Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital nie warzywniak, człowiek nie worek cebuli. Nie tylko faktura musi się zgadzać. Sumienie też

Arkadiusz Franas
Pamiętają Państwo taką scenę z fantastycznego filmu Jerzego Antczaka "Noce i dnie"? W książce Marii Dąbrowskiej też jest, ale w serialu wybrzmiewa rewelacyjnie. Grana przez Zofię Merle chłopka z Serbinowa biegnie i wrzeszczy: "Ludziska, uciekajta! Doktory jadą, do szpitali będą zabierać!".

Złośliwi teraz dodają: A skąd Maria Dąbrowska wiedziała, że sto lat później uruchomiony zostanie Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy ul. Borowskiej we Wrocławiu? Dolnoślązacy na ten szpital czekali kilkadziesiąt lat. Ale jakoś nikt nie śpiewa za Janem Kaczmarkiem: "Warto było czekać na te piękne czasy...".

Bo szpital przy Borowskiej staje się pomnikiem nieudolności polskiej służby zdrowia. Ostatnio zrobiło się głośno o tej placówce po tym, jak odesłano stamtąd do innego szpitala chłopca rannego w wypadku. Dziecko umarło. Wtedy odezwali się inni pacjenci i lekarze, którzy twierdzą, że to nie pierwszy raz taka sytuacja z tym szpitalem. Z drugiej strony dyrekcja szpitala chwali się wspaniałymi wynikami finansowymi i nagrodami za sprawne zarządzanie. Mam łączyć oba te wątki? Tylko Szanowni Państwo, ci co chwalą: szpital to nie PGR, tu nie faktury są najważniejsze. Pacjent nie worek cebuli, by go odsyłać, bo dziś nie mamy dyżuru albo brakuje specjalistów.

Przeraża mnie, że w szpitalu uniwersyteckim brakuje tych, co mają znać się na leczeniu. Najpierw sobie zmieniają nazwę z Akademii Medycznej na Uniwersytet, bo niby tacy dobrzy, a teraz nie ma specjalistów!? To może zmieńmy nazwę na liceum, a jak się pojawią, zaczniemy tę uczelnię traktować poważnie? A może niech uczelnia lepiej przyjrzy się placówce, która na razie wstyd jej przynosi, a nie chlubę? A propos wyników finansowych, to dyrekcję szpitala i szefów Uniwersytetu odsyłam do treści przyrzeczenia lekarskiego. Tam jest na przykład: Służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu... O fakturach i księgowości ani słowa. Bo to szpital uczelni medycznej, a nie ekonomicznej. A pan dyrektor owej placówki dysponuje nie swoimi pieniędzmi, a naszymi. Ze składek czasami płaconych przez dziesiątki lat.

I niech mu się to nigdy nie myli, bo te granice czasami są zbyt płynne. Tak teoretycznie mówię... Nie ad personam. Głośne mówienie czy pisanie o służbie zdrowia i lekarzach zawsze gdzieś ociera się o taniec na linie, ryzykowną grę. Bo to nieuniknione jak podatki: wcześniej czy później w ich ręce trafimy. To nie jest tak, że wszyscy lekarze są źli. Spotkałem wielu wspaniałych (czy ja im się podlizuję, mając na uwadze moją wcześniejszą uwagę?). Ale często stają się ofiarami tego nieudolnego systemu zarządzania służbą zdrowia. Systemu, który pozwala im na różne błędy. Mniejsze czy większe.

Taka sytuacja. Mój kolega z redakcji kilka dni temu odebrał telefon, jadąc na rowerze. Ale, o ile zauważył, kto dzwoni na wyświetlaczu, to jego uwadze umknął krawężnik. Owszem, podczas upadku był telemark, ale ręczny. I z tymi poranionymi rękami pojechał do szpitala przy ul. Weigla. A tam od pani doktor usłyszał: Pan z "Gazety Wrocławskiej"? To ja panu nie pomogę... Podesłała sanitariusza. Kolega, oczywiście, żyje, a zachowanie pani doktor było spowodowane faktem, że nasza gazeta opisała ojca lekarki, też medyka, który kiedyś, będąc bardzo chorym, miał zwolnienie i nie mógł pracować w szpitalu. Ale zdrowie mu pozwalało zajmować się pacjentami prywatnie... Czy po takim zachowaniu pani doktor mam twierdzić, że wszyscy lekarze są źli? Nie! Tylko zdarzają się. Bo system i faktura obniżają im poziom sumienia w organizmie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska