Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zima to czas wyzwań dla osób w kryzysie bezdomności. We Wrocławiu pomaga im Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Wideo
od 16 lat
Za nami pierwszy śnieg i pierwsze mrozy we Wrocławiu. Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta od ponad 40 lat realizuje misję pomocy osobom ubogim i w kryzysie bezdomności. To ważne szczególnie w okresie zimowym, kiedy pogoda potrafi dosłownie odebrać komuś życie. Prezes wrocławskiego koła TPBA Rafał Peroń opowiada, jak wspierają w tym trudnym czasie potrzebujących.

Maciej Rajfur: Zima to pora intensyfikacji waszych działań ze względu na trudne warunki pogodowe. Notabene spadł już pierwszy śnieg we Wrocławiu. Osoby w kryzysie bezdomności będą chciały przetrwać mrozy. Wy stajecie się dla nich azylem.

Rafał Peroń: Przed wywiadem dzwoniłem do ogrzewalni, ile osób w niej dzisiaj spało. Dostałem odpowiedź, że 40, więc mamy jeszcze 10 miejsc. Ale szybko pojawiły się 3 osoby, które przyszły z działek, zmuszone przez pierwszy śnieg i spadki temperatury. Zima rzeczywiście jest dla nas trudniejsza, bo stany się zwiększają. Koło wrocławskie funkcjonuje już 40 lat. Dawaliśmy sobie z tym radę i będzie sobie radzić cały czas. Jeżeli ktoś się pojawi w danej placówce i w tym momencie nie ma miejsca, to kontaktujemy się z innymi naszymi oddziałami. Jeśli nie w noclegowni, to w ogrzewalni, a może w schroniskach. Staramy się, żeby osoby potrzebujące miały dach nad głową i nie były na ulicy w takim czasie.

W mieście można teraz spotkać osobę bezdomną, ale zmarzniętą, zziębniętą, siedzącą na ławce w parku. Czy powinniśmy ją wysłać do Towarzystwa?

Jeżeli ktoś zobaczy taką osobę, nie powinien się bać. Warto podejść, porozmawiać, zapytać, jak się czuje. W tym momencie nawiązuje się relacja. Może trakcie rozmowy okaże się, że człowiek nie wie o działalności naszych placówek. Wtedy pokierujmy go właściwie do Towarzystwa. Chyba, że jest w kiepskim stanie zdrowia, wówczas wezwijmy karetkę pogotowia albo straż miejską z bezpłatnego numeru 986. Służby doskonale wiedzą, gdzie pomagamy ludziom w kryzysie bezdomności.

Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta to marka ogólnopolska, ale iskra, czyli początek wyszedł z Wrocławia. Na pewno widzicie po tylu latach działalności społecznej, że bezdomność się zmienia, wygląda inaczej. Obecnie trudno wyróżnić takie osoby z tłumu w galerii, czy w tramwaju.

W lutym minie 25 lat, od kiedy pracuję w Towarzystwie. I rzeczywiście zmienia się wizerunek osób w kryzysie bezdomności. Kiedyś nasze placówki były ogromne. Pamiętam swoją pierwszą nockę schronisku jako pracownik. Miałem 23 lata i pod opieką 189 osób. Musiałem się tam jakoś odnaleźć. Wtedy podstawową potrzebą tych osób było znalezienie pracy, co okazywało się niezwykle trudne. A jeśli już się pojawiała możliwość, to wciąż ciężko było utrzymać zatrudnienie. Z biegiem czasu to się zmieniło na lepsze. Teraz te trudności są minimalne w porównaniu do przeszłości. Wobec tego ewoluuje i nasza rola. Ja uważam, że trzeba się ukierunkować na działania innowacyjne, które wywołąją wewnętrzną motywację i potrzebę zmiany. Gdy to uruchamiamy, dzieją się niesamowite rzeczy. Ludzie się usamodzielniają. Głęboko w sercu mam projekt „Droga do domu”, który prowadzi koło wrocławskie TPBA – mamy 10 mieszkań i 30 osób w kryzysie bezdomności tam ulokowanych. W trakcie 2-3-letniego pobytu mają obowiązek złożyć wniosek o mieszkanie socjalne. I to się dzieje. Już 8 osobom udało się zdobyć własne mieszkanie. Byłem niedawno u jednego pana na kawie. Widziałem tę radość kiedy mówił: „Ciasne, ale własne”.

Towarzystwo zatem staje się nie tylko miejscem pewnego przeczekania, czy wegetowania człowieka, który może sięgnął dna, ale to organizacja, która działa jak trampolina do powrotu do normalnego życia. Z jakim największym problemem, uzależnieniem mierzą się osoby w kryzysie bezdomności?

Ważne są dla nas te działania osłonowe, czyli zapewnienie dachu nad głową, miejsca do spania i posiłek. Ale to nie może być wszystko. Musimy robić więcej. Dla mnie główną przyczyną bezdomności wśród ludzi jest rozpad więzi rodzinnych, przyjacielskich, koleżeńskich. Za tym stoją pośrednie problemy czyli uzależnienia wszelkiego rodzaju. Jeżeli nie ma silnych kontaktów wokół nas, to gdy dzieje się coś złego i osoba jest samotna, często przez swoje błędne decyzje albo brak decyzji trafia prędzej czy później na ulice, a potem do naszych placówek. Zdarza się, że w trakcie pobytu w Towarzystwie odtwarza te relacje rodzinne i przyjacielskie, zaś efektem tego jest wyjście z całego kryzysu. Swoją drogą, coraz bardziej mi się podoba określenie kryzys bezdomności, a nie sama bezdomność.

Ta zbitka niesie za sobą jakąś tymczasowość i przejściowość. Kryzysy można zwalczać, one po prostu mijają.

Otóż to, kryzys co do zasady powinien minąć, a człowiek powinien stanąć na nogi. My właśnie w naszych placówkach pobudzamy ich do życia. Gdyby to nie zachodziło, bez sensu byłaby nasza praca

Czy są tacy ludzie pod opieką Towarzystwa, którzy od wielu lat nie mogą sobie poradzić z wyjściem na prostą i przebywają w waszych placówkach od dawien dawna?

Zdarzają się takie osoby i myślę, że one skończą u nas ziemski żywot. Mam nadzieję i cieszę się, że to będzie w dobrych warunkach, w czystej pościeli. Próbowały wyjść na zewnątrz, by podjąć samodzielne życie od nowa, ale zawsze do nas wracały. Podejmowały rękawice, ale bezskutecznie. Obecnie mieszka u nas pan Stanisław, który pamięta jeszcze schronisko przy ul. Lotniczej, naszego założyciela br. Jerzego i pierwszą wigilię tam w 1981 roku.

Czy możemy tak interpretować tę sytuację, że się po prostu przyzwyczaił? Najpilniejsze potrzeby ma zaspokojone, a ambicje gdzieś po latach zniknęły. Może to krzywdzące spojrzenie.

Trochę tak jest, ale weźmy pod uwagę, że przez te lata jego zachowanie i życie też się zmienia, też się rozwija. Sam to zauważyłem.. Pamiętam, jaki był, kiedy ja przychodziłem do Towarzystwa do pracy, a jaki jest teraz. Tu nie ma stagnacji, która stałaby się dla niego dramatem.

Rozmawiałem z kilkoma osobami w kryzysie bezdomności. Oni znają ofertę Towarzystwa, wiedzą, że mogą uzyskać tam wsparcie, szansę na nowe życie, ale mówią temu „nie”. Nie chcą. Niektórzy bronią się rękami i nogami.

A jaki mają powód?

Na przykład nie chcą rezygnować z picia alkoholu.

To jest rzeczywiście znane nam tłumaczenie. Inni jeszcze myślą, że będą musieli od razu za pomoc płacić.

A mają płacić?

My oczywiście wymagamy częściowej odpłatności od naszych mieszkańców, aby budować odpowiedzialność za miejsce, w którym przebywają. Ale nigdy nie warunkujemy przyjęcia do schroniska opłatą. Mamy to ustalone w regulaminie. Jeżeli ktoś nie posiada źródła dochodu, jest przyjmowany, a po to przechodzi ten pierwszy czas w placówce, by mógł wyprostować swoje sprawy związane z podjęciem pracy, zasiłkiem, czy emeryturą bądź rentą.

A co z tym alkoholem?

Nasze stanowisko tu jest dość stanowcze. Pilnujemy tego, żeby u nas alkoholu nie było. Nie możemy sobie na to pozwolić. Choć w okresie zimowym wychodzimy ludziom naprzeciw. W sytuacji, kiedy ktoś ma do 0,5 promila, przyjmujemy wyjątkowo. Może u nas wytrzeźwieć. W naszych wszystkich placówkach funkcjonują spotkania ruchu anonimowych alkoholików. I widzimy - pokazują nam to nasi podopieczni - że można wyjść na trzeźwą prostą. Żyć bez alkoholu. Ci, którzy wyszli z tego dołka, teraz odwdzięczają się swoim czasem i prowadzą różne spotkania dla naszych mieszkańców.

Czy na przykładzie Wrocławia i na podstawie waszej pracy możemy określić, jak zmienia się liczba osób w kryzysie bezdomności?

Widzimy, że się zmniejsza. Każda placówka ma swoje specyficzne środowisko. W schroniskach przebywają osoby starsze, a w noclegowni młodsze. Liczenie wykazało, że mamy mniej podopiecznych niż w poprzednich latach. W okresie zimowym w schronisku w Szczodrem przebywa 100 osób, a kiedyś, jak pamiętam, jak było tam ponad 200 osób. Łóżka czteropiętrowe rozkładaliśmy na świetlicy, żeby się pomieścić. Staramy się wypełniać to, co powiedział św. Brat Albert – każdemu, kto przyjdzie pod nasze drzwi, chcemy znaleźć miejsce.

Pamiętam, że składałem kiedyś życzenia pracownikom Towarzystwa pół żartem, pół serio. Mówiłem, żeby nie byli już potrzebni, to wtedy będzie wiadomo, że nie ma osób w kryzysie bezdomności. Czy gdyby rzeczywiście sytuacja aż tak się poprawiała, Towarzystwo odnalazłoby się w jakiejś nowej, pewnie zbliżonej roli?

Myślę, że tak. Choćby w programie mieszkaniowym „Droga do domu”, który realizujemy. W perspektywie kilkunastu lat to stanie się naszym głównym pomysłem na pomoc osobom potrzebującym. Ale uważam mimo wszystko, że ubogich będziemy zawsze mieć koło siebie i tego doraźnego wsparcia – posiłku, dachu nad głową, ciepłego pomieszczenie i noclegu - nie zabraknie. Ta baza raczej zostanie. Warto dodać, że nie każdy odnajduje się w tym programie wspomnianym przed chwilą. Są tacy, którzy spróbowali i nie wyszło. Jednym co mnie przekonuje, że warto go realizować, są ich relacje i poczucie straty, które wyrażają. „Miałem klucz do swojego mieszkania! To niesamowite”. Ich cieszyło to bycie na swoim, decydowanie w pełni o sobie.

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska