Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

32. rocznica stanu wojennego. Kornel Morawiecki: Obwiniam Jaruzelskiego o zabicie nadziei (ROZMOWA)

Hanna Wieczorek
fot. Tomasz Hołod
Do Wrocławia przyjechał z Warszawy. Tutaj studiował i pracował naukowo. Jednak najbardziej znany jest z działalności opozycyjnej. Kornel Morawiecki, szef Solidarności Walczącej, mówi o stanie wojennym i jego skutkach dla Polski

Stan wojenny zastał Pana w więzieniu?
- Nie, ale toczył się mój proces. Miałem wyznaczoną rozprawę na 15 grudnia.

A cóż Pan takiego zrobił?
- Byłem redaktorem "Biuletynu Dolnośląskiego" i zamieściliśmy w nim apel do żołnierzy radzieckich, żeby nie strzelali do nas - Polaków. Opublikowaliśmy posłania do Solidarności od tajnych wolnych związków zawodowych z Moskwy. Przywiózł je Mikołaj Iwanow, dzisiaj mój przyjaciel. Oskarżono mnie o podważanie sojuszy.

Spodziewał się Pan wprowadzenia stanu wojennego?
- Tak, niekoniecznie akurat 13 grudnia. Wówczas nie mówiło się o stanie wojennym, tylko o stanie wyjątkowym, mówiło się, że może zostać wprowadzony. Moim bliskim kolegą związkowym był wówczas Marek Petrusewicz, legenda sportu pływackiego. Miał dobre kontakty z oficerami wyższej rangi działającymi w klubach sportowych. I właśnie Marek przestrzegał mnie, że to się nie skończy dobrze, że władza zdecyduje się na rozwiązanie siłowe i radził, żebyśmy się przygotowali.

I przygotował się Pan?

- Och, trudno powiedzieć, że się przygotowałem. Bardziej psychicznie. Jest takie zdanie w programie związku jeszcze z jesieni 1981 roku, że "związek swoimi strukturami zakładowymi, regionalnymi i krajowymi" przygotuje się na zagrożenie wprowadzenia stanu wyjątkowego lub zewnętrzną interwencję. Udało mi się przeforsować umieszczenie tego zapisu, wbrew Bronisławowi Geremkowi. W "Biuletynie Dolnośląskim" zamieszczaliśmy publikacje rozważające takie ewentualności. I trochę się przygotowywaliśmy organizacyjnie. Uniknąłem aresztowania, bo tego dnia do późnego wieczora zajmowałem się sprawami organizacyjno-porządkowymi. Zabrałem powielacz z siedziby Zarządu Regionu przy ul. Mazowieckiej i chowałem go u kolegi, Tadka Świerczewskiego, w piwnicy. Byłem też u kolejarzy i rozwoziłem po głównych punktach kolportażu "Biuletyn", który się tego dnia ukazał. To mnie uratowało. Umówiłem się bardzo późnym wieczorem z sędzią z Wałbrzycha, która miała mnie uczyć, jak się zachowywać w czasie procesu, jakich odpowiedzi udzielać. Trochę się zasiedziałem, wyszedłem chyba o pierwszej w nocy i okazało się, że akumulator w moim maluchu nie wytrzymał. Nie odpalił samochodu. Nie mogłem wrócić do domu. I tak z marszu wpasowałem się w konspirację.

Po wprowadzeniu stanu wojennego rzeczywistość się zmieniła...
- Stan wojenny był linią demarkacyjną, ostrą cezurą społeczną. W okresie Solidarności byliśmy naprawdę solidarni. Nie było ostrego podziału na "my" i "oni", na rządzących i rządzonych, na partię i społeczeństwo. Zawiązywała się duchowa, można nawet powiedzieć narodowa, więź - poczucie wspólnej tożsamości, wspólnego losu. Spotykałem się wtedy z tak zwanymi "poziomkami", czyli poziomymi strukturami partii. Na przykład w Elwro. Byli tam przedstawiciele partii z różnych zakładów pracy. Oni także cieszyli się ze zmian i bali się siłowego rozwiązania. Solidarni byliśmy wszyscy, może oprócz większości milicji, ZOMO, wyższego aparatu partyjnego i generałów. Aparat PZPR średniego szczebla kibicował "S". Bezpowrotnie to minęło, do dzisiaj nie ma takiej więzi między władzą a społeczeństwem. Mimo że ta władza jest demokratyczna. Stosunki - po marksistowsku mówiąc - klasowe są inne niż te, które zaczęły się tworzyć w czasie pierwszej Solidarności. Tworzyć, ponieważ to był proces. To jest ogromne zło, które wyrządziło wprowadzenie stanu wojennego.

Rozbito nie tylko Solidarność rozumianą jako związek, ale też tę solidarność społeczną.
- Stan wojenny zniszczył rodzącą się, niezmiernie ciekawą dla Polski i dla świata, nową jakość. Nie wiem oczywiście, co by się z tego wykluło, ale wydaje mi się, że tę nową jakość przeczuwaliśmy nie tylko my, Polacy. Obdarzano nas sympatią, ponieważ stanowiliśmy propozycję czegoś zupełnie nowego. W stosunku do ustrojowej propozycji komunistycznej, ale też kapitalistycznej. Największa demonstracja w dziejach Melbourne odbyła się po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Nawet w Australii atak na Solidarność był przeżyciem, nikt nie pójdzie na demonstrację, jeśli nie dotyka go to osobiście.
Przyszedł rok 1989, Solidarność zwyciężyła. Ale to nie była już ta "S" sprzed stanu wojennego.
Wszystko się zmieniło. Gdyby to przejście było bardziej wyraźne, zwycięskie, a nie "wykunktatorzone", może udałoby się odbudować ducha pierwszej Solidarności. Do dzisiaj nikt nie potrafi wskazać konkretnego momentu, w którym upadł komunizm. Wydarzenia, po którym moglibyśmy powiedzieć, że od teraz Polska jest już niepodległa. Polskie elity polityczne nie wierzyły, że taki przełom będzie możliwy. Brakowało wiary i wyobraźni. To się też przekładało na nastroje społeczne. W wyborach roku 1989, które uważamy za przełomowe, wzięło udział tylko 60 proc. uprawnionych. W nieporównanie bardziej stotalitaryzowanych społeczeństwach, takich jak Albania czy Rumunia, była wyższa frekwencja. W transformacji aktywnie uczestniczyły elity. Była to przemiana dobra dla wybranych. Zgubiliśmy sprawiedliwość i solidarność. Adam Michnik został prasowym krezusem, Władysław Frasyniuk transportowym potentatem, a Lech Wałęsa głównym krętaczem Polski. Majątek narodowy, tworzony przez pokolenia, został wyprzedany za bezcen obcemu kapitałowi. Jesteśmy podzieleni na postkomunistów i postsolidarnościowców, na pracujących i bezrobotnych, na bogatych ponad miarę i skrajnie ubogich, na władzę i obywateli. Brakuje między nami zaufania i świadomości wspólnego losu. Ten brak będzie trudny do odbudowania. Nie wiem, czy za mojego życia, czy za życia moich dzieci powtórzy się sytuacja sprzed 13 grudnia 1981 roku. Bardzo bym tego chciał, ponieważ w czasach pierwszej Solidarności byliśmy ważni nie tylko dla siebie, ale i dla świata. Obecnie dla świata nie jesteśmy ważni, bo nie proponujemy nic istotnego - żadnych nowych propozycji politycznych, kulturowych czy ekonomicznych. Jedyną taką próbą jest wydawany przez Stowarzyszenie Solidarność Walcząca dwutygodnik "Gazeta Obywatelska", który próbuje wyjść poza bieżące spory i opisy rzeczywistości.

Potrzeba nam diagnozy?
Potrzebujemy wizji i bardzo nam jej brak. Pierwsza Solidarność była olbrzymią wizją, być może niewyartykułowaną, ale obecną w ludzkiej duszy. Dzisiaj wizja nie pojawi się bez pewnej artykulacji i to jest zadanie dla nas.

Mówi Pan o wizji społecznej?

Cywilizacyjnej: społecznej, politycznej, kulturowej. Przecież nigdy się nie zdarza, że to, co mamy, jest najlepsze i nie trzeba niczego poprawiać lub zmieniać. Rzeczywistość się zmienia, zmieniają się warunki. My się zmieniamy. I naszym ludzkim zadaniem jest staranie się, by zrobić ten świat lepszym. W okresie przed stanem wojennym wykonanie tego zadania wydawało się realne, teraz jest dużo trudniejsze. Wówczas coś się tworzyło. I te próby zostały zduszone. Za to najbardziej obwiniam generała Jaruzelskiego i jego otoczenie, a więc tych, którzy decydowali o wprowadzeniu stanu wojennego. Obwiniam ich o zabicie tamtych możliwości i tamtej nadziei.

Kornel Morawiecki ma 72 lata. Jest absolwentem Wydziału Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 1968 roku był związany z opozycją demokratyczną. Był redaktorem "Biuletynu Dolnośląskiego", delegatem na I zjazd Solidarności. W stanie wojennym założył Solidarność Walczącą. Obecnie jest redaktorem naczelnym "Gazety Obywatelskiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska