Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cały ten jazz z ojczyzny szczypiorniaka, czyli czy Żenis Żoplę z Dolnego Śląska też dostanie Grammy?

Jacek Antczak
Pawel Relikowski / Gazeta Wroclawska
Najt in Kaliszja" najlepszą płytą jazzową na świecie - zachwycają się nieco zagubieni prezenterzy telewizyjni (bo radiowi jakoś lepiej wiedzą, o co chodzi i w światowym jazzie, i w polskiej geografii). Ta "Kaliszja" przypomniała mi trochę niedawny występ dziennikarki TVP opowiadającej o legendarnej wokalistce rockowej o nazwisku "Żenis Żoplę". Cóż, ani rock, ani tym bardziej jazz nie mają "dobrej prasy" w telewizji. Telewizje wolą bardziej "weekendowe" wieści, one tańczą dla mas.

Przy okazji wychodzi ze mnie partiotyzm (bardzo) lokalny, bo w owej "Kaliszji", zwanej z łacińska Calisią, której Włodek Pawlik poświęcił piękną suitę, się urodziłem i paręnaście lat mieszkałem. Mogę się więc pomądrzyć i pomóc kolegom, próbującym w popłochu tłumaczyć, że ojczyznę jazzu zachwycił album z utworem o polskim mieście średniej wielkości, które "leżało na bursztynowym szlaku". No tak, leżało, potem nawet spłonęło (jako Kaliniec), a teraz znowu stoi. Kompozycja Pawlika, z udzialem Randy Breckera i kaliskich filharmoników, powstała na 1850-lecie tego grodu, w 2010 roku. Niektórym ta rocznica może nawet przypomnieć, że położona 120 kilometrów od Wrocławia Calisia przez dziesięciolecia i nieco na wyrost chwaliła się , że jest "miastem w Polsce najstarszym". Wspominało o niej nawet klasyczne, historyczne "jazzowe" trio: Ptolemeusz, Gall Anonim & Jan Długosz.

I jeśli dziś jakiś artysta mogł rozsławić to miasto, to musiał być to pianista. Mógł być to na przykład "Żenis Żoplę" naszego jazzu, czyli Leszek Możdżer albo inny Makowicz, Stankiewicz czy Nahorny. Od 40 lat Kalisz słynie bowiem z Festiwalu Pianistów Jazzowych, obok Festiwalu Sztuki Aktorskiej, fabryki sosów i majonezu Winiary, szczypiorniaka (piłki ręcznej rozpropagowanej w dzielnicy Szczypiorno) i tria literackich jazzmanów (Konopnicka, Asnyk, Dąbrowska), jednego z najlepszych produktów tego urokliwego miasta. Miasta rodzinnego Jana Ptaszyna Wróblewskiego.

Ale dość tej felietonowej prywaty, wszak Kalisz to nawet inne województwo (wielkopolskie). Bardziej chodzi o to Grammy, o sukces, o jazz. Niektórzy uważają (o naiwni!), że informacja o "Night in Calisia" powinna się znaleźć na czołówkach gazet i serwisów telewizyjnych. No, może tuż za informacjami o ukraińskiej rewolucji, ale zdecydowanie przed hitem, że pochodzący z Kalisza poseł Adam Hoffman obraził posłów PSL i stanie przed sądem. W Kaliszu.

Że Grammy to zdecydowanie większy triumf niż miejsce na podium Piotra Żyły w Pucharze Świata, a nawet deblowe zwycięstwo Łukasza Kubota w Australian Open. Że to tak, jakby Krzystek dostał Oskara za legnicką "Małą Moskwę", Jakimowski za wałbrzyskie "Sztuczki" albo jakiś urodzony w Ziębicach Kamiński za "Szeregowca Ryana" i "Listę Schindlera". Sorry (taki klimat) - to akurat się już stało, choć Ziębic nie rozsławiło. To tak, jakby literackiego Nobla dostała Olga Tokarczuk za książkę, której akcja dzieje się w Krajanowie pod Nową Rudą. To akurat może się zdarzyć.

Na razie wiemy, że jazz grać umiemy, mamy już "Night in Calisia" i czekamy na kolejne Grammy, może tym razem dla Dolnoślązaka, powiedzmy, za "Day in Jelenia Góra". Ja stawiam na gitarzystę Marka Napiórkowskiego, do spółki z filharmonikami z jego rodzinnej Jeleniej Góry. Pardon, z Żeleniej Dżury.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska