Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Choroba filipińska" wciąż ożywia naszą politykę

Janusz Michalczyk
Polskapresse
Im więcej pije, tym jest bardziej popularny - tak można by złośliwie streścić karierę Aleksandra Kwaśniewskiego w wolnej Polsce. Fenomen byłego prezydenta znów dał o sobie znać w ostatni weekend, gdy wyszedł do dziennikarzy w towarzystwie Marka Siwca i Janusz Palikota po konferencji programowej liderów Europy Plus.

Przypomina nieco swym zachowaniem innego typowego "człowieka wschodu" - prezydenta Rosji Borysa Jelcyna, z tym, że tamten mógł podobno wypić wiadro wódki, a naszemu nogi uginają się już chyba po dwóch piwach. Co samo w sobie złe nie jest, bo nie trzeba się wykosztować na trunki.

Mało kto pamięta, że pierwszy sygnał ostrzegawczy napłynął z Nowego Jorku, dokąd wkrótce po zaprzysiężeniu na prezydenta pojechał Kwaśniewski. W trakcie sesji ONZ wpadł w barze w tak szampański nastrój, że owijał się w biało-czerwoną flagę. Potem był słynny lot do Charkowa w towarzystwie biskupa polowego Sławoja Leszka Głodzia. Prezydent z trudem zachował równowagę, stojąc nad grobami ofiar stalinizmu, co jego szef kancelarii Ryszard Kalisz tłumaczył "pourazowym zespołem obciążeniowym goleni prawej". Z licznych dokonań na tym polu przypomnijmy jeszcze "chorobę filipińską", gdy miał go dopaść wyjątkowo złośliwy wirus, o którym nie mieli pojęcia Filipińczycy. Z kolei podczas wykładu na uczelni w Kijowie przemawiał chwilami po francusku z przesadną swobodą.

Fenomen Kwaśniewskiego polega na tym, że wielu Polaków wciąż go lubi, o czym przekonują wyniki różnych sondaży. Życzliwi byłemu prezydentowi komentatorzy załamują ręce, ale jego powrotowi do polityki bardziej niż opisywana słabość przeszkadza brak motywacji. Są tacy, którzy snują wizje Kwaśniewskiego w fotelu premiera, ale on sam w to najwyraźniej nie wierzy, a powrót do ministerstwa sportu w jakimś rządzie koalicyjnym byłby numerem z kabaretu. Chyba najbardziej odpowiada mu rola potencjalnego zbawcy narodu, gdyby nagłe osłabienie PO i upadek Donalda Tuska miały oddać władzę w ręce PiS.

Powiedzmy wprost - w tym stanie rzeczy nazwanie byłego prezydenta pijakiem niczego nie załatwia. Poza tym jest coś wrednego w opinii, że cały naród może się relaksować korzystając z uroków alkoholu, zaś garstka polityków na świeczniku ma zachowywać bezwzględną abstynencję.

Nie powinniśmy mieć z tego powodu kompleksów. Zapytam brutalnie: czy lepszy jest prezydent kradnący drogie pióro, jak Vaclav Klaus podczas konferencji prasowej w Chile? A poza tym - nie każdy pijak to złodziej, o czym próbowano nas przekonać w filmie Stanisława Barei.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska