Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

13 sierpnia 1976 w Polsce wprowadzono kartki na cukier

Hanna Wieczorek
Sprzedaż  napojów przy ul. Świdnickiej we Wrocławiu. Lata 80.
Sprzedaż napojów przy ul. Świdnickiej we Wrocławiu. Lata 80. Mariusz Czułczyński
13 sierpnia 1976 roku. Data dzisiaj zapomniana, jednak dla ostatniej dekady PRL-u była przełomowa. Tego dnia rząd Piotra Jaroszewicza wprowadził kartki na cukier – pisze Hanna Wieczorek

Dlaczego wprowadzono kartki? Najprostsza odpowiedź jest taka, że cukru było za mało. Kryje się jednak za tym wielka tajemnica, ponieważ wszędzie dookoła „słodkiej śmierci” było w bród. Może Polacy więcej słodzili, a może przyczyny należy upatrywać w Grunwaldzie. Dlaczego akurat tam? Ponieważ, jak to starzy Polacy doskonale pamiętają, data 1410 została przerobiona na najprostszy przepis na bimber : 1 kilogram cukru, 40 dekagramów drożdży i 10 litrów wody.
Jak było, tak było. Decyzją o wprowadzeniu kartek na cukier Piotr Jaroszewicz otworzył puszkę Pandory.

Kartki to czubek góry lodowej
Kartki to tylko sygnał dla konsumenta, że państwo reglamentuje jakąś grupę towarów. A z reglamentacją mamy do czynienia od czasów starożytności.
– Zaczęło się w Rzymie – mówi prof. Jerzy Maroń. – Reglamentacja może być bowiem spowodowana różnymi przyczynami. Pierwsza – sięgająca starożytności – to konieczność obliczenia stawek wyżywienia dla żołnierzy.

Przecież żołnierzy trzeba było utrzymać, w związku z tym należało szacować koszty ich utrzymania, przeliczając je już to na pieniądze, już to na wyżywienie. W armii rzymskiej były ściśle określone stawki żywieniowe. Żołnierze mogli dostawać zamiast jedzenia także ekwiwalent pieniężny. Jednak nigdy jedzenia nie zamieniano w stu procentach na denary. Po prostu w obiegu było zbyt mało pieniędzy na taką operację.
W średniowieczu reglamentacja z różnych powodów po troszę zanika. Pojawia się za to ze zdwojoną siłą w czasach nowożytnych

– Nosi inną nazwę: kontrybucja – mówi prof. Maroń. – Mieszkańcy Śląska zetknęli się z nią w czasie wojny trzydziestoletniej. Albrecht Wenzel Eusebius von Wallensteina – głównodowodzący wojsk cesarskich – wprowadził kontrybucję jako narzędzie ograniczenia nadużyć na rzecz racjonalnego gospodarowania zasobami znajdującymi się na danym obszarze.
Z czego to wynikało? Ano z tego, że państwo nie było w stanie zapłacić żołnierzom żołdu, w związku z tym przeliczano pieniądze na chleb, mięso, piwo. I jeśli ludność nie była w stanie dostarczyć odpowiedniej kwoty pieniędzy, spłacała kontrybucję w naturze, a więc dostarczała wiktuały.
Co ciekawe, to wszystko było przewidywalne – można było dokładnie określić, ile będzie potrzeba danych produktów na przykład z półrocznym wyprzedzeniem. We wrocławskim archiwum zachowało się właśnie takie wyliczenie. Szacowano tam, ile żywności będzie potrzeba na utrzymanie 25-tysięcznej armii cesarskiej przez pół roku.
Dokument jest podwójnie interesujący, ponieważ oprócz szacunków zawiera także dane, ile rzeczywiście dostarczono chleba, mięsa i piwa. W związku z tym, że armia na Śląsku przebywała trzy zamiast sześciu miesięcy, żołnierze zjedli mniej chleba i mięsa, ale piwa wypili za półroczną normę.

Cesarscy urzędnicy wyliczyli, że na każdego żołnierza przypada dziennie dwa funty (około jednego kilograma) chleba, pół funta mięsa, pół litra do litra piwa.
– To jest reglamentacja – mówi prof. Maroń. – Nie było pojęcia kartek, ale było pokwitowanie – za dostarczane towary wystawiano pokwitowania, które były później rozliczane przez władze samorządowe określonego szczebla, od miasta czy gminy po samorząd powiedzmy księstwa czy prowincji ze skarbem państwa. A więc reglamentacja związana jest z nadzwyczajnymi sytuacjami lub wojną.

Domowi biedni
Inną formą reglamentacji było rozdawnictwo żywności ubogim. W Rzymie rozdawano zboże, we Wrocławiu w XVI wieku – chleb. Początkowo dwa razy w tygodniu – w poniedziałki i środy – chleb rozdawano na cmentarzu przy kościele św. Marii Magdaleny.

Lady z darmowym pieczywem ustawiono na międzymurzu przy Bramie Świdnickiej. Specjalny urzędnik zajmujący się „domowymi biednymi”, bo tak nazywano biedotę w naszym mieście, szacował liczbę wrocławian potrzebujących pomocy, sporządzał listę alfabetyczną i rozdawał im kartki. Chleb rozdawano w porządku alfabetycznym, każdy musiał osobiście odebrać swój przydział, pokazując kartkę uprawniającą do tego. Handel kartkami był zabroniony.
– To była polityka miasta związana z koniecznością oszczędzania lub pacyfikacją nastrojów – mówi prof. Maroń. – Biednym dostarczano najtańsze asortymenty żywności by nie stwarzać zagrożenia. Tego typu zachowanie zanotował zresztą generał Kuropieska, kiedy przebywał na wczasach w Rumunii, w końcu lat 50. Tam także były kartki i co ciekawe także na najtańsze rodzaje dostępnej żywności. W końcu nadchodzi wiek dwudziesty i pojawia się reglamentacja państwowa związana z pojawieniem się zjawiska wojny totalnej.
Wydawać by się mogło, że najbardziej na brak żywności narażona była zawsze Wielka Brytania. Okazuje się jednak, że podczas I wojny światowej głód najbardziej dał się we znaki Niemcom. I to wcale nie z powodu zniszczeń wojennych, te nie sięgały zbyt głęboko w terytorium tego kraju. Powodem był wysiłek wojenny ponoszony przez państwo niemieckie. Wtedy właśnie pojawiło się pojęcie erzacu, czyli towaru zastępczego.
Brukiew dobra na wszystko

Reglamentacją zajmowały się samorządy. Zasady reglamentacji i rozdziału żywności ustalano na tak zwanych posiedzeniach „brukwianych”, bo brukiew była wydajna, a jednocześnie można było robić z niej różnego rodzaje erzace, choćby słodziki. Właśnie wtedy chyba po raz pierwszy pojawia się zakaz sprzedaży świeżego pieczywa. Bo czerstwego je się mniej. Te zasadę stosowano konsekwentnie także podczas IIwojny światowej.
– Z niemieckiej lekcji wnioski wyciągnęły różne państwa – mówi Jerzy Maroń. – Po zakończeniu I wojny światowej nawet oparty na całkowicie wolnej grze kraj, jak Stany Zjednoczone, przygotowywał pewne rozwiązania dotyczące reglamentacji. Zajmował się tym Departament Wojny. Bo I wojna światowa pokazała dobitnie, że skala obciążeń gospodarki jest tak duża, że trzeba jakoś to regulować i obliczać.
W Stanach Zjednoczonych opracowano system punktowy, pozwalała na to bowiem gigantyczna wręcz gospodarka tego kraju. Pozwalał on na pewną dowolność – można było kupić jedwabną koszulę, ale traciło się punkty i nie można było kupić na przykład benzyny czy jakichś produktów żywnościowych. Widać to w jednej ze scen serialu „Pogoda dla bogaczy”. Kiedy jedna z dziewczyn oszczędza ileś tam punktów, by przygotować romantyczny wieczór we dwoje z chłopakiem, którego grał Peter Strauss.
Inne kraje przygotowały się do znacznie dalej idącej reglamentacji. Najdalej poszli Niemcy, którzy wyznaczyli kilka kategorii kalorycznych i według nich opracowali przydziały żywnościowe, inne dla Niemców, inne dla nie- Niemców i jeszcze inne dla Żydów. Dla tych ostatnich wyznaczono stawkę dzienną – 650 kalorii.

Tylko wódka bez kartek
– Reglamentacja w III Rzeszy obejmowała wszystko. Z wyjątkiem bimbru – mówi prof. Maroń. – A więc mydło, cukier, paliwo, węgiel... No i przede wszystkim obowiązkowe kontyngenty dla rolników. Kartki były jedynie wykwitem dla konsumenta, ale cała gospodarka była kontrolowana.
Co ciekawe, benzyna reglamentowana była praktycznie w całej Europie, także w krajach neutralnych. Stąd pojawia się zjawisko generatorów na węgiel drzewny ciągniętych za samochodem. Problem pojawiał się, kiedy generator odpadał, a samochód jechał dalej, bo napędzany był kradzioną benzyną.
Mało kto sobie zdaje sprawę, że w Niemczech ograniczenia w spożyciu nastąpiły jeszcze przed wojną. Zaczęło się od hasła: „Armaty zamiast masła”. Z tego też czasu pochodzi i inne – ściśle niemieckie pojęcie – obiad jednogarnkowy. W prasie pojawiły się zdjęcia propagandowe, na których widać było jak Hitler i jego najbliżsi współpracownicy zajadają jednodaniowy obiad. Do dzisiaj zresztą w niemieckich stołówkach studenckich można sobie wziąć „eintopf” – gęstą zupę z wkładką mięsną.
Ścisła reglamentacja obowiązywała także w Wielkiej Brytanii. Tam system kartkowy był w zasadzie kompletny. Reglamentowano wszystko, od benzyny poczynając, na jedzeniu kończąc. Co więcej, ograniczono tam nawet zużycie wody. Król narysował linię pokazującą, że w wannie ma być ileś centymetrów wody i tak było. Brytyjczycy stosowali się do tych wskazań.
Podczas wojny w Wielkiej Brytanii brakowało przede wszystkim warzyw i jarzyn.
– To nie był kraj działek i ogródków przydomowych – mówi prof. Jerzy Maroń. – Zamiast tego były trawniki i pola golfowe. To się zmieniło, te ogródki zaczęły się pojawiać podczas wojny. W powojennej Polsce kartki początkowo zostały. Można powiedzieć, że były spadkiem po niemieckiej okupacji.

Stały element krajobrazu
W okresie bezpośrednio powojennym na kartki sprzedawano chleb, mąkę, kaszę, ziemniaki, warzywa, mięso, tłuszcze, cukier, słodycze, mleko, kawę lub herbatę, sól, ocet, naftę, zapałki, mydło, a nawet wyroby dziewiarskie. Jednak obok kartkowych sklepów hulał już wolny rynek. We wspomnieniach wrocławskich pionierów można wyczytać, że skupisko „wolnorynkowych” sklepów i straganów znajdowało się początkowo w okolicach Dworca Nadodrze.
Jak podaje dr Andrzej Zawistowski z IPN w czerwcu 1945 r. chleb kartkowy kosztował od 0,75 do 1,5 zł, za  „wolnorynkowy” trzeba było zapłacić 45-50 zł. Trudno się więc dziwić, że kartki stały się poszukiwanym dodatkiem do pensji.
Kartki powoli wycofywano z obiegu. Najpierw zniesiono racjonowanie warzyw i zapałek, potem herbaty i kawy. Ostatecznie z reglamentacji wycofano się w 1949 roku, ale zaraz potem wprowadzono... bony na mleko oraz na tłuszcze. Po dwóch latach zniesiono i bony, ale zaraz potem okazało się, że trudności rynkowe są tak duże, iż wiele zakładów pracy na własną rękę organizowały skup i rozdawnictwo towarów – przede wszystkim mięsa. Pomysł chwycił, 29 sierpnia 1951 r. Prezydium Rządu wydało uchwałę w „sprawie ułatwień w nabyciu mięsa, tłuszczów wieprzowych i przetworów mięsnych […]”. Jednak bony wydawano tylko pracownikom 1363 zakładów pracy i to nie we wszystkich województwach. I choć listę towarów reglamentowanych rozszerzano – w 1952 roku znalazły się na niej nawet cukierki – to system ten okazał się niesprawny. A na dodatek burzyli się ci, którzy bonów nie dostawali.

Bony zniesiono więc 3 stycznia 1953 r. Jednak wcale nie pożegnano się z nimi na stałe. Po kartki 23 latach powróciły. Początkowo w formie „bonów towarowych” na cukier. Bony upoważniały do zakupu określonej ilości cukru w cenie 10,50 zł za kg. Jeśli ktoś chciał sobie dosłodzić życie, musiał zapłacić cenę komercyjną, a więc 26 złotych za kilogram cukru.
– Formalnie dopiero kartki na cukier wprowadziły państwową reglamentację – mówi prof. Jerzy Maroń. – Jednak przez cały czas istniały pewne jej formy. Bo przecież talony ma atrakcyjne towary to nic innego jak reglamentacja. Najpierw były to talony na rowery, potem na maluchy, duże fiaty i polonezy. Talony tym się różniły od kartek, że nie dostawali ich wszyscy, a jedynie wybrani.

Kartki strajkowe
Wraz z pogarszającym się zaopatrzeniem sklepów, kartki wydawały się Polakom coraz atrakcyjniejszym rozwiązaniem problemów zakupowych.
Żądanie ich wprowadzenia, na czas reformy i wyjścia z zapaści gospodarczej, znalazło się nawet w postulatach gdańskich. Nie ma się czemu dziwić, bo jak pisze dr Andrzej Zawistowski, w 1980 r. mięsa i jego przetworów oraz czekolady i jej wyrobów wystarczało dla 75% potrzebujących, margarynę mogło kupić 79% zainteresowanych, ser – 80%. Na początku lat 80. braki w zaopatrzeniu dotyczyły 80% wszystkich artykułów konsumpcyjnych.
Władze wcale nie były chętne do wprowadzania kartek, ostatecznie zdecydowano się na reglamentację mięsa w lutym 1981 r. I zaczęło się, w marcu weszły do obiegu kartki na masło, mąkę pszenną, kaszę, płatki zbożowe, ryż.
W sierpniu do listy towarów sprzedawanych dołączył proszek do prania, w październiku podstawowe artykuły dla niemowląt. Potem wyroby czekoladopodobne, papierosy, alkohol.
Ostatecznie towarów tych było tak dużo, że w 1982 roku wprowadzono „kartki na kartki” . A więc specjalny blankiet, który był wkładką do dowodu osobistego. Na niej przyznane danej osobie blankiety reglamentacyjne.
System kartkowy był skomplikowany sam w sobie. A na dodatek, okresowo wprowadzano reglamentację różnych rzeczy – np. dywanów, kredek, butów czy owoców.
Władze w każdej chwili mogły jeszcze sprawę skomplikować informując, że na kartki na jakiś towar można kupić zamiennie co innego.

Choćby mielone zamiast wołowiny z kością, praktycznie przez cały czas można było zamienić papierosy i alkohol na słodycze.
Doszło do tego, że kartki stały się drugim środkiem płatniczym. Talonami na alkohol, papierosy czy mięso płacono fachowcom. A znajome pracujące w sklepach mięsnych były na wagę złota. Równocześnie z kartkami zaczęły się pojawiać sklepy komercyjne. Tam za znacznie wyższą cenę można było kupić w „wolnej” sprzedaży kartkowe wyroby.
– Pamiętam, jeden z pierwszych komercyjnych sklepów mięsnych otwarto przy ul. Krupniczej – wspomina prof. Maroń.
– Początkowo można było tam zaopatrzyć się bez większych problemów. Po kilku miesiącach, zanim zrobiło się zakupy, trzeba było odstać swoje w gigantycznych kolejkach.
Kartki przysparzały problemów klientom i władzy. Starano się więc jak najszybciej zakończyć kartkową gehennę. 1 lutego 1983 r. zniesiono reglamentację proszku do prania i mydła, w kwietniu tego roku papierosów i alkoholu, a następnie cukierków.

W 1985 r. zakończyła się reglamentacja mąki i części przetworów zbożowych oraz waty, masła oraz tłuszczów zwierzęcych i roślinnych, czyli smalcu, słoniny i margaryny oraz cukru. 1 marca 1988 r. zakończono reglamentację wyrobów czekoladowych, a od 1 stycznia 1989 r. ostatecznie zniknęły kartki na benzynę.
Jedynie reglamentacja mięsa przetrwała PRL, kartki na wołowinę z kością zniesiono dopiero z końcem lipca 1989 roku.

Talony na wszystko
Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku to nie tylko kartki z miesięcznymi przydziałami na różne towary. Każdy, kto brał ślub w owym czasie, pamięta specjalne „ślubne” przydziały alkoholu i talony na złote obrączki. Mamy spodziewające się dzieci kupowały na talony pieluchy i śpioszki. Najgorzej miały Polki spodziewające się bliźniaków – zaświadczenie od lekarza nie wystarczało. W sklepie ekspedientka informowała: przyjdzie pani z bliźniakami, to sprzedam drugi komplet.
Oprócz talonów w naszej rzeczywistości zagościły na dobre kolejki, stacze kolejkowi, komitety kolejkowe i kolejki bez kolejki. Ludzie potrafili całymi dniami koczować pod sklepem, w nadziei, że „rzucą” coś ciekawego.
Długie kolejki organizowały się (stąd komitety kolejkowe), a niektórzy zawodowo zajmowali się staniem w ogonkach. Jako, że obowiązywały przepisy o sprzedaży towarów „bez kolejki” osobom uprzywilejowanym – emerytom i rencistom, kobietom w ciąży, kombatantom, w sklepach tworzyły się „kolejki do kupowania bez kolejki”.
– Opowieści można mnożyć – wzdycha prof. Maroń. – Byli na przykład panowie wyspecjalizowani w śmiganiu pod podnoszącą się kratą w PDT. Biegli, żeby jak najszybciej ustawić się w kolejce. System kartkowy upadlał ludzi.

Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska