Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z polskiego na nasze: Patologia wczoraj i dziś

Andrzej Górny
Andrzej Górny
Andrzej Górny Polskapresse
Ile można obserwować kolejne wcielenia prezesa Kaczyńskiego, podliczać gafy prezydenta RP, słuchać, jak znawcy wróżą z fusów, co wynika z wizyty Mr. Obamy (nic nie wynika)? Jak długo można się stresować podwyżkami cen i decyzjami odmóżdżonych biurokratów? Szkoda zdrowia.

Ktoś mi przysłał przewrotne wspomnienia z dzieciństwa w latach 80. Z ilustrowanego pamiętnika wynika, że wszystko było prostsze, zdrowsze i normalniejsze. Może dlatego, że nie ma tam ani słowa o polityce. Jeśli tacy młodzi ludzie odczuwają tęsknotę za tak paskudnymi czasami, to niechybna oznaka, że współczesność z jej ideałami (lub ich brakiem) i paradoksami, jest dla wielu nieznośnie upierdliwa i męcząca. Dorastałem w czasach jeszcze bardziej egzotycznych niż lata 80. i, podobnie jak moi rówieśnicy, nie zdawałem sobie sprawy, że wychowuję się w rodzinie patologicznej.

W latach 50. żyliśmy wśród morza gruzów, a ludzie wciąż się cieszyli, że przeżyli wojnę. Moi rodzice mieli wielu przyjaciół i często w naszym niewielkim mieszkaniu odbywały się imprezy. Ktoś siadał do pianina i wygrywał melodie wojskowe, ludowe i przedwojenne romansowe kawałki. Były śpiewy, śmiechy i tańce. Ja i inne pętaki siedzieliśmy zwykle pod stołem, udając, że jesteśmy w indiańskim wigwamie i tylko czasem wynurzaliśmy się na powierzchnię, aby porwać ze stołu jakiś kąsek. Dorośli wznosili toasty; nikomu nie przyszło do głowy, że nadejdą czasy, iż podochoceni rodzice mogą trafić za kratki, a dzieci im się odbierze i ulokuje w rodzinach zastępczych.

Na zewnątrz też było ciekawie. Do zabawy wystarczała dziurawa piłka gumowa albo nawet szmaciana. Dwa patyki nadawały się do gry w kiczki, a kawałek kredy do zabawy w klasy. Wśród gruzów toczyły się podchody i poszukiwanie skarbów. Choć przepływająca w pobliżu Odra była brudna, kąpaliśmy się w niej, a czasem udało się naciągnąć gliniarzy wodnych, aby nas przewieźli motorówką. Wyprawialiśmy się na torowisko manewrowe, bo czasem maszynista zaprosił na kilkusetmetrową podróż lokomotywą. Jeździliśmy konnymi wozami z węglem lub z ziemniakami, za zgodą furmana albo bez niej. Ileż niebezpieczeństw! A wszyscy ci dobrzy ludzie nie wiedzieli, że narażają nasze zdrowie i mogą za to beknąć. Siedziałem u Ojca na kolanach podczas krwawych walk bokserskich i na meczach żużlowych, jak najbliżej bieżni - co to była za frajda oberwać szprycą żużla! Dziś też by tatę pewnie za to wsadzili.

Masowo pożeraliśmy książki, a potem pole wyobraźni poszerzyła telewizja. Po serialu "Zorro" całe podwórko uzbroiło się w drewniane szpady i czarne maski, a po "Robin Hoodzie" każdy miał łuk i strzały. Jedni częściej odwiedzali zoo, inni muzea. Nikt się nie nudził.

Gdy dziś słyszę, że młodzież z blokowisk z nudów wkracza na drogę przestępstwa, nie mogę się nadziwić. Czyżby wyobraźnia tak w narodzie uwiędła? Zabawiajcie nas albo w mordę?
Nasze demokratyczne państwo ma na wszelkie społeczne problemy jedno lekarstwo - zabraniać i karać. A wydawałoby się, żeśmy dyktaturę ciemniaków już przerabiali. Powtórka z rozrywki?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska