Rzecz wydarzyła się w październiku ubiegłego roku. Do wrocławskiej firmy zgłosiła się kobieta zainteresowana jej wyrobami. Umówiła się na wizytę. Powiedziała, że przyjdzie z mężem. Rzeczywiście, w siedzibie spółki pojawiły się dwie osoby. Zostały przyjęte w sali konferencyjnej. Spotkanie trwało cztery godziny. Po jego zakończeniu jeden z szefów firmy znalazł urządzenie przyklejone taśmą dwustronną pod stołem konferencyjnym. Tak przynajmniej zeznał policji, którą poinformował o zajściu. W urządzeniu była karta pamięci choć – jak ujawniono – nic się na nią nie nagrało.
Jakiś czas później „małżeństwo” umówiło się na kolejne spotkanie. Pracownicy firmy – wspólnie z policjantami kryminalnymi – urządzili zasadzkę. Pod blatem stołu konferencyjnego przykleili coś co wyglądało podobnie do urządzenia, jakie wcześniej znaleźli. Zamontowali też dwie kamery, które nagrywały wszystko co działo się w sali konferencyjnej. W pewnym momencie rozmowy mężczyzna upuścił pod stół telefon komórkowy. Schylił się, podniósł go i równocześnie odczepił przyklejony pod spodem przedmiot. Chwilę potem do sali konferencyjnej wkroczyli policjanci.
Jak się okazało, zatrzymani kobieta i mężczyzna to nie małżeństwo, a dwójka detektywów. Wynajęła ich inna firma tej samej branży. Podejrzewała wrocławską spółkę o nieuczciwą konkurencję. Agencji detektywistycznej zlecono analizę „rynku i otoczenia konkurencyjnego”. Po to by zweryfikować podejrzenia co do nieetycznej, a może i bezprawnej działalności konkurentów. W zleceniu nie ma mowy o zakładaniu podsłuchów.
W śledztwie oboje zatrzymani nie przyznali się do winy. Kobieta cały czas twierdzi, że nic nie wiedziała o żadnym podsłuchu. A mężczyzna – na spotkaniach grający rolę jej męża – najpierw też się nie przyznawał. Mówił, że gdy upuścił telefon pod stół przypadkiem zauważył coś co wyglądało jak materiał wybuchowy. Przez moment przeszło mu nawet przez myśl, że to zamach na jego życie.
W sądzie zmienił wyjaśnienia. Twierdził, że dopiero zaczynał swoją pracę w tej branży. Nie miał jeszcze nawet licencji. Chciał się „sprawdzić w roli detektywa”. Założyć urządzenie podsłuchowe, a potem je zdemontować. Kupił na targowisku, za 400 złotych, atrapę urządzenia nagrywającego dźwięk. Miało niczego nie nagrywać. „Nie chciałem nikomu zaszkodzić. Chciałem sprawdzić czy uda mi się założyć i ściągnąć takie urządzenie. Chciałem, żeby to wybrzmiało w środowisku detektywistycznym” - wyjaśnił podczas procesu.
Rzecz w tym, że detektyw to nie policjant. Nagrywanie rozmów innych osób to przestępstwo. Takie właśnie przestępstwo popełnili słynni kelnerzy z warszawskiej restauracji Sowa i Przyjaciele, nagrywając rozmowy polityków. Detektywi – choć to zawód licencjonowany – nie mają specjalnych uprawnień. Nie mogą zakładać podsłuchów czy montować urządzeń nagrywających rozmowy innych osób.
Tak jak każdy człowiek, detektyw może nagrywać swoje własne rozmowy. Jeśli w nich uczestniczy od początku do końca. Może założyć monitoring w lokalu, należącym do jego klienta albo do niego samego. Ale jeśli przychodzi do kogoś do biura i próbuje zamontować dyktafon albo ukrytą kamerę, grozi mu kara. Bo to wchodzenie w kompetencje policji, albo tajnych służb. Tym wolno podsłuchiwać ale tylko za specjalną zgodą sądu.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?