i pokażę, na co mnie stać.

W ubiegłym roku, gdy został Pan wicemistrzem świata, złoto stracił Pan na rzecz Białorusina Selimau w ostatnich sekundach.
Zostały wtedy dwie, trzy sekundy. Broniłem się w parterze, niemal byłem już wybroniony, a zrobił mi wózek. Akcję za dwa punkty. Trudno. Jeśli zdobędę medal w Londynie, będę spełniony. Ale powinienem kontynuować zapaśniczą karierę. Można powiedzieć, że na nowo otwieram tę naszą historię. Wielkie dzięki przy tej okazji dla trenera Leszka Użałowicza, który zrobił ze mnie zapaśnika. A gdy kiedyś, jako dzieciak, miałem chwilę słabości i nie chciałem już trenować, spotkałem go na piątym piętrze przed... drzwiami mojego mieszkania. Przyszedł, nie odpuścił. Pogadaliśmy, może i się poryczałem, ale następnego dnia znów trenowałem.

Posadka i ścięte biodro to specjalność Pańskiego zakładu?
To akcje, które faktycznie często wykonuję. Posadka? To jest wejście czysto dwoma rękoma w pas i posadzenie zawodnika na plecy energicznym ruchem. Ścięte biodro to biodro uderzeniowe. Wykonujesz ruch, łapiąc rękę i głowę. Skręcając się biodrami, następuje wybicie i rzut za trzy punkty. Wtedy można na plecach przeciwnika dusić, tuszować. Tusz, czyli przytrzymanie rywala na łopatkach dłużej niż ileś tam sekund. Starasz się robić to jak najmocniej, by stracił oddech, siły, nawet przytomność. Robisz wszystko, byś to ty wygrał. Naprawdę można zobaczyć gwiazdki w oczach.

Panem ktoś kiedyś tak rzucił?
Ja raczej rzucam, inni latają.

To jak by Pan siebie opisał?
Jestem wszechstronnym zawodnikiem. Rzucam z każdej pozycji.

Co teraz?
Do połowy kwietnia wolne. Zabiegi. Trzeba podleczyć siebie, stawy. Wejść do kriokomory, pójść na lasery, na magnetoterapię. Od połowy kwietnia delikatne wejście w trening, a w maju ruszamy na sto procent w Giżycku. Przygotowania do igrzysk. Chciałbym tam zdobyć medal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska