Pewnie dużo jest w tym winy ludzkiego lenistwa. Na co dzień jesteśmy atakowani obrazkową papką: przyzwyczajamy się do niej - płynącej szerokim strumieniem z tabletów, smartfonów, telewizorów i kolorowych gazetek. Podawana jest nam pasza, jak dla bydła: zdjęcie, krótki podpis, mało informacji: żeby nie męczyć mózgu, ale żeby go zapchać, zapełnić, wrzucić mu mnóstwo pustych, informacyjnych kalorii, po których czujemy się syci.
Jesteśmy zadowoleni - bo przecież „coś tam poczytaliśmy, a nawet sporo tego było”. Ale czy to było dla nas zdrowe, strawne, pożyteczne? Niekoniecznie. Robimy sobie śmietnik z głowy, wyłączając pomarańczową lampkę ostrzegawczą, że nie tędy droga, że ta przyjemność ma krótkie nóżki, że prawdziwe zadowolenie, smak może dać nam książka - dobra książka.
To ona - niekoniecznie z obrazkami, a jak już, to tylko na okładce - potrafi przenieść nas w jednej chwili w inny świat (jaki kto lubi - fantastyczny, przygodowy, mroczny skandynawski czy kilka wieków do tyłu).
Książka potrafi dostarczyć nam takiej masy endorfin, wypieków na twarzy, mocniejszego bicia serca, jakich nie przeżyjemy po zjedzeniu najlepszego ciasta marchewkowego w ulubionej kawiarni (piszę to ja, łasuch, wielbiciel marchewkowego z polewą z białej czekolady).
Ale miłość do czytania, do obcowania z książką czy to w wersji papierowej (mojej ulubionej), czy elektronicznej (dla nowoczesnych i praktycznych), nie przychodzi ot tak sobie, sama, jak zwykła-niezwykła miłość niczym „grom z jasnego nieba”.
Żeby poczuć motylki w brzuchu na widok książki, musieliśmy mieć wzór, autorytet, musieliśmy kogoś podpatrzeć, jak zaczytywał się, zagłębiał w kolejnych stronach. Musieliśmy mieć przewodnika, który zaraził nas pasją czytania, chęcią przeżycia nowej przygody.
Wielka tu rola naszej Rodziny, a w szczególności Rodziców. Przynajmniej tak było w moim przypadku - jako mały chłopczyk widziałem czytającego tatę (uwielbiał Kraszewskiego, Sienkiewicza, Mickiewicza), mamę z nosem w książce (Rodziewiczówna i Orzeszkowa królowały na jej półkach), starszą siostrę, która czytała wszystko i wszędzie.
Ale na obserwowaniu się nie kończyło. Mieliśmy w domu rytuał, który do dzisiaj #pielęgnuję, już ze swoimi dziećmi: czytanie wieczorem, przed snem (moje pociechy to uwielbiają - młodszemu synkowi czytam, starsza córcia już sama pochłania książkę za książką).
Jako dziecko poznawałem baśnie Andersena (na gwiazdkę dostałem książkę z przepięknymi ilustracjami Szancera - mam ją do dziś, choć mocno sfatygowaną), wiersze Brzechwy, później przyszedł czas na opowieści o Tomku pana Szklarskiego. Pan Samochodzik, historie pani Ożogowskiej, kryminały pani Agaty Ch. Pisząc to, przed oczami przelatują mi kolejne obrazy, wspomnienia, historyjki z książek...
Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci - pamiętajmy o tym. Dawajmy dobry przykład, zarażajmy dzieci miłością do książek. To procentuje - na całe dorosłe życie...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?